Jedną z atrakcji turystycznych Grecji są Meteory, potężne gniazdo skalne, gdzie spośród licznych ostańców z piaskowca niektóre mają ścięte szczyty i gdzie wysoko, na skalnych płasienkach, już w średniowieczu osiedli pustelnicy.
Ludność miejscowa dostarczała im pożywienia i potrzebnych sprzętów w koszach, które mnisi wciągali sznurami na górę. I tak powstały podniebne cele, a także kaplice – prawdziwe dzieła sztuki.
Po przyjeździe do Meteorów rozbiliśmy namiot na parkingu położonym blisko jednego z potężnych ostańców. Miliony lat wyżłobiły w warstwach piaskowca wielkie szczeliny i pieczary.
Słońce zachodziło, po niskiej półce skalnej wędrowało do pobliskiej pieczary stado owiec poganiane przez pastucha. I nagłe olśnienie: Betlejem! Stałam i patrzałam jak urzeczona.
W Betlejem nie było drewnianej szopy. Drewno było zbyt cennym materiałem w Palestynie, by z niego budować pomieszczenia dla inwentarza. Budowano dla niego z gałęzi i cierni zagrody, jak je nazywają nasi górale: koszary, albo wykorzystywano właściwości terenu, jak tu.
Jezus urodził się w grocie, podobnej do tej pieczary tutaj, w której jej wełniste mieszkanki przeżuwały pokarm lub kładły się do snu.
Następnego dnia znalazłam wolną chwilę przed wyruszeniem do eremów, aby zobaczyć z bliska pieczarę. Owce były już od świtu na pastwisku, a droga, którą wychodziły, i nocne legowisko usłane były nawozem, który w promieniach już przypiekającego słońca wydzielał swoisty zapach. Pod ścianami walało się trochę nie zdeptanego siana. Słomy nie było. Tu jak i ongiś w Palestynie słoma jest cennym surowcem.
Pomimo starań Józefa o miejsce w gospodzie, pomimo wysiłków Maryi, by przygotować dla Dziecka posłanie w ludzkich warunkach, Mesjasz przyszedł na świat w brudnym, śmierdzącym pomieszczeniu dla bydła i zamiast w kolebce Matka musiała Go położyć w korycie, z którego jadały zwierzęta.
Bóg tak chciał! Tak to zrozumieli Maryja i Józef. Pan wszechświata wybrał takie warunki swego przyjścia na świat, aby nikt nie czuł się upokorzony swą nędzą niezawinioną, odepchnięty od zbyt wysokich progów, nagi, głodny, bezdomny, bo w tym swoim ubóstwie ma towarzysza w Osobie małego, słabego Noworodka z Betlejem.
Ewangeliści, a za nimi tradycja i liturgia wczesnego Kościoła skupili się na zjawiskach mówiących o tym, Kim jest Nowo Narodzony. Święci Łukasz i Mateusz mówią o anielskim zwiastowaniu pasterzom, o hołdzie mędrców ze Wschodu, o proroctwie Symeona.
Chcieli w swojej ewangelicznej relacji zebrać te momenty, które odsłaniały mesjańską tajemnicę Jezusa. Przez długi czas w Kościele główne święto Narodzenia Pańskiego – Objawienie Pańskie – obchodzono 6 stycznia.
A rzeczywistość Betlejem, a potem Nazaretu nie przebiegała w blaskach chwały należnej Synowi Bożemu. Jego Rodzice byli biedni. Józef na ofiarę w świątyni złożył dwa gołąbki – dar ubogich.
Życie w Nazarecie było bardzo skromne. Doświadczano w nim ciężkiej pracy i bezrobocia, trosk dnia powszedniego i strachu o jutro, pogardy ze strony zamożnych i bezsilności wobec rzymskich władz okupacyjnych. Mały, a potem młody Jezus niczym się nie wyróżniał. Stąd zdumienie Jego rodaków i krewnych, gdy zaczął swą misję, uzdrawiając i nauczając z mocą.
Przez blisko 30 lat Syn Boga Najwyższego dzielił życie szarego człowieka. Chciał, aby każdy czuł w Nim towarzysza na ciernistej drodze codzienności.
Dzisiaj, podczas przygotowywania świąt Bożego Narodzenia, w zabieganiu o prezenty, wystrój domu i choinki oraz zasobność stołu, realizm groty betlejemskiej i zbudowanego z kamieni domku w Nazarecie nie zawsze dociera do naszej świadomości.
W 1223 roku św. Franciszek, urzeczony ubóstwem i pokorą Króla Wszechświata, postanowił przypomnieć ludziom, jak Jego Narodzenie rzeczywiście wyglądało. Opisuje to towarzysz Franciszka bł. Tomasz z Celano. 24 grudnia w Greccio, po raz pierwszy w Kościele, została odprawiona pasterka w scenerii odtwarzającej wydarzenie w Betlejem.
„Był na owym terenie – pisze Tomasz z Celano – mąż imieniem Jan, dobrej sławy, a jeszcze lepszego życia, którego święty Franciszek kochał szczególną miłością, ponieważ mimo że w swojej ziemi był on szlachcicem i człowiekiem bardzo poważanym, to jednak gardził szlachectwem cielesnym, natomiast szedł za szlachectwem ducha. Jego to właśnie, prawie na piętnaście dni przed narodzeniem Pańskim, święty Franciszek poprosił do siebie, jak to często zwykł czynić, i rzekł doń:
»Jeśli chcesz, żebyśmy w Greccio obchodzili święta Pańskie, pośpiesz się i pilnie przygotuj wszystko, co ci powiem. Chcę bowiem dokonać pamiątki Dziecięcia, które narodziło się w Betlejem. Chcę naocznie pokazać Jego braki w niemowlęcych potrzebach, jak został położony w żłobie i jak złożony na sianie w towarzystwie wołu i osła«.
Co usłyszawszy, ów dobry i wierny mąż szybko pobiegł przygotować we wspomnianym miejscu wszystko, co Święty powiedział.
Nastał dzień radości i wesela. Z wielu miejscowości zwołano braci. Mężczyźni i kobiety z owej krainy, pełni rozradowania, według swej możności przygotowali świece i pochodnie dla oświetlenia nocy, co promienistą gwiazdą oświeciła niegdyś wszystkie dnie i lata.
Wreszcie przybył św. Franciszek i znalazłszy wszystko przygotowane, ujrzał i ucieszył się. Mianowicie nagotowano żłóbek, przyniesiono siano, przyprowadzono wołu i osła. Uczczono prostotę, wysławiono ubóstwo, podkreślono pokorę – i tak Greccio stało się jakby nowym Betlejem.
Noc stała się widna jak dzień, rozkoszna dla ludzi i zwierząt. Przybyły rzesze ludzi, ciesząc się w nowy sposób z nowej tajemnicy. Głosy rozchodziły się po lesie, a skały odpowiadały echem na radosne okrzyki. Bracia śpieszyli, oddając Panu należną chwalbę, a cała noc rozbrzmiewała okrzykami wesela. Święty Franciszek stał przed żłóbkiem, pełen westchnień, przejęty czcią i ogarnięty przedziwną radością. Ponad żłóbkiem kapłan odprawiał uroczystą Mszę św., doznając nowej pociechy”.
„Tamże Wszechmogący rozmnożył swoje dary – kontynuował swą relację Tomasz z Celano – a pewien cnotliwy mąż miał widzenie.
Widział w żłóbku leżące dzieciątko, bez życia, ale kiedy Franciszek zbliżył się do niego, ono jakby ożyło i zbudziło się ze snu. To widzenie nie jest nieodpowiednie, gdyż w wielu sercach Dziecię Jezus zostało zapomniane. Dopiero Jego łaska, za pośrednictwem sługi Franciszka, sprawiła, że zostało w nich wskrzeszone i wrażone w kochającej pamięci. Wreszcie zakończył się uroczysty obchód i każdy z radością powrócił do siebie”.
Odtąd Msza św. o północy odprawiana przy żłóbku, mającym przypomnieć, w jakich warunkach przyszedł na świat Król Stworzenia, weszła w coroczny zwyczaj liturgiczny.
Znany polski historyk sztuki prof. Wiktor Zin odnalazł w klasztorze Klarysek w Krakowie figurki ze żłóbka z XV wieku i pokazał je w programie telewizyjnym, określając je jako najstarsze zachowane w Polsce i świadczące, jak zapoczątkowany przez św. Franciszka zwyczaj „szopek” w kościele dotarł szybko do naszego kraju i zapanował w nim na dobre.
Ale nie w Betlejem i Nazarecie skończyła się droga pokory Boga i Jego umiłowania człowieka, zwłaszcza doświadczonego przez los. Miała ona swoje ukoronowanie na krzyżu. Syn Boży chciał człowiekowi dać jeszcze samego siebie i w najpokorniejszej postaci, już nie tylko towarzysza, przyjaciela, zbawiciela – ale pokarmu.
Świętej Faustynie Pan Jezus często ukazywał się jako małe Dziecko. Blisko 30 razy opisuje to Święta w swoim Dzienniczku. Było to zawsze w trakcie Mszy św. Podczas jednych świąt Bożego Narodzenia opisuje to tymi słowami:
„W czasie ofiarowania ujrzałam Jezusa na ołtarzu, piękności nieporównanej. Dziecię to przez cały czas patrzyło się na wszystkich, wyciągając swoje rączęta. Kiedy nastąpiło podniesienie, Dziecię nie patrzyło się na kaplicę, ale w niebo, po podniesieniu znowu się patrzyło na nas, ale króciutko, bo jak zwykle zostało przez kapłana połamane i zjedzone. Na drugi dzień widziałam to samo i na trzeci dzień tak samo”.
Innym razem opisuje:
„Często widzę Dzieciątko Jezus w czasie Mszy św. Jest niezmiernie piękne, na wiek, to tak wygląda, jakby Mu roczek dochodził. Kiedy raz w naszej kaplicy ujrzałam to samo Dzieciątko w czasie Mszy św., opanowało mnie szalone pragnienie i chęć nieprzeparta, żeby się zbliżyć do ołtarza i zabrać Dziecię Jezus.
W tej samej chwili Dziecię Jezus stanęło przy mnie na rogu klęcznika i obiema rączętami trzymało się ramienia mojego – wdzięczne i radosne, wzrok pełen głębi i przenikliwości. Jednak kiedy kapłan złamał hostię, Jezus stanął na ołtarzu i został złamany i spożyty…”
– i tak zwykle znikało, ale raz po Komunii św. Faustyna usłyszała te słowa:
„Ja jestem w sercu twoim ten sam, któregoś miała na ręku”.
Raz, gdy Mszę św. odprawiał spowiednik Faustyny ojciec Andrasz, Święta doznała jeszcze głębszego przeżycia:
„Po chwili ojciec złamał to śliczne Dziecię i wyszła prawdziwa krew żywa; ojciec pochylił się i wniknął w siebie tego żywego i prawdziwego Jezusa; czy Go zjadł, nie wiem, jak się to dzieje. Jezu, Jezu, nie mogę podążyć za Tobą, gdyż Ty mi się stajesz w jednym momencie niepojęty”.
Faustyna otrzymała tę wizję na świadectwo, że Jezus w swoim ciele i krwi daje się nam jako pożywienie w każdej Mszy św., gdy Go przyjmujemy. To nie jest symbol czy pamiątka, ale rzeczywistość – to pokorne uniżenie się Boga, aby całego siebie dać człowiekowi.
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!