Zaczęło się po śmierci ojca – papierosy, alkohol, wagary. Miałem wtedy 10 lat. Mama się starała: prosiła, tłumaczyła, ale nie miała na mnie wpływu. Jeździłem na mecze, tam nie interesowała mnie gra mojego klubu, tylko zadymy. Byłem w Słupsku na zadymie po tym, jak w starciu z policją zginął młody kibic.
Mam wyrok za policję, tzn. za pobicie policjantów na czynnej służbie. To było tak, że oni „wjechali” na dyskotekę, chcieli zgarnąć kumpla, a myśmy nie pozwolili. Było ich dwóch, potem pięciu, potem dziesięciu, potem jeszcze więcej. Sędzina, dobra kobieta, zmieniła mi karę z odsiadki na grzywnę.
Potem jeszcze przez 5 lat skinowałem. Tak naprawdę chodziło o to, żeby iść do knajpy i się spić. Sąsiedzi obchodzili mnie dookoła. Czułem się dobrze z tym, że nikt mną nie rządzi. Denerwowało mnie tylko, że w pracy na kopalni sztygar coś mi każe.
Narobiłem ludziom dużo krzywdy. Ale tego nie czułem. Jak trzeba było iść kogoś zlać, to się szło. Dla przyjemności i za kasę. Nawet niedawno ktoś przyszedł w podobnej sprawie, ale powiedziałem, że już się w to nie bawię.
Kiedyś siedziałem podpity w knajpie. To było po tym, jak wziąłem odprawę z kopalni, jak kumpel mnie oszukał na 15 tysięcy, jak nie miałem pracy ani kasy. Wzięliśmy z Kariną ślub cywilny, ale nam się nie układało. Dziecko zawsze miało co jeść, ale ja i Karina to już różnie. Żyliśmy z tego, co ktoś nam dał, albo z tego, co ukradłem. Odcięli nam prąd i gaz. Prawie wszyscy się od nas odwrócili. Mieliśmy się rozejść z Kariną, była sprawa o alimenty.
Czułem się przygnieciony całym tym złem. I wtedy do tej knajpy przyszedł Tomek, z którym jeździłem na rozróby, na dziewczyny i różne takie… Spytał, jak z żoną, no to mu powiedziałem, że żyjemy bez ślubu, że dziecko nie jest ochrzczone. A on na to, że będzie się za mnie modlił. „No dobra” – powiedziałem, ale pomyślałem, że się naćpał.
Innym razem Tomek przyszedł do mnie z Łukaszem. Byłem w szoku, bo z jednym wznosiłem rękę i ryczałem: „Heil!”, a z drugim jeździłem na zadymy, znałem ich z najgorszych stron, a tu oni naraz zaczęli mi mówić o Bogu. „Jaki mają w tym interes? Może są świadkami Jehowy?” – pytałem sam siebie. Poszli, ale coś we mnie zostało.
Zastanawiałem się, jak tacy źli ludzie mogą mówić o czymś dobrym, o Bogu. Poszedłem do znajomej i mówię jej o tym, a ona… mnie dobiła. Powiedziała: „Wiara czyni cuda!”.
Krótko potem, po raz pierwszy od 18 lat, wpuściliśmy kolędę. Wcześniej księża to byli dla mnie złodzieje, dla których sutanna była przykrywką do chodzenia na panienki. Chyba im zazdrościłem, że mają to czy tamto. Ksiądz spytał, jak nam się żyje. Odpowiedziałem, że nie mamy ślubu kościelnego, że dziecko nieochrzczone, bo ideologia mi na to nie pozwala.
„Poza tym, wie pan – mówię do niego – jesteśmy biedni, nie mamy pieniędzy…”. „Ale o jakie pieniądze ci chodzi? Ja ci mogę dać ślub bez pieniędzy i chrzest bez pieniędzy”. „Jak to bez pieniędzy? Da się to tak zrobić?” – spytałem i umówiliśmy się, że kiedyś wpadnę do niego pogadać. Ale znowu przyszedł jakiś dół i nic z tego nie wyszło. Pomyślałem, że Pan Bóg to nie jest to, czego potrzebuję.
Nie wiem, jak to się stało,
ale zacząłem chodzić do kościoła na Mszę św. Codziennie przez kilka miesięcy. Nie spowiadałem się, nie chodziłem do Komunii, tylko siedziałem i słuchałem. Chciałem się przekonać, co takiego Bóg zrobił dla Łukasza i Tomka, że z takich potworów jak ja stali się innymi ludźmi. Najpierw myślałem, że po prostu ześwirowali. Ale to było coś innego i ja też chciałem tego doświadczyć. Zacząłem mniej pić, mniej chodzić do knajpy. Ale jak przychodziły załamania, to uciekałem do baru. W końcu poszedłem do spowiedzi, ale tak naprawdę to ją olałem. Ksiądz to wyczuł, ale nie robił żadnych niepotrzebnych komentarzy. Kiedyś zbudziłem się przy Karinie i chciałem
… wziąć sznur i się powiesić…
Bałem się tej myśli, bo już kiedyś targnąłem się na życie. Pobiegłem do kościoła, chciałem to wszystko przemyśleć, ale kościół był zamknięty. Poszedłem do Łukasza, a on zaczął mi tłumaczyć: „Słuchaj, Bóg cię kocha. On nie chce, żebyś umarł”… Włączył mi muzykę i przemówienie papieża, chyba z Lednicy, ze słowami „Wypłyń na głębię”. Zacząłem płakać jak małe dziecko, a Łukasz przy mnie. Zacząłem dostrzegać sens życia, sens rodziny, wychowania dzieci i to, że muszę się zmienić, zacząć inaczej żyć.
Znowu poszedłem do kościoła i czułem, że coś mnie stamtąd wypycha, mówi mi: „Idź stąd, idź stąd!”. Poszedłem do baru, potem do domu, zapaliłem świeczkę i płakałem, że nawet Bóg mnie nie chce.
Łukasz powiedział, że szatan ma do nas większy dostęp, bo żyjemy bez sakramentów, bez ślubu. Odwiedziłem ks. Marka. On mnie już trochę znał i pomyślał, że przyszedłem pożyczyć pieniądze na wódkę. A ja mu powiedziałem, że chcę iść do spowiedzi, wziąć ślub i ochrzcić dziecko.
Był w szoku…
Poszedłem do spowiedzi z całego życia. Karina też. Wtedy coś pękło. Po spowiedzi zaczęliśmy się cieszyć, tulić, skakać. Poczuliśmy prawdziwą małżeńską jedność.
„Jakbym pierwszy raz zobaczyła, że trawa jest zielona!” – tak o swoim przeżyciu opowiadała Karina.
Od tego momentu wszystko zaczęło się układać. Wzięliśmy ślub kościelny, ochrzciliśmy dziecko. Znaleźli się ludzie, którzy zaczęli nam pomagać, przynosili jedzenie do domu. Dostałem pracę, nauczyliśmy się modlić.
Paliłem przez 15 lat – teraz nie piję ani nie palę. Chodzimy na oazę rodzin i do sąsiedniej parafii na grupę modlitewną Ojca Pio. Wiesz, co zrobiła niedawno nasza dwuletnia córka? Przyszła i powiedziała: „Pan Jezus jest pozytywny!”.
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!