Bóg czeka w konfesjonale

Walka o moją duszę trwała jeszcze kilka lat, zanim nadszedł szczęśliwy dzień, gdy u kratek konfesjonału wyspowiadałam się z ogromnym żalem, bólem serca i ze łzami. […] Żadne słowa nie wyrażą radości, która temu towarzyszyła.

„Obraz ludzi, którzy nie widzą już potrzeby spowiadania się, to przestroga dla nas, że możemy także doprowadzić do takiej zatwardziałości serca i takiego zaciemnienia umysłu…”.

Homilia, której fragment przytoczyłam, przynagliła mnie do podzielenia się z Wami swym życiowym doświadczeniem.

Wychowana w katolickiej rodzinie przystępowałam do spowiedzi w pierwsze piątki miesiąca do chwili ukończenia szkoły średniej. W pierwszych latach pracy szybko uległam wpływom świata. Pan Bóg stał się dla mnie niewygodny, a z czasem niepotrzebny.

Jeszcze przez kilka lat rutynowo raz w roku się spowiadałam, później z łatwością odrzuciłam tę „uciążliwą praktykę” i ze zdziwieniem zobaczyłam, że nic się nie dzieje.

Obawiałam się, że Pan Bóg mnie ukarze, tymczasem wiodło mi się coraz lepiej. Odnosiłam coraz większe sukcesy w pracy, zyskałam znaczenie w środowisku. Powierzono mi wiele funkcji, byłam u szczytu sławy.

Także w dziedzinie materialnej osiągnęłam wiele – nie brakowało mi pieniędzy, bez trudu otrzymałam wymarzone mieszkanie i wygodnie się w nim urządziłam. Spełniły się wszystkie moje pragnienia. Tak wyobrażałam sobie szczęście…

Tymczasem z przerażeniem spostrzegłam, że życie dla mnie nie ma już sensu. W pewnym momencie przyszła myśl, aby skończyć ze sobą… Zabrakło mi jednak odwagi.

Moje życie stało się koszmarem… Wszedł w nie smutek i bezsens, a w końcu i rozpacz… Ciemność, znikąd żadnego światełka, pustka…

Nigdy nie zapomnę dnia, gdy w takim stanie ducha, klęcząc na pięknym dywanie, płakałam nad sobą. Byłam bezsilna i bezradna… W pewnym momencie, będąc już u kresu sił, krzyknęłam: „Panie Boże, zabierz mnie!”.

Chciałam umrzeć i mieć to wszystko z głowy… Z perspektywy kilkunastu lat widzę, że to była modlitwa. Wielkie otwarcie serca, jakby wołanie: „Panie Boże, oto jestem, uczyń ze mną, co chcesz”.

I zostałam wysłuchana. Pan Bóg zabrał mnie – wprawdzie nie do siebie, ale ze sobą na nową drogę wiodącą Jego śladami.

Walka o moją duszę trwała jeszcze kilka lat, zanim nadszedł szczęśliwy dzień, gdy u kratek konfesjonału wyspowiadałam się z ogromnym żalem, bólem serca i ze łzami.

W chwili, gdy usłyszałam słowa rozgrzeszenia, ogromny ciężar spadł z mojego serca. Poczułam się lekko… Żadne słowa nie wyrażą radości, która temu towarzyszyła.

Odtąd do sakramentu pojednania przystępuję co miesiąc i zawsze, gdy zbliża się czas kolejnej mojej spowiedzi, czuję, że jestem słaba, że łatwo ulegam pokusom i się potykam.

Sakrament pokuty mnie umacnia, daje mi zapas nowych sił, przynosi pokój, ucisza moje burze życiowe, uzdrawia moją duszę. Czyni moje życie radosnym i pięknym – wszystko wraca na swoje miejsce. Skarb ten jest dostępny dla każdego, kto tylko zechce podjąć trochę wysiłku, by go posiąść.

Człowiek początku XXI wieku unika wszelkiego trudu. W każdej dziedzinie życia szuka ułatwień i coraz częściej idzie na łatwiznę. Równocześnie jednak zdobywa się na wiele wyrzeczeń, ażeby za wszelką cenę mieć luksusowy samochód, wygodne mieszkanie, nowoczesny sprzęt… W tym upatruje swoje szczęście.

Tymczasem staje się coraz bardziej smutny. Dlaczego? Bo odszedł od jedynego źródła szczęścia, którym jest Bóg, a urządza sobie życie na własną rękę. Stąd tyle smutnych twarzy wokół nas, coraz większe zniechęcenie, poczucie bezsensu…

Jest nam źle, więc obwiniamy Pana Boga za owoce swojej głupoty. Zamiast uznać własną winę, szukamy ofiary. Przypisując zło innym, usiłujemy wybielić siebie. Tymczasem jedynym miejscem, gdzie możemy wybielić swoją duszę, jest konfesjonał, a my go coraz częściej unikamy.

Niech Bóg wszystkim pomoże odkryć tę radosną prawdę, że On jest Ojcem nie tylko dla dzieci wiernych, ale przede wszystkim dla synów marnotrawnych, na których czeka w każdym konfesjonale w osobie kapłana.

On pragnie dać nam swoje serce, oczekując w zamian daru naszych serc. Śpieszmy się przyjąć tę Miłość i odpowiedzieć swoją miłością.

Nie trwóżmy się i nie próbujmy się usprawiedliwiać, że nie potrafimy kochać, bo ta zdolność będzie nam dana. Bóg oczekuje od nas tylko otwarcia serca. Otwórzmy je co prędzej, póki trwa czas miłosierdzia…

Maria