Jestem dzieckiem Bożym „z odzysku”, wyrwanym z paszczy ryczącej bestii. Moja historia jest burzliwa na wielu płaszczyznach, a szczególnie na płaszczyźnie życia duchowego. Kilka lat temu byłem już tak blisko dna, że tylko Bóg mógł temu zaradzić…
Mam 43 lata. Pochodzę z rodziny wierzącej, wielodzietnej – można powiedzieć, że z tzw. normalnej. Jestem trzecim z siedmiorga dzieci moich rodziców.
Prawie każdy z nas do tej pory potrafił już sobie życie skomplikować na wiele sposobów, głównie z powodu nałogów.
Pierwsze 12 lat życia spędziłem na wsi, kolejne 6 lat w Krakowie. W tym okresie kilkakrotnie przebywałem na oazach młodzieżowych. Moja matka jest osobą bardzo wierzącą i starała się przekazać nam wiarę tak, jak potrafiła.
Gdy byłem na oazie, miałem sen, podczas którego Jezus zapraszał mnie, aby pójść za Nim. Odczytałem to jako powołanie do kapłaństwa. Nie poszedłem jednak za Jezusem. Pojawiła się pierwsza „miłość” i młodzieńcza grzeszność, która przerodziła się w nałóg dręczący mnie całe życie.
Później wyemigrowałem do USA, gdzie życie toczyło się szybkim tempem. Na początku pamiętałem o swojej dziewczynie w Polsce, ale po prawie dwóch latach, kiedy ona zrezygnowała ze mnie, to i ja zrezygnowałem… z Boga.
Obraziłem się na Niego, myśląc, że mnie zawiódł. Odwróciłem się od Boga na następnych 20 lat, z przebłyskami powrotów i tęsknoty za Nim. Myślę jednak, że Bóg ze mnie nigdy nie zrezygnował…
Powoli przestawałem chodzić do kościoła; zaplątałem się w beznadziejne małżeństwo, które od samego początku było nieważne, jak później ocenił sąd kościelny. Owocem tego związku jest moja najstarsza córka.
Po rozwodzie, który nastąpił 15 lat temu, z nie zalegalizowanego związku z inną kobietą urodził się mój syn. Potem rozpoczął się kolejny, trwający do dzisiaj związek.
Dzięki Bogu kilka lat temu przyjęliśmy sakrament małżeństwa. Stało się to możliwe dlatego, że sąd kościelny stwierdził nieważność mojego pierwszego małżeństwa. Mamy dwójkę dzieci i dwoje „dochodzących” na weekendy.
Na naszym ślubie kościelnym przystąpiłem do Komunii św. Nie przygotowałem się wtedy odpowiednio do spowiedzi. Wszystko było załatwiane w pośpiechu, bardziej dla rodziny i babci niż dla nas.
Moja żona figurowała jedynie w metryce chrztu, praktycznie była niewierząca, a ja już tak bardzo byłem zobojętniały, że Bóg był dla mnie odległy i nieobecny.
W momencie ślubu byłem alkoholikiem, ale wtedy wcale tak o sobie nie myślałem. Umiałem pić w ukryciu i mydlić oczy wszystkim wokół.
Alkoholik po pewnym czasie staje się ekspertem w ukrywaniu własnego nałogu oraz w kłamaniu. Tak toczyło się nasze życie – bez sensu i celu.
Moja żona narzekała i nie umiała sobie ze mną radzić. Sama ma ojca alkoholika, więc wiele spraw wydawało się jej normalnych, zresztą mnie też – u nas w domu alkohol był także na porządku dziennym.
Od wielu lat prowadzę biznes, który zawsze zapewniał mi dobry status finansowy i nigdy nie brakowało mi pieniędzy, co jeszcze bardziej sprzyjało mojemu stylowi życia.
Nie interesowała mnie rodzina w głębszym tego słowa znaczeniu, ale tylko powierzchownie i z konieczności. Moja żona trwała przy mnie i nic nie mogła zmienić; nawet nie umiała się za mnie modlić, bo nikt jej tego nie nauczył. To były lata pustki duchowej.
Mój alkoholizm zaczynał mocno dokuczać innym osobom, szczególnie rodzinie, ale również mnie samemu. Piłem wtedy dużo w samotności; kłóciłem się z żoną, żeby mieć więcej czasu dla siebie i swojego bożka, jakim był alkohol.
W tym czasie żona wyjechała do Polski, aby ratować swego ojca z uzależnienia, a ja zostałem sam ze swoim nałogiem na kilka tygodni. Wplątałem się wtedy w krótki romans, o którym dowiedziała się moja żona.
Miał nastąpić rozwód, bo byłem oczywiście „zakochany” i zmęczony małżeństwem, które dla mnie było już dawno martwe. Byłem przekonany, że podejmuję dobry wybór.
W ostatniej chwili miałem jeszcze siłę poprosić Ducha Świętego o światło. Następnego dnia Duch Święty pokazał mi rozpacz i ból mojego małego dziecka. To zmieniło moją decyzję. Podjąłem próbę ratowania swojej rodziny.
Wtedy nastąpił przełom. Codziennie modliłem się do Ducha Świętego o pomoc. Próbowałem przestać pić, ale to się nie udawało. Fizycznie byłem zmęczony, miałem lekki paraliż lewej strony ciała.
Zdecydowałem, że wezmę zastrzyk, który nie pozwoli mi pić przez rok. Zanim to się jednak stało, szatan walczył ze mną i o mnie tak, jak tylko mógł. Odkładałem tę decyzję z tygodnia na tydzień.
W końcu zdecydowałem się na ten krok. Poczułem wtedy, jakby kamień spadł mi z serca. Nie musiałem już dłużej walczyć.
Powiedziałem wówczas Bogu, aby to On teraz rządził, bo moje dotychczasowe rządzenie doprowadzało do niszczenia wszystkiego, co było dobre w moim życiu. I tak Bóg zrobił.
Po 10 miesiącach chaotycznej, ale systematycznej modlitwy do Ducha Świętego wyjechaliśmy z żoną, która wtedy spodziewała się dziecka, na rekolekcje dla małżeństw.
Już nie piłem, ale jeszcze paliłem, i to nie tylko papierosy – często byłem na tzw. haju. Duch Święty dał mi do zrozumienia, abym nie przychodził do świątyni w takim stanie. Obiecałem Mu posłuszeństwo i zaplanowałem spowiedź.
Podczas nocnego czuwania uzmysłowiłem sobie, jakim tragicznym ojcem byłem do tej pory. Bóg otworzył mi serce i oczy, abym zobaczył własną nędzę. Pozwolił mi też fizycznie odczuć ogrom swojej ojcowskiej miłości.
Przez godzinę leciały łzy oczyszczenia, byłem od nich mokry, a serce przepełniała ogromna miłość i tęsknota za Bogiem. Spowiedź moja trwała ponad dwie godziny i wtedy też leciały z moich oczu łzy.
To był początek nowego życia. Po powrocie do domu dowiedzieliśmy się, że ciąża mojej żony jest zagrożona. Wtedy już wiedziałem, do kogo mam się zwrócić o pomoc. Zacząłem także prosić o modlitwę wspólnotę i znajomych. Dziecko ma obecnie prawie dwa lata i jest zdrowe jak ryba.
Po moim nawróceniu wszyscy nasi znajomi myśleli, że zwariowałem, że to skutek mojego alkoholizmu.
W miarę upływu czasu zmieniają zdanie, a coraz więcej z nich skłania się ku Bogu. Dzieje się to powoli, z wielkim trudem, ale widocznie.
Zacząłem spędzać wiele godzin na codziennej modlitwie, na adoracji, Mszy Świętej. Wysłuchałem setki godzin wykładów i przeczytałem wiele książek o tematyce religijnej. Byłem i jestem ogromnie spragniony wiedzy o Bogu i o tych, którzy doświadczyli Jego bliskości.
Na początku miałem wiele pokus i wątpliwości. Szatan starał się mi wmówić, że Bóg do takich grzeszników jak ja się nie zbliża i że to są moje urojenia. Trzykrotnie miałem fizyczne doświadczenie Złego, który dręczył mnie w pierwszych miesiącach mojego nawrócenia. Ustało to od momentu, jak zacząłem każdego wieczora zapraszać Jezusa do swego serca przed snem.
Moja ufność wzrosła i wzrasta każdego dnia, a bez rozmowy z Bogiem w ciągu dnia czułbym się źle, samotnie. Prawie codziennie przeżywam poruszenia serca w modlitwie czy w zwykłym westchnieniu.
Mam pokój Jezusa. Pod krzyżem Jezusa rozważam cierpienia Jego Matki. Myślę wówczas, że cierpień tych nie da się opisać, można tylko razem z Maryją cierpieć.
Modląc się przed obrazem Matki Bożej, poczułem gorąco w swoim ciele i wiedziałem, że już nigdy się nie napiję. Później Matka Boża pomogła mi uwolnić się od palenia trawy, a pół roku temu rzuciłem papierosy za wstawiennictwem Świętego Jana Pawła II. Bóg uwolnił mnie też od grzechów nieczystości i choć doświadczam pokus, nie poddaję się im.
W naszym małżeństwie dużo się zmieniło przez te dwa lata, wszystko idzie w kierunku dobra i miłości. Powoli Jezus leczy nas z wielu ran z przeszłości.
Z Jego pomocą i błogosławieństwem uczymy się na nowo kochać oraz żyć w zgodzie i pokoju. Przeżywamy jeszcze chwile słabości, ale jednocześnie wzrastamy we wzajemnej miłości.
Ktoś kiedyś powiedział, że trzeba długo naprawiać to, co się długo psuło. To jest rzeczywiście powolny, ale widoczny proces, a co najważniejsze, nie jest to proces w samotności, ale z Jezusem w sercu, z Jezusem, który ŻYJE i JEST zawsze z nami. On poradził sobie z moimi nałogami w bardzo krótkim czasie.
Wiem, że nawrócenie trwa przez całe życie, i nie mam zamiaru zwolnić tempa. Każdego dnia uczęszczam na ucztę eucharystyczną i odmawiam przynajmniej pięć tajemnic różańca, a dwa razy w tygodniu dodaję Różaniec siedmiu boleści Maryi.
Adoruję Jezusa po Mszy Świętej oraz przy innych okazjach. Nie opuszczam codziennej modlitwy; kilka razy dziennie odmawiam Koronkę do miłosierdzia Bożego, tak że właściwie zwracam się do Boga przez cały dzień.
Nie mogę się nadziwić dobroci Boga. Nieustannie doświadczam piękna Bożego miłosierdzia w swoim życiu – i tym się z Wami dzielę. Chwała Panu!
Jack
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!