Ksiądz od Bożej Opatrzności

Kto spotkał ks. Władysława Bukowińskiego albo czytał jego Listy i Wspomnienia z Kazachstanu, nie miał wątpliwości, że beatyfikacja tego kapłana była tylko kwestią czasu. Jego duchowa postawa promieniowała na otoczenie i nie przestaje imponować do dziś.

Najważniejsze słowo

„Wielkość księdza Władysława Bukowińskiego polegała przede wszystkim na tym, że podobnie jak wielki patriarcha Abraham, powierzył całe swoje życie Opatrzności” – powiedział w czasie Mszy św. pogrzebowej kard. Karol Wojtyła. Ówczesny metropolita krakowski znał osobiście ks. Władysława i podziwiał w nim: „głęboką wiarę, mądre słowo i niezachwianą ufność w potęgę Boga”.

Ta ostatnia cecha stała się głównym wyznacznikiem duchowości ks. Bukowińskiego, zaś słowo „Opatrzność” najczęściej pojawiającym się wyrazem w jego korespondencji.

To z niej się dowiadujemy, że ks. Władysław dzieła Bożej Opatrzności widział we wszystkim, nawet w doświadczanych prześladowaniach i niesprawiedliwościach. Uważał, że skoro Bóg dopuszcza te trudne sytuacje w jego życiu, to mają one głęboki sens.

Nie trzeba rozumieć ich znaczenia, trzeba „tylko” pokornie je przyjąć i w tych warunkach pracować dla królestwa Bożego. W czasie drogi na 10-letnie zesłanie pełen ufności pisał: „Teraz jedziemy do Kijowa, a potem zapewne jeszcze o wiele dalej na wschód. Tam na wschodzie jest moja przyszłość życiowa. Z woli Opatrzności Bożej. Obym godnie ją wypełnił”.

„Przyszłość życiowa” ks. Bukowińskiego wielokroć go zaskakiwała, pisana była bowiem palcem Boga, a nie jego, ale jak powtarzał: „tak jest z pewnością najlepiej”.

Na rok przed swoją śmiercią, kiedy stan zdrowia nie pozwalał mu na podróże misyjne w głąb Kazachstanu, ks. Władysław przyznał: „To nie moja wola, lecz Opatrzności – słodko jest Jej całkowicie zaufać. I nawet w danym razie nietrudno, bo brzemię lekkie, a jarzmo słodkie”.

Męstwo na co dzień

Ksiądz Bukowiński cierpliwie i bez słowa skargi znosił cierpienia. W więzieniach i łagrach sowieckich spędził ponad 13 lat, w głodzie, zimnie, ciężkiej pracy fizycznej, chorobie i upokorzeniach, a nie tylko nie dał się złamać, ale także imponował towarzyszom niedoli swoją duchową postawą. Franciszek Kaszyński, który dzielił celę z ks. Władysławem, wspomina: „Był silny mróz (-35° C), strasznie bolały nas nogi. Nigdy nie widziałem, żeby ks. Bukowiński był smutny albo skarżył się na sytuację, w jakiej się znalazł. Zawsze miał pozytywne, pogodne spojrzenie na rzeczywistość”.

Z ust kapłana – co podkreślają świadkowie – nie padło ani jedno złe słowo w kierunku prześladowców. Interesowało go przede wszystkim wydobywanie dobra z ludzi, a nie epatowanie złem. Modlił się też o nawrócenie Rosji.

„Wydaje mi się – przyznał po latach – że nigdy nie pozwoliłem otruć się jadem nienawiści i że miłość nieprzyjaciół nie była tylko piękną teorią w moim życiu na Wschodzie”.

Męstwa wymagało także pełnienie posługi kapłańskiej w warunkach antyreligijnej nagonki w republikach ZSRR. Także tutaj przykład kapłana budował wiernych.

S. M. Klara Teresa Bitz wspomina dramatyczną sytuację, kiedy to milicjanci wyciągnęli z domu ks. Bukowińskiego, kiedy ten przygotował się z wiernymi do Mszy św. Kobieta tak relacjonuje dalsze zdarzenia: „Kiedy sobie poszli, ks. Bukowiński przyszedł do nas i powiedział: »Nie wolno mi odprawiać Mszy św. i mam wam kazać, żebyście się rozeszli. Ale mimo to będę odprawiał. Kto chce wyjść, niech idzie, kto chce zostać, niech zostanie«. Nikt nie wyszedł. Skoro ksiądz się nie bał, to i myśmy się nie bali”.

Jak dobry pasterz

Ksiądz Bukowiński z przeszkodami i trudnościami radził sobie nie tylko hartem ducha, ale i dwoma – jak je nazywał – „lekarstwami”: cierpliwością i ufnością. Nie szukał też innej drogi życiowej. Był całkowicie przekonany, że Bóg wie, co jest dla niego najlepsze, i że, działając nieraz przez ateistów, wskazuje mu miejsce i sposób, w jaki ma wypełnić misję kapłańską.

Tak tłumaczył zaprzyjaźnionemu zakonnikowi: „W całej pełni doceniam dobre serce kochanego Ojca, z jakiem doradza mi łatwiejsze życie. Zdaje mi się, że się nie mylę, że wolą Bożą dla mnie jest życie nie łatwiejsze, lecz trudniejsze, kto wie, czy nie tak trudne, jak w okresie ostatnio przebytym. Poszedłbym i ja na pewne ułatwienia życiowe, gdyby nie potrzeby Fidelskich [tj. wiernych], skrajnie wielkie”.

Ksiądz Władysław uważał zresztą wyrzeczenia za rzecz całkiem normalną dla księdza. Kiedy w 2001 roku w Astanie (Kazachstan) Jan Paweł II poświęcał seminarium i centrum diecezjalne imieniu ks. Bukowińskiego, przypomniał słowa błogosławionego o tym, że kapłan musi być gotowy do nieoszczędzania się, a jeśli trzeba – do oddania życia za owczarnię Chrystusową.

W listach do kolegów kapłanów apostoł Kazachstanu pisał: „Wzniosłe pojęcia dobrego pasterza są w praktyce nierozerwalnie związane z ofiarą i cierpieniem »za owce swoje«. […] Właśnie my [księża] mamy iść w życiu drogą »ciasną i stromą« i świecić dobrym przykładem wszystkim, co są »w tym domu«, a pośrednio i w kraju”.

„Nie jestem samotny”

Łaską powołania ks. Bukowińskiego było też to, że choć na co dzień żył z dala od Ojczyzny i od wspólnoty kapłańskiej, nie czuł się osamotniony. Cieszył się z korespondencji z bliskimi i prosił o nią, ale to nie ona sprawiała, że samotność mu nie doskwierała.

Tłumaczył zaprzyjaźnionym małżonkom: „Jak Wy, Drodzy Wackowie, nie jesteście samotni, bo żyjecie razem, tak i ja nie jestem samotnym, bo – że użyję słów św. Pawła – »nie ja sam żyję, ale żyje we mnie Chrystus« – Boski Mistrz mój i Zbawca, który mnie codziennie odwiedza w Komunii Świętej”.

Z Eucharystii ks. Władysław czerpał moc do realizacji życiowej misji. Mszę św. odprawiał także w obozach i więzieniach, narażając własne życie.

O jego radykalizmie i czci dla Eucharystii świadczy fakt, że wolał wypić Krew Chrystusa wraz z wszą, która wpadła z pryczy do kielicha, niż uronić choć kroplę Krwi Zbawiciela.

Codziennie powierzał się Bożej Opatrzności na modlitwie i oddawał w opiekę Matce Bożej. Nieprzypadkowo zmarł z różańcem w ręku.

Ideał „maluczkości”

Ciężka praca duszpasterska z dala od Ojczyzny, bez rozgłosu i wyróżnień, wymagała od kapłana, któremu przepowiadano błyskotliwą karierę w Kościele, nie tylko wielkiej miłości do powierzonych mu owieczek, ale także pokory.

A tej, jak przyznał, musiał się uczyć: „Wtedy [w młodości] do pewnego stopnia sądziłem, że to ja łaskę wyświadczam Bogu, a teraz bez przesadnych złudzeń co do własnej osoby widzę, jak wielką Łaskę Bóg mi wyświadczył i nadal wyświadcza. Dotyczy to i tego, że jestem tutaj. […] Tak. Mam za co dziękować Opatrzności!”.

W podobnym duchu pisał do ks. Antoniego Chomickiego: „W ostatnim liście życzyłeś mi wysokich zaszczytów […]. Zaszczyty nie tylko, że są nierealne, lecz byłyby nawet przerażające […]. Bardziej mnie pociąga ideał maluczkości niż to, co mnie ominęło w życiu, a do czego bynajmniej nie dorosłem”.

Ideał ten przejawiał się także w ascetycznym i skromnym życiu księdza Bukowińskiego. Nie szukał wygód i nie gromadził dóbr materialnych. Cały jego dobytek stanowiły książki oraz mała walizka, w której przechowywał naczynia liturgiczne. Poza tym dorobkiem zachowywał praktycznie tylko środki potrzebne do życia, a resztą dzielił się z potrzebującymi.

Historia parafianki Franciszki Balickiej, której ks. Władysław przekazał całą składkę z Mszy św. „na mleko dla dziecka”, nie była odosobniona. Jego dobroć i hojność była bowiem powszechnie znana wśród wiernych w Kazachstanie. Pomagał ludziom bez względu na ich religię, kulturę, narodowość czy światopogląd.

„Jego świadectwo jawi się jako przeobfitość uczynków miłosierdzia względem duszy i względem ciała” – podsumował działalność kapłana papież Franciszek.

Radość apostoła

Świadkowie przyznają, że ks. Bukowiński nie tylko nie skarżył się na ciężkie warunki życia i pracy duszpasterskiej, ale z radością je przyjmował. Sam pobyt w Karagandzie w jednym z listów nazwał „łaską przewyższającą wszelkie najśmielsze możliwości, a nawet marzenia”.

Wielokrotnie podkreślał, jak wdzięczny jest Bogu za swoją drogę życiową i że nie zamieniłby jej na żadną inną.

„Z dala od stron rodzinnych – pisał – nie jestem bynajmniej przygnębiony i wcale się nie uważam za jakąś ofiarę losu. Wręcz przeciwnie, dziękuję Bogu za wszystko. Sądzę, że przez cały ten długoletni okres życia zawsze byłem i dotąd jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu”.

Za duchowy testament błogosławionego ks. Władysława Bukowińskiego można uznać słowa: „Obyśmy do końca uczciwie wypełnili wolę Opatrzności w przeświadczeniu, że to jest w naszym życiu najlepsze i najbardziej pożądania godne”.