Na drugi brzeg

Od 26 lat mieszkam w Adelajdzie w południowej Australii. Zawsze byłam osobą wierzącą, praktykującą. Wymadlałam u Boga wiele łask za przyczyną Bożej Matki i różnych świętych.

Trzy lata temu byłam w Krakowie i nawiedziłam piękne sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach. W zaciszu starej kapliczki, przy grobie siostry Faustyny przeżyłam wspaniałe chwile, które trudno opisać.

Czułam wyraźnie, że św. Faustyna prowadzi mnie do Jezusa Miłosiernego. Poznałam wszystkie formy kultu Bożego miłosierdzia, modliłam się koronką. Do Australii wracałam z Dzienniczkiem w ręku. Do dziś się z nim nie rozstaję.

Chciałam napisać o pewnym przeżyciu, które spotkało mnie kilka miesięcy temu. Pracuję w domu opieki, przeznaczonym dla ludzi nieuleczalnie chorych, starych, cierpiących, samotnych, umierających. Kocham swoją pracę i staram się wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej.

Jakiś czas temu trafił do nas pewien pacjent, o imieniu Fred, któremu poświęcałam wyjątkowo dużo czasu i serca. Gdy nagle stan jego zdrowia zaczął się pogarszać, wszyscy przeczuwaliśmy, że kres jego życia jest już blisko.

Zaczęłam z tego powodu bardzo cierpieć. Nie mogłam sobie z tym uczuciem poradzić. Modliłam się i mówiłam: „Boże, dlaczego tak cierpię? Przecież tylu pacjentów przez te 20 lat mojej pracy odchodziło. Co chcesz, Panie Boże, mi przez to powiedzieć?”.

Ten niepokój w sercu trwał, a ja nie mogłam znaleźć odpowiedzi…

Pewnego dnia miałam dyżur popołudniowy. Stan Freda był ciężki, pacjent gasnął w oczach. Jego rodzina czuwała przy łóżku, a lekarz zalecił podawanie morfiny.

W pewnym momencie Fred spojrzał na mnie. Myślałam, że w ten sposób się żegna, i ze ściśniętym gardłem, ze łzami w oczach, czym prędzej opuściłam pokój, zostawiając rozgadaną rodzinę. Zaczęłam modlić się koronką, jednak bardzo chaotycznie.

Następnego dnia znów miałam dyżur popołudniowy. Zanim poszłam do pracy, postanowiłam pomodlić się o godz. 15 za umierającego Freda. Przed rozpoczęciem koronki otworzyłam Dzienniczek w przypadkowym miejscu i trafiłam na fragment, gdzie siostra Faustyna budzi się w nocy i przeczuwa, że jakaś konająca dusza potrzebuje jej modlitwy (por. Dz. 809). To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, żeby nie ustawać w modlitwie.

Gdy tylko przyszłam do pracy, koleżanka poinformowała mnie, że Fred zmarł o godzinie 15. Wyrwało mi się: „To niesamowite!” – i zaraz wyjaśniłam, że właśnie o tej godzinie się za niego modliłam.

Następnie poszłam do pokoju Freda, żeby się z nim pożegnać. Gdy stanęłam przy łóżku, ogarnął mnie wielki spokój. Wszystko stało się dla mnie jasne.

Boże, jak cudowną drogą mnie poprowadziłeś, żebym przez tę koronkę do Twojego miłosierdzia pomogła temu człowiekowi przejść na drugi brzeg, do Twojego domu.

Dziękuję Ci, Jezu Miłosierny! Dziękuję Ci, Siostro Faustyno! Jezu, ufam Tobie!

Nina