Najpiękniejszy dar

Mijały lata, a ja wciąż byłam sama… W głębi serca wyłam z rozpaczy i pragnęłam, żeby pojawił się ktoś, kto mnie przytuli. Czułam się okropnie i miałam poczucie, że jestem zupełnie niepotrzebna…

Sama… Zawsze sama… Wszędzie sama… Tak wyglądało moje życie…

Na początku była to świadoma decyzja, bo nie chciałam budować relacji z mężczyznami – głównie dlatego, że miałam złe doświadczenia z domu. Odkąd pamiętam, nasz tata pił i często się awanturował. W domu przeżywaliśmy trudne dni, nie mając dokąd pójść. Nie chciałam takiego życia. Pragnęłam żyć normalnie, bez kłótni, alkoholu i przemocy.

Z Bożą pomocą zdałam maturę, skończyłam studia i zaczęłam pracować. Domowy koszmar trwał jednak nadal. Nie nawiązywałam nowych znajomości z mężczyznami. Przez jakiś czas (a był to okres kilku lat) obstawałam przy tym, że nie wyjdę za mąż, bo wydawało mi się, że wszyscy mężczyźni są tacy sami. Dziś wiem, że tak nie jest, jednak wtedy doświadczenia domu rodzinnego brały górę.

Jezus wlał w moje serce swoją miłość

Mijały lata, a ja wciąż byłam sama… W głębi serca wyłam z rozpaczy i pragnęłam, żeby pojawił się ktoś, kto mnie przytuli. Czułam się okropnie i miałam poczucie, że jestem zupełnie niepotrzebna…

Teraz wiem, że było to perfidne działanie Złego, który wciąż mi wmawiał, że nikt mnie nie chce i że jestem do niczego. Toczyłam ogromną walkę z samą sobą i gdyby nie modlitwa, Koronka do miłosierdzia Bożego, różaniec oraz częsta Komunia św., to nie wiem, jak by się dalej potoczyło moje życie.

Czułam się wtedy tak, jakbym była na środku pola walki, po którym przetaczają się czołgi, a nad głowami świszczą armatnie kule. Czułam jednak również obecność Jezusa, który był bardzo blisko.

On przeprowadził mnie przez te trudne doświadczenia i sprawił, że zapragnęłam kochać. Wlał w moje serce swoją miłość, która leczy wszelkie zranienia i uczy, jak kochać.

W tamtym czasie dużo się modliłam, czytałam Pismo św. oraz wiele książek o życiu duchowym. Często spędzałam czas na adoracji Najświętszego Sakramentu, uczestniczyłam we Mszy św. i to dawało mi siłę, żeby dalej żyć, by wciąż się podnosić i z Jezusem za rękę stawiać kolejne kroki.

Zawsze zachwycała mnie postać bł. Piotra Jerzego Frassatiego. Jego czyste spojrzenie, pełne dobroci i miłości. Za jego wstawiennictwem prosiłam o dobrego i kochającego męża. O pomoc w spotkaniu właściwej osoby prosiłam także św. Józefa. I chociaż trwało to ponad 10 lat, to warto było czekać…

Każdego dnia odmawiałam Modlitwę o dobrego męża, którą znalazłam w „Miłujcie się!”. Trudno jednak mi było dziękować za to, że jeszcze nie wyszłam za mąż, kiedy moje serce tęskniło za tym jedynym… I chociaż realizowałam się w pracy zawodowej, to jednak w głębi serca bardzo wówczas cierpiałam.

Prosiłam, ażeby św. Józef pomógł mi spotkać tego człowieka, który będzie mnie kochał taką, jaką jestem, i darzył mnie szacunkiem. Z czasem w moim sercu pojawiło się wielkie pragnienie kochania i dawania siebie innym. To Jezus przemieniał mnie swoją miłością i wypełniał moje serce mocą Ducha Świętego.

Nieśmiało zaczęłam rozglądać się wokoło. Z czasem na mojej drodze pojawiło się kilku mężczyzn, ale każdy z nich poszedł swoją drogą. Dziś wiem, że to św. Józef doprowadził do zerwania tych znajomości.

Gdy rozpoczynał się kolejny nowy rok, zdesperowana powiedziałam: „Panie Jezu, jeśli w tym roku, który się właśnie zaczyna, nie postawisz na mojej drodze tego człowieka, to przestaję o niego prosić. Będzie to dla mnie znak, że nie chcesz mnie w małżeństwie, że to nie jest moja droga”.

I wcale nie było mi wtedy do śmiechu… Pozornie nic się nie działo, ale Pan działał od początku roku, tylko ja tego nie widziałam. Na początku listopada mój przyszły mąż po raz pierwszy mi się oświadczył.

Piszę, że po raz pierwszy, bo oświadczał mi się jeszcze dwa razy. Nie dlatego, że nie chciałam przyjąć jego oświadczyn, tylko dlatego, że bardzo się bałam. Bałam się zranienia, rozczarowania i bólu… Bałam się, że sobie nie poradzę…

Dostałam jednak tyle czasu, ile potrzebowałam. Łukasz był bardzo cierpliwy i nie rezygnował. Na początku naszej znajomości nawet nie przypuszczałam, że Łukasz mógłby być moim mężem.

Poznaliśmy się na spotkaniu wspólnoty modlitewnej działającej przy parafii. Modlitwa towarzyszyła nam od samego początku. Nieważne, czy byliśmy razem w kościele, w kinie czy wędrowaliśmy później po górach – zawsze znajdowaliśmy czas na wspólną modlitwę. Dużo też rozmawialiśmy o swoich oczekiwaniach i obawach. Wszystko działo się tak, jakby to Ktoś dawno zaplanował… Ufam, że właśnie taki był pomysł Boga – aby nas połączyć w jedno.

Piękny czas narzeczeństwa

Okres narzeczeństwa był dla nas pięknym czasem. Każdego dnia modliliśmy się za siebie wzajemnie, ja – modlitwą za narzeczonego, Łukasz – modlitwą za narzeczoną. Razem uczestniczyliśmy we Mszy św. Przygotowując się do małżeństwa, zachowaliśmy czystość, co zawdzięczamy św. Józefowi. Dziś, z perspektywy czasu, widzę, jak ważny jest czas bezpośredniego przygotowania do ślubu.

Wytrwanie w czystości daje solidny fundament w życiu małżeńskim, którego nic nie może zastąpić. Najpiękniejszy dar, jaki można ofiarować swojemu małżonkowi w dniu ślubu, to czystość. To jest niesamowity dar i tylko jedną osobę można nim obdarować – tą jedyną, wybraną, kochaną.

W tamtym czasie bardzo dużo chodziliśmy po górach. Wspólne wędrówki oraz kontemplacja pięknej przyrody sprzyjały lepszemu poznawaniu siebie. Tam, w otoczeniu gór, na szczytach, gdzie niebo jest na wyciągnięcie ręki, odmawialiśmy różaniec i Koronkę do miłosierdzia Bożego. To było niesamowite, że mogliśmy się wspólnie modlić i razem przystępować do Stołu Pańskiego.

Z tamtego okresu pozostał nam przepiękny album ze zdjęciami, przeplatany cytatami z Pieśni nad Pieśniami. Album ten wykonaliśmy własnoręcznie; jest on niemym świadkiem rodzącej się w naszych sercach miłości.

Ślub w uroczystość Świętej Rodziny

Po siedmiu miesiącach narzeczeństwa, w uroczystość Świętej Rodziny, powiedzieliśmy sobie sakramentalne „tak”. Wybraliśmy Świętą Rodzinę, aby pokazywała nam, jak dalej żyć w tym zwariowanym świecie.

Jestem bardzo szczęśliwa, że Pan w swoim wielkim miłosierdziu wysłuchał mojego błagania i dał mi takiego dobrego człowieka.

To nic, że musiałam długo czekać, gdyż jak czytamy w Księdze Koheleta: „Jest pora na wszystko, i czas na każdą sprawę pod niebem” (Koh 3,1).

Dziś jestem szczęśliwą żoną kochającego męża. Każdego dnia odkrywamy siebie na nowo w miłości Boga Ojca. Ufam i wierzę, że Jezus będzie dalej objawiał swoją potęgę i moc w naszym życiu. On jest Panem rzeczy niemożliwych.

„Pan uczynił nam wielkie rzeczy i radość nas przepełnia” (Ps 126,3).

Monika