„Bóg jest radością, nie ma chrześcijaństwa bez radości. Czymże się możemy bardziej wywdzięczyć Bogu za całą Jego miłość – jeśli nie radością?”.
Niezwykłe czasy wymagają niezwykłych ludzi. Pomimo iż większa część życia Marii Okońskiej przypadała na dramatyczny czas wojny, hitlerowskiej okupacji i narzuconego reżimu komunistycznego PRL-u, potrafiła żyć ideałami i pociągać za sobą ludzi. Nie ustawała w walce o duszę Narodu i Kościoła polskiego. Nawet w sytuacji prześladowań i więzienia pozostawała wierna Bogu, ufna w opiekę Matki Bożej i pełna pogody ducha.
Jako jej motto życiowe można by przyjąć słowa: „Bóg jest radością, nie ma chrześcijaństwa bez radości. Czymże się możemy bardziej wywdzięczyć Bogu za całą Jego miłość – jeśli nie radością? Radość jest wdzięcznością, jakby »docenieniem« Boga, pokazaniem Mu, że się widzi, co dla nas czyni. Dlatego nawet prawdziwe cierpienie, prawdziwa ofiara są zawsze radosne. Brak radości jest »grzechem śmiertelnym« przeciwko Bogu, przeciwko nadziei, jest jakąś niewdzięcznością”.
Taka radosna Maria, dla bliskich Marysia, jawi się we wspomnieniach. Jakby czas stanął w miejscu…
Dorastanie bez ojca, z Ojcem
Maria Okońska urodziła się 16 grudnia 1920 r. w Warszawie. Jej ojciec Ludwik Okoński, ochotnik wojny 1920 roku, zginął na froncie jeszcze przed narodzinami córki.
Marię wraz z siostrą bliźniaczką Wandą (która zmarła w wieku 3 lat) oraz starszym bratem Włodzimierzem (później marianinem i wybitnym duszpasterzem młodzieży) wychowywali matka Jadwiga i siostra matki z mężem.
Jednakże sama Maria Okońska pisze: „Po Bogu nikt mnie tak nie wychowywał, jak mój nieznany Ojciec i świadomość, że nie wolno mi zmarnować jego krwi i ofiary”.
Paradoksalnie to właśnie osoba, której fizycznie nie było w życiu Marii, miała największy wpływ na jej wychowanie.
„Ze śmierci mojego Ojca, czy z jego niewoli za sprawę ojczystą, oraz z patriotycznych brulionów i albumów przez niego robionych czerpałam nie tylko prawdziwą miłość i kult dla jego osoby, nie tylko dumę, że jestem jego córką, ale także bardzo silną miłość do Ojczyzny i poczucie odpowiedzialności za swoje życie”.
Brak ojca i tęsknota za nim spowodowały wielką miłość do Ojca Niebieskiego, w duszy nazywanego przez Marię „Tatusiem”. Z tą rzeczywistością łączy się także jej późniejsza szczególna więź z księdzem Wyszyńskim, „moim – po Bogu – jedynym Ojcem na ziemi”.
Bóg obecny w Eucharystii
Od najmłodszych lat duszę Marii wypełniało silne pragnienie należenia do Boga obecnego w Eucharystii oraz – jak mówiła – zrobienia w życiu czegoś wielkiego dla Niego i dla Ojczyzny.
Tak wspomina swe przeżycie z czasów licealnych, gdy pewnego razu modliła się samotnie w kościele: „Miałam wrażenie, że Pan Jezus przemawia do mnie, wzywając do całkowitego oddania się Jemu na służbę. Miłość Jego, posunięta aż do przebywania w tabernakulum, wydała mi się tak wielka i zobowiązująca, a obcowanie z Nim, ukrytym w Najświętszym Sakramencie, szczęściem tak bezmiernym, że wszystko inne, tak zwany urok świata, a także mądrość ludzka, która bardzo mi imponowała, straciły dla mnie nagle barwę i sens. Zapragnęłam jedynie i wyłącznie Pana Jezusa w Eucharystii”.
Jednak to pragnienie realizowała tylko w modlitwach i rozmowach z Nim. Pomimo wielkiej tęsknoty pełne zjednoczenie z Chrystusem w codziennej Komunii Świętej wydawało jej się niemożliwe, a mówienie tu o konieczności – wręcz zgorszeniem.
Na szczęście Maria spotkała na swej drodze wspaniałego księdza – Wiktora Rostkowskiego. Na spowiedzi u niego rozwiązała swój problem.
„Radykalnie postawiłam sprawę: jeżeli wierzę, wobec tego konsekwentnie żyję wiarą, codziennie karmiąc się Panem Jezusem. Jeśli ciało karmię trzy razy dziennie, jakim prawem duszy nie chcę nakarmić raz dziennie?
Jeżeli wierzę, to wiem, że Pan Jezus czeka na mnie każdego ranka. Jakże mogłabym nie przyjść do Niego, uwierzywszy w Jego miłość? A moje grzechy? Pan Jezus w Eucharystii jest najlepszym Lekarstwem. A zatem, jeśli nie zgodzę się na codzienną Komunię Świętą, to znaczy – nie wierzę. Zrywam więc z Panem Bogiem. Takie postawienie problemu, wzięte najdosłowniej, uleczyło mnie natychmiast”.
Ten bliski i codzienny kontakt z Bogiem był dla Marii źródłem wielkiej wdzięczności i radości, ale także bardzo zobowiązywał ją do nieustannej pracy nad sobą oraz do odpowiedzialnego życia. Konsekwentnie wypływała z tego jej chęć niesienia Boga innym, która w późniejszych dramatycznych latach wojennych posuwała się aż do heroizmu.
„Zobaczyć” Matkę Bożą
W dzieciństwie, pomimo uczestnictwa w nabożeństwach majowych, w pielgrzymce na Jasną Górę czy kontaktów z sodalicją, Maria nie miała żywego nabożeństwa do Matki Bożej.
„Pragnęłam bliższego kontaktu z Matką Najświętszą, bo przeczuwałam, że mogę się poprawić i zmienić, nie mówiąc już o uświęceniu, tylko przy Jej pomocy. Jednak Jej nie znałam…
Matka Boża to był »punkt« w mej duszy niewypowiedziany, najdalszy i jakby obcy, a równocześnie, bezwiednie, niemal najbliższy. Tak było z Nią w mojej duszy, jak jest z matką w domu: nieodzowna, konieczna, nieodłączna, ale niezauważona i nieznana”.
Tutaj znów pojawia się bardzo znacząca rola księdza Rostkowskiego. W lecie 1939 r. Maria brała udział w koloniach dla studentek w Bukowinie Tatrzańskiej, gdzie równolegle odbywały się kolonie dziewcząt z sodalicji, której moderatorem był wspomniany kapłan.
„16 lipca, w dzień Matki Bożej z Góry Karmel, w czasie Mszy Świętej, Ksiądz odwrócił się do nas i chciał mówić o Matce Bożej. Zamiast tego wyciągnął do nas ręce i… zapłakał. Był to po prostu szloch.
Nie zapomnę momentu, kiedy ten starszy, siwy kapłan, który wychował tyle pokoleń, zawołał do nas tonem takiej prośby, że kamień by się wzruszył: »Kochajcie Ją! Jedno tylko mam wam do powiedzenia – kochajcie Ją!«. Odwrócił się do ołtarza i trzymając się mensy ołtarzowej, płakał dalej…”.
To był moment przełomowy. Maria „zobaczyła” wtedy, jak wielką rolę w życiu Kościoła, świata i każdego człowieka odgrywa Matka Boża. Ona nam pomaga podnieść się z grzechu, prowadzi do świętości, ukazuje swego Syna.
Maryja, jeśli się tylko Jej zawierzy, otula troskliwie każdą i każdego z nas swą matczyną miłością. Nikogo nie pozostawia samego. Macierzyństwo Maryi staje się udziałem człowieka, jest darem samego Chrystusa dla każdego człowieka. Maria Okońska na koloniach w 1939 r. z radością przyjęła ten dar.
„Nie ma odtąd dla mnie rzeczy niemożliwej, zwłaszcza w sprawach Bożych, bo mam Maryję! Uda mi się codzienna Komunia Święta, bo pomoże mi Maryja. To Ona da mi Jezusa! (…)
Serce mi rozpierało pragnienie, aby lecieć na cały świat i wołać, krzyczeć, że jest Maryja!… Chciało mi się wszystkim dawać Maryję, aby inni także Ją »zobaczyli«. Ogarnęło mnie jakieś święte, Boże szaleństwo! Maryja mnie porwała”.
Niecałe 2 miesiące później rozpętała się wojna. Maria wraz z rodziną mieszkała w Warszawie. Rozpoczął się okres nieustannej grozy i śmierci.
W czasie najmocniejszych bombardowań Maria złożyła ślub, że jeśli Matka Boża ochroni ją od śmierci, to odda Jej całe swoje życie do dyspozycji. Przypieczętowanie tego aktu dokonało się 25 września, w czasie przeprawy z lewobrzeżnej Warszawy na Pragę.
Przez miasto szło się wąską ścieżką pomiędzy ścianami płomieni, usłaną zwłokami ludzkimi i zabitymi końmi. Najniebezpieczniejszym momentem było przejście mostem Kierbedzia.
„Jeszcze w drodze powtarzałam w duchu swoje postanowienie oddania uratowanego życia na służbę Niepokalanej. Coś mi w duszy mówiło, że ten moment, kiedy przebiegałyśmy most, gdy pod nami była rzeka, nad nami huragan ognia artyleryjskiego, a wokół nas odłamki kul i zwłoki ludzkie, że ta chwila trwogi dana mi jest po to, aby ostatecznie przypieczętować we mnie wolę życia dla Boga, dla Niepokalanej. Gdy dopadłyśmy domu, wiedziałam na pewno, że decyzją Matki Najświętszej jestem uratowana od śmierci, aby żyć dla Niej. Wiedziałam, że już nie zginę”.
Wychowywać młode kobiety
Z tym przekonaniem o szczególnym prowadzeniu Matki Bożej Maria zaczęła urzeczywistniać swoje idee wychowywania młodych kobiet i apostołowania wśród nich. Te plany rodziły się w jej głowie i sercu już we wczesnych latach młodzieńczych, a ich realizacja rozpoczęła się w okresie okupacji, w 1940 roku.
Celem ich było osobiste uświęcenie się dzięki Matce Bożej. Uformowane, uświęcone kobiety miały iść do swoich środowisk i apostołować. Chodziło o budowanie lepszego, Bożego i duchowo wolnego Narodu.
„Przecież Polska jest w niewoli, a Matka Boża jest jedynym ratunkiem naszej Ojczyzny. Tym bardziej w czasie okupacji trzeba patrzeć na Maryję i »postawić na Nią«”.
Praca z dziewczętami polegała na prowadzeniu wykładów i na dyskusjach w małych grupkach. Był to program podobny do sodalicyjnego i miał doprowadzić dziewczęta do przyrzeczeń sodalicyjnych, ale oprócz tematów związanych z Matką Bożą poruszał także inne, m.in. dotyczące uświęcenia siebie oraz wzrostu w miłości do Boga.
8 grudnia 1940 r. Maria Okońska złożyła przyrzeczenie sodalicyjne. Było to dla niej osobiście wielkie przeżycie, a także dawało jej większą możliwość pracy w tym środowisku.
„Miasto Dziewcząt” i „Ósemka”
Działalność apostolska wśród młodych kobiet rozwijała się bardzo sprawnie, angażując około pięćset dziewcząt. W takich okolicznościach, w marcu 1942 roku, Maria „otrzymała” nową ideę.
„Trzeba założyć »Miasto Dziewcząt«! Nie wystarczą już grupki sodalicyjne, trzeba stworzyć całe miasto. Miasto oddane całkowicie Maryi, Królowej Polski. »Miasto Dziewcząt«, w którym każdego ranka wszystkie dziewczęta będą przyjmowały Komunię Świętą, oddając życie dla Chrystusa i Maryi”.
W mieście miały być dziewczęta ze wszystkich środowisk. Uczestniczyłyby w programach organizowanych na uniwersytetach, w szkołach, teatrach, kinach, szpitalach. Następnie wracałyby do swoich miast czy wsi i stawałyby się „apostołami swojego środowiska”. Polska kobieta miała zdobyć cały kraj dla Maryi i Jezusa. Maria dziękowała Bogu za tę wielką ideę i była gotowa ją realizować.
„Modliłam się, czując, że ten ciężar jest straszny, że to będzie bardzo trudne, ale on mnie nie przerażał: Bóg dał ideę, sprawę do wykonania, da i moc do jej wypełnienia”.
Mając perspektywę tak ogromnej pracy, Maria dużo się modliła, spędzając na kolanach nieraz całe noce.
Tak wielka inicjatywa musiała być poprowadzona przez ludzi, którzy oddaliby jej całe swoje życie. Dlatego Maria zwracała się z pytaniem do różnych dziewcząt ze swoich grup.
Gotowych na poświęcenie się bez reszty dla tej idei, włączając w to rezygnację z planów małżeńskich, było osiem dziewcząt. W ten sposób powstała grupa zwana „Ósemką”.
Pierwsze spotkanie zespołu odbyło się 26 sierpnia, „przypadkiem” w święto Matki Bożej Jasnogórskiej – Królowej Polski, która miała być patronką „Miasta Dziewcząt”. „Ósemka” za swój program duchowy przyjęła Osiem błogosławieństw.
Spotkanie z ks. prof. Stefanem Wyszyńskim
Praca na rzecz „Miasta Dziewcząt” wymagała wiedzy nie tylko z zakresu teologii i pedagogiki, ale również katolickiej socjologii. Niestety, dziewczęta z „Ósemki” nie miały takiej formacji. Szukały zatem kogoś, kto mógłby poprowadzić dla nich wykłady z tej dziedziny.
Od pani Haliny Dernałowicz, która wspierała różne inicjatywy religijne, katolickie, dowiedziały się o profesorze seminarium włocławskiego, księdzu Stefanie Wyszyńskim.
Pierwsze z nim spotkanie zostało zorganizowane 1 listopada 1942 r. w podwarszawskich Laskach. Gdy Maria zobaczyła księdza Wyszyńskiego, przeżyła rozczarowanie, gdyż wiedząc już nieco o nim i jego działalności, spodziewała się kogoś znacznie starszego.
To pierwsze wrażenie zmieniło się wkrótce w bezgraniczną ufność i poczucie silnej, wewnętrznej więzi. Zaskakująco dla samej Marii stał się on dla niej droższy niż wspomnienie zmarłego Ojca.
„Uświadomiłam sobie, że stoję przed jakąś olbrzymią, wewnętrzną wielkością, przed moralną potęgą, i że za tego człowieka warto oddać wszystko, nawet samą siebie, aby on wypełnił swoje olbrzymie posłannictwo”.
Tak też Maria uczyniła. Ofiarowała za ks. Wyszyńskiego siebie i swoją najdroższą ideę „Miasta”. Czuła, że dzięki temu ich losy będą tym bardziej związane.
Postanowiła opowiedzieć ks. Wyszyńskiemu o „Mieście Dziewcząt” i zdać się na jego osąd: czy idea jest Boża i czy warto ją realizować? Odpowiedź kapłana była pozytywna i dziewczęta nie wyobrażały sobie, żeby ktoś inny mógł być ojcem wspólnoty. Od tej pory zaczęła się wspólna praca.
Ksiądz Wyszyński był wprawdzie bardzo zajęty, ale pomimo wielu obowiązków znajdował czas dla „Ósemki”. Specjalnie dla nich wygłaszał wykłady z nauki społecznej Kościoła, prowadził rekolekcje (majce na celu nie tylko indywidualny rozwój osób, ale także kształtowanie wspólnoty, która ma przed sobą zadanie) oraz spowiadał.
Pierwszym wielkim poświęceniem dla Sprawy i próbą posłuszeństwa Ojcu było pozostawienie pracy sodalicyjnej. Ksiądz Wyszyński mówił: „Trzeba porzucić ludzi, iść na »pustynię«, aby móc wrócić z sercem napełnionym Bogiem, zdolnym do apostolstwa”.
W Powstaniu Warszawskim
W stolicy czuć było, że zbliża się powstanie. Od wschodu nadchodziła Armia Czerwona. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Dziewczęta z „Ósemki” miały wielkie wątpliwości, co mają robić. Ratować Zespół dla idei i nie iść do powstania czy wziąć w nim udział jako sanitariuszki?
Ojciec pozostawił im pełną wolność wyboru według sumienia. W końcu zdecydowały się iść do powstania z Matką Bożą i modlitwą nieustannej adoracji Pana Jezusa eucharystycznego wspierać ducha walczących.
Widać było, że ks. Wyszyński, pomimo niepokoju o swe duchowe córki, jest z nich dumny. Sam, będąc kapelanem AK, pozostał w podwarszawskich Laskach.
Dziewczęta postanowiły spotkać się 1 sierpnia w umówionym miejscu w Warszawie, by tam rozpocząć nieustanną modlitwę powstańczą.
„Spieszyłam się na nasze umówione spotkanie o godzinie 12.00, ale coś mnie gnało, aby iść prędzej, jak najprędzej, bo powstanie może wybuchnąć zaraz i mosty będą nie do przebycia, nie przedostanę się na drugą stronę Wisły.
Wybiegłam z domu – odprowadziła mnie Mamusia (…). W chwili pożegnania uczyniła nade mną wielki znak krzyża. Tak kiedyś żegnała swego męża, mego Tatusia, który szedł jako ochotnik na wojnę 1920 roku. Historia się powtarza…”.
Maria z miłości do Ojczyzny podjęła decyzję i szła w wojenny ogień, ale miała niezachwianą, wewnętrzną pewność, że Matka Boża ochroni ją od śmierci.
Oprócz Marii na miejsce spotkania, przed zamknięciem mostów, zdążyły jeszcze dotrzeć: Janka Michalska i Lilka Wantowska. We trzy ustaliły dalszy plan działania. Rozpoczęły trzydniowymi rekolekcjami w modlitwie i skupieniu. Potem poszły do ludzi.
Wiedziały, że zbliża się czas walki o wolną, katolicką Polskę. Powstańcy – na barykadach, z bronią w ręku, one – przed Najświętszym Sakramentem, z modlitwą. Każdego dnia, każdej godziny nieustannie ocierały się o śmierć. Z Maryją i Jezusem były gotowe na wszystko.
Ta niezwykła misja przyniosła wiele doświadczeń, owocowała także w ich dalszym życiu i w losach Kościoła w powojennej Polsce. (cdn.)
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!