Rzuciłem narkotyki, wybrałem Boga

Podczas rekolekcji miałem wrażenie, jakby ktoś zrobił mi rentgen serca, rentgen życia! Zobaczyłem wszystkie ciemne miejsca, zranienia i grzechy, które skrywałem z lęku i wstydu przed sobą i przed Bogiem.

Mam na imię Paweł. Pochodzę z rodziny, w której do kościoła chodziło się tylko z okazji świąt i uroczystości. Z niedzielną Mszą św. często wygrywały wyjazdy na narty, górskie wycieczki, różne dyscypliny sportowe, a w końcu… narkotyki.

W szkole podstawowej uczył mnie religii charyzmatyczny ksiądz. Pewnego razu zabrał on moich kolegów z dzielnicy na rekolekcje Odnowy w Duchu Świętym. Po powrocie chłopacy zaczęli dzielić się ze mną tym, czego tam doświadczyli. Z przekonaniem opowiadali, że Bóg jest żywy, uzdrawia i czyni wielkie rzeczy. Wtedy byłem zapalonym rolkarzem, który poza skejtowaniem miał niewiele zainteresowań. W zasadzie nie było rzeczy, dla której mógłbym zrezygnować z jeżdżenia na rolkach. Jednak po wysłuchaniu świadectwa kolegów stwierdziłem, że jak będą następne takie rekolekcje, to chcę z nimi pojechać.

Nadarzyła się taka okazja, gdy zdałem do szkoły średniej. Na rekolekcjach po raz pierwszy w życiu doświadczyłem, że Bóg mnie kocha! Wcześniej słyszałem, że dla Boga jestem kimś ważnym, że jest On dobry, ale dopiero podczas modlitwy na rekolekcjach doświadczyłem wielkiej radości w Duchu Świętym, pokoju i pewności, że Bóg jest blisko mnie. Doświadczyłem też żywego Kościoła jako wspólnoty.

Po powrocie dzieliłem się z innymi tym, czego doświadczyłem – tym, że Jezus żyje. Jedni słuchali z uwagą, a inni się śmiali i mówili, że z tym Jezusem to się w epokę nie wstrzeliłem, że to nie te czasy…

Zacząłem edukację w liceum elektronicznym. W mojej klasie byli sami chłopacy. Znalazłem się w nowym środowisku, pojawiły się nowe wyzwania. Coraz rzadziej chodziłem na spotkania wspólnoty i coraz bardziej zależało mi na tym, jak wypadnę w oczach kolegów w szkole i na podwórku. Po pewnym czasie zaczął pojawiać się u mnie wstyd, że jestem „taki porządny”: że chodzę do kościoła, nie piję, nie palę i nie chodzę na imprezy. W moim środowisku były osoby, które źle mówiły o Kościele, o księżach, a ja nie miałem odwagi bronić wiary. Brakowało mi kontrargumentów w rozmowie.

Kolejne wakacje spędziłem z kolegami z dzielnicy i zaczęliśmy grać na bębnach. Graliśmy po kilka godzin dziennie, a żeby „lepiej” się nam grało i był „lepszy” klimat, zaczęliśmy palić trawę – haszysz. Wydawało się nam, że tworzymy niestworzone rzeczy. Graliśmy wszędzie: na podwórku, w domu, w lesie, w środku miasta…

Paliliśmy coraz więcej, piliśmy piwo i tanie nalewki. Podwórko, ławka, trzepak, klatka schodowa, imprezy – oto rzeczywistość, która coraz bardziej stawała się moją codziennością. Zupełnie zaniedbałem szkołę, byłem zagrożony z kilku przedmiotów. Największym moim zmartwieniem było, skąd wziąć „materiał” i się „upalić”. Pamiętam, że w święta Bożego Narodzenia weszliśmy z kumplami do przedsionka kościoła i podczas nabożeństwa paliliśmy marihuanę…

Pewnego dnia jeden z większych dilerów w mieście miał urodziny i na imprezie zrobił „prezent” wszystkim gościom – w postaci kartonika LSD. Trochę się wahałem, czy spróbować, bo gdzieś w sumieniu czułem, że będzie to przekroczenie kolejnej granicy, ale znajomy przekonał mnie: „Weź tylko raz, nic ci nie będzie, nie musisz brać kolejnych. Zawsze możesz przestać – spróbuj, będzie odlot!”.

No i był odlot… Przez osiem godzin miałem wrażenie, że jestem w innym świecie. Halucynacje, wszyscy w transie. Chciałem się czuć tak zawsze. Wpadłem w sidła. Jak „faza” się skończyła, zacząłem myśleć, aby jak najszybciej wrócić do „krainy kolorowej iluzji”. Trawa nam już nie wystarczała; zaczęliśmy z kolegami jeść grzyby – haluny – i wciągać amfę. Trwało to kilka miesięcy. Żeby nadrobić szkolne zaległości, uczyłem się niekiedy na amfetaminie – ponoć wiedza miała lepiej wchodzić do głowy…

Z czasem dopadły mnie lęki, smutek, depresja i poczucie bezsensu. Zacząłem czuć coraz większą pustkę, ale jednocześnie mocno próbowałem zagłuszyć ten stan. Miałem wrażenie, że inni ludzie mnie śledzą, że obserwują mnie w sklepie, w autobusie, w szkole…

Przełom nastąpił, gdy podczas majówki razem z kilkunastoma osobami zjedliśmy LSD i poszliśmy w nocy przez ciemny las w kierunku schroniska. Miałem do niego wszystkich doprowadzić, ale zabłądziłem. Pomyślałem wówczas, że nie tędy droga. Że to nie jest droga, którą chcę iść w życiu, bo prowadzi mnie do coraz głębszego bagna, zakłamania, nieczystości i ciemności.

Wtedy to po raz pierwszy zacząłem wołać prosto z serca: „Boże, jeżeli Ty w ogóle jesteś, jeżeli to, czego kiedyś doświadczyłem na rekolekcjach, jest prawdą: pomóż mi! Ja już mam dosyć tego bagna, chcę żyć normalnie. Proszę, pomóż mi, bo ja już nie daję rady!”.

Kilka dni później podjąłem decyzję, żeby pojechać na rekolekcje. Tam Pan Bóg wkroczył mocno do akcji. Podczas rekolekcji miałem wrażenie, jakby ktoś zrobił mi rentgen serca, rentgen życia! Zobaczyłem wszystkie ciemne miejsca, zranienia i grzechy, które skrywałem z lęku i wstydu przed sobą i przed Bogiem.

Podczas spowiedzi zacząłem zapraszać w każde z tych miejsc Chrystusa. Po kolei oddawałem Jezusowi swój brak przebaczenia innym, swój język, swoje uzależnienia, trudne relacje, cały swój brud i grzech. Podczas modlitwy wstawienniczej poczułem, jak Duch Święty przychodzi do mnie ze swoją mocą i miłością. Zalałem się łzami, jak dziecko. To były łzy oczyszczenia, ale również ulgi. Pustkę, której doświadczałem wcześniej, zaczął wypełniać Jezus. To On uwolnił mnie od demona uzależnienia i nieczystości. Doświadczyłem na nowo, że Bóg mnie kocha. Podczas swojej męki wziął na siebie ciężar moich grzechów i zranień. On, aby mnie uwolnić, sam został upodlony, odrzucony, przybity do krzyża i zwyciężył, zmartwychwstając!

Wiedziałem, że mam wybór: albo żyć dalej tak, jak dotychczas, ufając tylko sobie, albo zaufać Bogu i dać się Mu poprowadzić. Wybrałem Jezusa jako Pana swojego życia. Przyjąłem Jego przebaczenie, ale też przebaczyłem sobie oraz tym, którzy mnie skrzywdzili. Prawdziwe przebaczenie jest możliwe tylko z Panem Jezusem.

Po powrocie z rekolekcji zostawiłem środowisko, w którym dotychczas na co dzień żyłem. Z początku nie było to łatwe, ale z pomocą Jezusa stało się możliwe. Do ręki zamiast fajki z marihuaną wziąłem różaniec, a wieczorami, zamiast przesiadywać na trzepaku, zacząłem chodzić na Mszę św.

Dzisiaj grą na bębnach chcę chwalić Boga. Z żoną posługuję w diakonii muzycznej, współpracuję z zespołem Mocni w Duchu. Dziękuję Panu za każdy dzień, za żonę, za zdrowie, za trud, za pracę, za pasję, za marzenia, za ludzi, których stawia na mojej drodze, oraz za to, że uczy mnie brać swój codzienny krzyż i iść za Nim.

Nie muszę się innym przypodobać, wystarczy, że wiem, jaką mam wartość w oczach Boga Ojca. Bycie dzieckiem Boga uwalnia mnie od odgrywania jakichś ról, bo przecież mam Tatę, który dobrze mnie zna, chce być ze mną, który troszczy się o mnie i czyni mnie prawdziwym mężczyzną.

Dzisiaj wiem, że tylko będąc wszczepionym w Jezusa, otrzymuję nowe życie, pokój, radość, miłość i przebaczenie – ale też mogę z Nim zwyciężać! Pan daje moc w słabości. „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4,13).

Paweł