Chciałabym podzielić się swoim doświadczeniem „wolności seksualnej”. To dla mnie trochę wstydliwy temat, nie potrafię z nikim o tym mówić i dlatego piszę do Was. Ulży mi, jak to z siebie wyrzucę, i może w ten sposób kogoś uchronię przed popełnieniem takiego strasznego błędu.
Wszystko zaczęło się kilka lat temu. Do tego czasu byłam grzeczną, posłuszną córeczką, pilną uczennicą i dobrą katoliczką. Zaczęłam chodzić z pewnym chłopakiem. Był przystojny, wysportowany, modny i starszy ode mnie. Imponował mi, był nowy w moim mieście. Dopiero się wprowadził. Podobał się wielu dziewczynom, ale to na mnie zwrócił uwagę. Jaka ja byłam szczęśliwa, gdy dowiedziałam się, że mu się podobam! Po kilku rozmowach zaczęliśmy ze sobą chodzić. Byliśmy razem ponad rok. On mówił, że mnie kocha, ja nie pozostawałam mu dłużna w wyznaniach. Czuliśmy głęboką – tak nam się wtedy wydawało – więź. Były pocałunki i pieszczoty. Mówił, że się ze mną ożeni i takie tam głupotki, w które ja, naiwna istota, wierzyłam. Myślę, że mnie wtedy nie oszukiwał. On także naiwnie wierzył, że to, co mówi, jest prawdą. Kilka razy rozmawialiśmy o „tym”. Byłam nieugięta. Pieszczoty, pocałunki OK. Ale seks? Nie przed ślubem. Nic z tego! Szanował to i nie upierał się.
Nie wyobrażaliśmy sobie życia bez siebie nawzajem. Ja co niedzielę i czasami w tygodniu chodziłam do kościoła. On, zanim zaczął ze mną chodzić, nie praktykował. Mimo to uważał, że jest dobrym katolikiem, bo wierzy w Boga, bo co wieczór się modli. Palił papierosy. Ja tego nie znosiłam. Pamiętam, że za każdym razem, gdy się rozstawaliśmy, sięgał po papierosa.
Nadeszła chwila, kiedy niestety złamałam swoje zasady. Jak bardzo teraz tego żałuję, wiem tylko ja i Bóg. Teraz sama nie wiem, po co „to” zrobiliśmy. Przecież nie chciałam! Tyle czasu się broniłam, a tu, w jednej chwili, oddałam wszystko, co mogłam dać… Wtedy wydawało mi się, że oddając mu siebie, pogłębię naszą miłość. Szybko przekonałam się, jak bardzo się myliłam… Nie minęły dwa tygodnie, a już nie byliśmy razem. I co mi zostało z tych wszystkich planów i obietnic? Tylko łzy i żal. Brakowało mi go, tęskniłam, cierpiałam. Dzięki pomocy mojej mamy, przyjaciół i Boga – przede wszystkim Boga – udało mi się wyleczyć z tej „choroby”.
Nasz kontakt się nie urwał. Nadal czasami do siebie piszemy, spotykamy się, ale już nic nie czuję, gdy go widzę. Przeszło mi. Odnowiłam relacje z przyjaciółmi, dla których będąc z nim, nie miałam czasu. Zawarłam nowe przyjaźnie. Należę do wspólnoty oazowej, czytam wasze czasopismo, które jest dla mnie wielkim wsparciem, i odżywam. Co się stało, już się nie odstanie, ale mam nadzieję, że moje świadectwo uratuje choć jedną naiwną dziewczynę. Boli mnie świadomość, że odebrałam mojemu mężowi tak wielką część siebie. On zasługuje na to, aby mieć mnie w całości, ale ja już, niestety, nie mogę mu tego zapewnić. I to jest przykre.
Czytelniczka
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!