Wszystkie praktyki religijne, które wyniosłam z domu rodzinnego, stały się moim fundamentem, na którym wyrosła moja wiara, moje osobiste spotkanie z Bogiem – długo, długo później.
Wyszłam za mąż, gdy miałam osiemnaście lat. Żywiłam wielką nadzieję na piękne życie u boku kochającego męża i dzieci. Niestety, po kilku latach takiego życia mój mąż stał się wybuchowy i agresywny. Moje wyobrażenie o nim i o cudownym małżeństwie legło w gruzach. Jednak za wszelką cenę pragnęłam utrzymać ten związek, zwłaszcza że w naszej rodzinie nigdy nie było rozwodów, choć cierpienia nie brakowało.
Byłam wtedy bardzo młoda i nie rozumiałam, że mój mąż odszedł do młodszej kobiety. Zostałam sama z dwójką dorastających dzieci. Syn miał 12 lat, córka 10. Oboje kochali mojego męża, był dla nich najlepszym ojcem.
Długo jeszcze miałam nadzieję, że mąż do nas wróci. Właśnie ona pozwalała mi w miarę spokojnie prowadzić dom, pracować i wychowywać dzieci. Ale moje serce wyło z bólu, bo zostałam zdradzona i opuszczona przez człowieka, którego kochałam, któremu zaufałam i oddałam własne życie… Straciłam nadzieję, gdy mąż zalegalizował swój drugi związek. Jej brak odebrał mi chęć do życia. Zatopiłam się we własnym bólu, w rozpaczy. Pytałam wciąż: dlaczego?
Zaczęłam chodzić do kościoła – bardzo nieśmiało, siadając w tylnych ławkach. Szukałam tam ukojenia swego bólu. Usilnie modliłam się też o powrót męża do domu. Przyszły długie okresy płaczu. Całe moje życie się rozłaziło, nie miałam na nic wpływu. W końcu przestałam się modlić i chodzić do kościoła; wydawało mi się, że Pan Bóg mi nie pomaga, że On nie chce uczestniczyć w moim życiu. Nie mogłam Go nigdzie znaleźć…
Dzieci szybko wyszły z domu; syn został ojcem, gdy miał 17 lat, córka w wieku 19 lat wyszła za mąż. Kiedy zostałam sama, nie wiedziałam, co ze sobą począć. Marzyłam o tym, aby ktoś był koło mnie; ktoś, do kogo mogłabym się odezwać, kogo bym mogła wspierać, kto byłby moim wsparciem, do kogo mogłabym się tak po ludzku przytulić. Czułam się bardzo samotna, opuszczona i odrzucona…
W tamtym czasie pracowałam w Peweksie – firmie, która rozprowadzała najlepsze alkohole, niedostępne gdzie indziej. Zaczęłam spotykać się z przyjaciółmi i zapraszać ich do swojego mieszkania. Zawsze ugaszczałam ich alkoholem. Czułam się ważna; byłam wszędzie zapraszana, bo uważano mnie za duszę towarzystwa. Imprezowałam całymi tygodniami. Miałam pieniądze. Często wyjeżdżałam za granicę. Nie brakowało mężczyzn, którzy mnie adorowali. A ja chciałam udowodnić sobie samej, że nie jestem taka najgorsza. To trwało kilka lat i było mi dobrze – ale do czasu…
Nagle wszystko w bardzo szybkim tempie zaczęło się zmieniać. Musiałam wypijać coraz więcej alkoholu. Zaprzyjaźnione małżeństwa przestały mnie zapraszać, ponieważ stałam się dla nich zagrożeniem. Zaczęłam więc pić w samotności, w domu, od samego rana. Wchodziłam w związki z mężczyznami – zawsze pod wpływem alkoholu. Gdy trzeźwiałam, odczuwałam okropny wstyd i poczucie winy, które nie pozwalały mi być trzeźwą do wieczora. Aby je stłumić, sięgałam po butelkę. Czasami obiecywałam sobie skończyć na jednym kieliszku, jednak zawsze kończyło się na całej butelce. Ani groźby, ani prośby dzieci też nic nie pomagały. Pragnęłam już nie pić, odzyskać szacunek do siebie samej, rozpocząć nowe życie, ale byłam bezsilna.
Moja mama bardzo cierpiała z mojego powodu, jednak nie robiła mi awantur, ale cały czas gorliwie się za mnie modliła. Jej modlitwy zostały wysłuchane.
Pewnego ranka – po bezsennej, pełnej lęku i cierpień nocy – poszłam po pomoc do swojej parafii. Teraz wiem na pewno, że to Pan Bóg mnie tam zaprowadził. Poddałam się bez szemrania, wiedziałam, że sama nic nie mogę. Tam dowiedziałam się o grupie Anonimowych Alkoholików oraz o kapłanie, który pomaga ludziom uzależnionym i współuzależnionym.
Umówiłam się z nim na rozmowę. Poszłam na nią zalękniona, rozdarta i bez jakiejkolwiek nadziei. Ksiądz mnie nie potępił, słuchał z wielką uwagą moich chaotycznych wynurzeń i z wielką pogodą ducha pokazał mi drogę do trzeźwego życia. Jego wiara w moje lepsze jutro dodała mi nadziei. Mówił, że tylko z Jezusem, z Jego łaską wszystko jest możliwe, i jak umiał, zachęcał mnie do udziału w mityngach AA. Uwierzyłam mu. Doświadczyłam wtedy tego, że pragnienie trzeźwości nie rodzi się z niczego; rodzi się ono wtedy, gdy ktoś podaje rękę.
Było to w 1993 r. Wtedy to zaczęła się moja bolesna i trudna, ale zarazem radosna droga pracy nad sobą, której celem było trzeźwe, godne życie.
Po kilku miesiącach pojechałam na ogólnopolski zjazd Anonimowych Alkoholików do Częstochowy, gdzie tysiące ludzi chorych na tę samą chorobę spotkało się u Matki Przenajświętszej, aby dziękować za swoje trzeźwe życie i prosić o łaskę trzeźwości dla tych, którzy są jeszcze pogrążeni w chorobie.
Tam, w jasnogórskim konfesjonale, po raz pierwszy, z wielkim płaczem, powiedziałam: „Jestem alkoholiczką. Przyjechałam powierzyć swoje życie Matce Przenajświętszej i Jej kochanemu Synowi. Ja sama nic nie potrafię. Tyle we mnie słabości i grzechu…”.
To właśnie wtedy zrodziła się we mnie pewność, że to jest dobra droga, że muszę nią iść, by być człowiekiem – droga wiary i mityngi AA – spotkania z drugim człowiekiem. Niedługo potem pojechałam na kolejne rekolekcje trzeźwościowe – do sanktuarium Matki Bożej Cierpliwie Słuchającej w Rokitnie k. Międzyrzecza.
Zaczęłam odczuwać radość z każdego dnia bez alkoholu. Radość płynącą ze spotkań z przyjaciółmi, których poznałam na mityngach, radość płynącą z systematycznej, wytrwałej pracy na krokach. Tylko pierwszy krok mówi nam o alkoholu, wszystkie inne, które przerabiamy co miesiąc, mówią, jak godnie żyć, jak żyć odpowiedzialnie.
Mnie osobiście ten przepiękny program pozwala odkryć pełnię człowieczeństwa, przygotowuje mnie na głębokie spotkanie z Panem Bogiem i z drugim człowiekiem. Dla mnie to program bardzo uniwersalny, pomocny dla wszystkich poszukujących Pana Boga, dążących do świętości.
Regularne rekolekcje, mityngi i konkretna praca nad sobą pozwoliły mi odzyskać pokój wewnętrzny. Zaczęłam dziękować za dar swojego życia, za rodziców i całą wspólnotę.
Na jednych rekolekcjach ignacjańskich odkryłam, że dla Pana Boga nie jestem kimś nieokreślonym, ale że jestem osobą, którą On kocha bezinteresownie, którą woła po imieniu. Że dla Niego jestem niepowtarzalna, jedyna, alkoholiczka Roma. Gdy tego doświadczyłam, z wielką radością przylgnęłam do Niego całym swym sercem, oddając Mu swoją bezradność i słabość.
Zrozumiałam wiele rzeczy, odkrywam sens cierpienia. Nie ma we mnie poczucia winy, nie ma buntu, nie pytam – dlaczego ja?
Bóg z każdego mego zła wyciąga dobro. Moja choroba alkoholowa stała się dla mnie miejscem spotkania z Nim. Pan dopuścił mą chorobę, bym mogła Go spotkać, pokochać, dążyć do życia wiecznego – a może ma jeszcze inne wspaniałe plany… Chcę pełnić Jego wolę. A ta wola – to służba drugiemu człowiekowi.
Potrzebą mojego serca jest osobowe bycie z drugim człowiekiem – nie tylko w jego troskach, zmartwieniach, zmaganiach, ale również wtedy, gdy się raduje, że jest trzeźwy. Odkrywam, ile darów – dobroć, chęć pomagania innym, radość i entuzjazm w czynieniu dobra – otrzymuje człowiek trzeźwy.
Chcę przeżywać swoje życie, służąc innym. Służyłam swą pomocą współuzależnionym w Licheńskim Centrum Pomocy Rodzinie. Dzieliłam się swoim doświadczeniem – że wytrwała modlitwa i trwanie przy człowieku cierpiącym oraz okazywanie mu mądrej, twardej, wymagającej i konsekwentnej miłości to jedyna droga do trzeźwego życia.
Od 2000 r. angażuję się w pracę w Ośrodku Apostolstwa Trzeźwości i Pomocy Rodzinie przy Sanktuarium Matki Bożej Cierpliwie Słuchającej w Rokitnie. Pełnią tam służbę także inni ludzie, których bezpośrednio dotknął problem choroby alkoholowej. Oni są najlepszymi doradcami, bo służą doświadczeniem i nadzieją.
Rokitno stało się duchową stolicą trzeźwości. Odbywa się tam wiele rekolekcji trzeźwościowych oraz rekolekcje dla kapłanów i młodzieży. Do tego sanktuarium przychodzą także liczne piesze pielgrzymki ruchu trzeźwościowego z całej zachodniej Polski. Ludzie uzależnieni szczególnie umiłowali sobie Matkę Bożą w Jej rokicieńskim wizerunku, a Ona w zamian wyprasza u swojego Syna łaskę trzeźwienia. Właśnie Jej wstawiennictwu zawdzięczam swoje trzeźwe życie.
„Błogosław, duszo moja, Pana, i nie zapominaj o wszystkich Jego dobrodziejstwach! On odpuszcza wszystkie twoje winy, On leczy wszystkie twe niemoce, On życie twoje wybawia od zguby, On wieńczy cię łaską i zmiłowaniem, On twoje dni nasyca dobrami” (Ps 103, 2-5a).
Roma, alkoholiczka niepijąca
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!