Moja „pocieszycielka” wódka

Jestem zdrowiejącą alkoholiczką. Zawsze marzyłam o tym, że założę swoją rodzinę, pełną ciepła i miłości, a swoje dzieci wychowam bez krzyku i przemocy, które panowały w moim domu rodzinnym. Niestety, tak się nie stało… Mało tego, coraz częściej zaczęłam nieświadomie zachowywać się w stosunku do swoich dwóch synów tak samo jak moja mama alkoholiczka w stosunku do mnie.

Sama nie wiem, kiedy przekroczyłam barierę i wpadłam w uzależnienie. W pewnym momencie, zmęczona nawałem zajęć, zaczęłam w pracy towarzysko wypijać drinka lub piwo. Byłam wówczas wyluzowana, wesoła i odpuszczałam sobie część obowiązków, tłumacząc, że mam prawo odreagować i że coś mi się od życia należy.

Na pozór niby wszystko było dobrze: zdrowe, zadbane dzieci, piękny, czysty dom, ja – pracująca na stanowisku, dobrze zarabiająca. A w środku… wrak człowieka. Bałam się własnego cienia, byłam roztrzęsiona i znerwicowana, nie miałam chęci do życia. Coraz częściej myślałam o tym, żeby ze sobą skończyć…

Mimo moich pragnień, aby żyć bez alkoholu, mimo próśb synów i gróźb męża nie potrafiłam już egzystować bez swojej „pocieszycielki” – wódki. Konsekwencjami tego były awantury, bijatyki, interwencje policji, wypadek samochodowy, zabrane prawo jazdy, rozbite dwa samochody… Ja jednak dalej żyłam z alkoholem.

Nie widziałam w tym wszystkim swojej winy. Po swojej kolejnej próbie samobójczej, kiedy to odratował mnie starszy syn, który miał wtedy zaledwie 10 lat, obiecałam, że zacznę się leczyć.

Uczęszczałam na terapię i mityngi Anonimowych Alkoholików. Pragnęłam być trzeźwa, ale nie udało mi się wytrwać dłużej niż kilka miesięcy.

W tym czasie jeden ze znajomych alkoholików zaprosił mnie na rekolekcje dla ludzi z problemem alkoholowym i ich rodzin. Z mieszanymi uczuciami wzięłam w nich udział.

Prawie całe je przepłakałam, ale zapamiętałam z nich, że Bóg bardzo mnie kocha taką, jaką jestem, i że pragnie mojego dobra. Uwierzyłam w to, ale co dalej?

Klękałam do modlitwy porannej i wieczornej, ale nie czułam więzi z Bogiem. Ruszyłam na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy z intencją o łaskę trzeźwości. Miesiąc po pielgrzymce znowu się napiłam… I kiedy myślałam, że to już koniec, że nie dam sobie rady, dowiedziałam się o rekolekcjach drugiego stopnia dla alkoholików.

Tam doznałam cudu uzdrowienia z mojej choroby. W nocy każdy z uczestników rekolekcji miał półgodzinne czuwanie oraz modlitwę przed cudownym obrazem Najświętszej Duszy Chrystusowej.

Nie zapomnę tej chwili, kiedy, pełna obaw i lęku, szłam do kaplicy. Uklękłam i po raz pierwszy tak z głębi serca zaczęłam się modlić oraz prosić Chrystusa o pomoc i opiekę. Wtedy lęk ustąpił, a ja w ciszy i pokoju modliłam się dalej.

Gdy wróciłam po czuwaniu do swojego pokoju, przepłakałam całą noc. To jednak były łzy szczęścia. Czułam, że wydarzyło się coś wielkiego. Jezus odebrał mi przymus picia, który sprawiał, że piłam, choć nie chciałam. Od tamtej pory nie miałam alkoholu w ustach.

Dzisiaj wiem, że Bóg bogaty w miłosierdzie przez cały okres mojej choroby czuwał nade mną i moją rodziną. Dawał mi namacalne dowody swojej miłości, choć ja nie byłam w stanie ich dostrzec…

Teraz pracuję nad swoim duchowym rozwojem. Zmienił się mój świat wartości – już nie chcę posiadać, chcę bardziej być. Codziennie rano proszę Boga, abym umiała odczytywać Jego wolę wobec mnie, wieczorem dziękuję Mu za okazane łaski, a w czasie rachunku sumienia przepraszam Go za swoje błędy i winy.

Do takiego życia uzdalnia mnie częste przystępowanie do sakramentu pokuty. A Jezus umacnia mnie, kiedy posilam się Jego Ciałem w częstej Komunii św.

Ewa