Po urodzeniu się naszej pierwszej córki moja żona Grażyna nie brała pod uwagę dalszego powiększenia rodziny. Ja natomiast uważałem, że jednemu dziecku źle jest na świecie.
Kiedy pewnego dnia wróciłem z pracy, poznałem po oczach mojej Grażynki, że coś nie jest w porządku. Na pytanie „Co się stało?” usłyszałem krótką odpowiedź, po której natychmiast (szczęśliwy!) chwyciłem za telefon i umówiłem termin u ginekologa. Podejrzenie o ciążę potwierdziło się szybko – rozpierało mnie uczucie radości. Nie trwało ono długo, bo już kolejna informacja zatrzymała na moment bicie mojego serca. Następne badanie wykryło u żony raka piersi na tyle rozwiniętego – około 5 cm średnicy – że operacja jego usunięcia musiała nastąpić bezzwłocznie.
Ze skierowaniem zgłosiliśmy się na oddział kobiecy do Kliniki Uniwersyteckiej w Homburgu/Saar. Kiedy zaraz na początku polecono zrobienie zdjęcia rentgenowskiego, odmówiliśmy, tłumacząc, że żona jest w 11. tygodniu ciąży – zaskoczenie personelu było ogromne. Od tej chwili zajęli się nami lekarze. Padła propozycja przerwania ciąży, gdyż stanowiła ona poważną przeszkodę w dalszym leczeniu. Stanowcza odmowa ze strony Grażyny i moje całkowite poparcie tego stanowiska kierowały nas w rozmowach na coraz wyższe stopnie hierarchii medycznej, aż na szczyt – do samego dyrektora kliniki. Po osobistym zbadaniu żony potwierdził konieczność usunięcia ciąży, dodając, że inaczej nie widzi żadnych możliwości przeżycia dla dziecka i tylko niewielką szansę przejścia przez poród dla jego matki.
Ponieważ lepiej od żony znałem niemiecki, to ja prowadziłem rozmowy z lekarzami. Byłem tak przejęty grozą sytuacji, że momentami nie mogłem wydobyć z siebie ani jednego słowa i wcale się nie dziwiłem, że moja żona, stojąc tak bez słowa obok mnie, tylko głośno płakała. Myśli latały w mojej głowie jak zwariowane. Wiedziałem, że tylko Bóg może nam pomóc, i prosiłem Go o słowa, które pomogłyby mi przekonać tego lekarza, że nie ma racji. Bałem się jednocześnie, że każde nieopatrznie wypowiedziane słowo mogło być przyzwoleniem na propozycję lekarzy.
Czułem na sobie silny psychiczny nacisk ze strony tak wysoko wykształconych ludzi, dręczyła mnie także uparta myśl, że ja, prosty niedouczony człowiek, odważam się wdawać w dyskusje z ludźmi, którzy mają po kilka tytułów naukowych przed nazwiskiem. Zapomniałem na moment, że tylko Bóg jest prawdziwą mądrością, ale On przyszedł nam z pomocą, robiąc ze mnie swoje narzędzie…
Zapytałem więc lekarzy, czy mogę dostać na piśmie, że po usunięciu ciąży moja żona nigdy więcej nie zachoruje na raka i będzie zdrowa. Lekarz był trochę zaskoczony tak sformułowanym pytaniem, ale odpowiedź była jedna: nikt na tym świecie nie może zagwarantować mojej żonie zdrowia i życia w tej ciężkiej chorobie i w jej tak zaawansowanym stanie. Dzięki Bogu już wiedziałem, co mam odpowiedzieć – moja reakcja była natychmiastowa: To po co zabijać? (Myśli kłębiły mi się w głowie i czułem, że za chwilę zwariuję, lecz jednocześnie widziałem bardzo jasno to, co mam mówić – dzięki Ci, Boże, że mnie wsparłeś w tym momencie.) Mówiłem dalej, że jeżeli teraz zabijemy to dziecko, a później umrze moja żona, to będę miał dwa życia na sumieniu. Zostawiając dziecko przy życiu i oczekując na rozwiązanie, zdaję się na Bożą wolę. Nawet jeżeli w późniejszym czasie odejdą oboje z tego świata, to będzie to oznaczało, że Bóg tak chciał. Z czystym sumieniem będę mógł żyć i opiekować się starszą córką. A jeżeli umrze jedno z nich, to na pewno będzie to dla mnie przykre i bardzo bolesne, ale będę miał pełną świadomość, że zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy, żeby nie przeciwstawiać się Bożym przykazaniom i Jego woli. Bardzo mi ulżyło, kiedy skończyłem mówić. Teraz czułem się jak nurek, który wypłynął na powierzchnię wody, żeby nabrać powietrza. Serce biło mi tak mocno, jakby chciało ze mnie wyskoczyć.
W chwili milczenia, której potrzebował mój rozmówca na zastanowienie się, wyczuwało się napięcie, ale jego odpowiedzią byłem tak zaskoczony, że prawie przysiadłem z wrażenia. – Jako mąż i tak nie ma pan nic do powiedzenia, pana żona musi to sama powiedzieć – usłyszałem. – Proszę bardzo – padło z mojej strony – żona potrafi tyle powiedzieć po niemiecku. Zwracając się do Grażyny, zapytał – Co Pani zdecydowała? Zapadła ciężka cisza. Wiedziałem, co czuje żona, bo przecież przed chwilą przeżywałem to samo, ale jednocześnie byłem świadom, że wszystko, co ona w tej chwili przechodzi, jest wielokrotnie większe, bo przecież to ona nosi dziecko i to ona decyduje teraz o swoim zdrowiu i życiu. Nieprawdopodobny ciężar tej sytuacji objawił się w krótkim płaczu Grażynki. Po chwili stanowczo powiedziała: – Jestem osobą wierzącą. Jak mam żyć w zgodzie z moim Bogiem i sumieniem, jeżeli zabiję moje własne dziecko? Nie, nie mogę tego zrobić. Chcę moje dziecko urodzić, bez względu na konsekwencje. Widać było zaskoczenie na twarzy lekarza. Szanując naszą decyzję, krótko uświadomił nas, czego możemy się spodziewać w związku z operacją guza.
Żona została umieszczona w pokoju, gdzie – jak mieliśmy nadzieję – odpocznie, nabierze sił przed czekającym ją trudnym okresem życia. (Tylko Bóg jedyny wiedział, w jakiej byliśmy biedzie.) Następnego dnia przyszedłem do żony i miałem nadzieję, że zastanę ją w dobrym nastroju. Kiedy stanąłem przy łóżku od razu wiedziałem, że coś jest nie tak, miała czerwone i podpuchnięte od płaczu oczy. – Czemu płakałaś? – spytałem. Powiedziała, że od samego rana znosiła psychiczny nacisk ze strony pielęgniarki i lekarza dyżurnego, którzy radzili by zmieniła decyzję. Dopiero moja ostra interwencja u tego lekarza zmieniła zachowanie personelu.
Z Bożą pomocą Grażynka przeszła tę ciężką operację. Przez ten cały czas odczuwaliśmy ogromną pomoc i wstawiennictwo Matki Bożej, do której kierowaliśmy nasze modlitwy. Różaniec, który już wcześniej często odmawialiśmy, teraz stał się nieodłącznym towarzyszem dnia codziennego naszej rodziny, a w szczególności żony. Także dzięki modlitewnemu wsparciu, jakie otrzymaliśmy od niezliczonej rzeszy przyjaznych nam ludzi w Polsce, od diakonów i księży w Carlsbergu oraz w Centrum Kultu Maryjnego w Schönstatt, Bóg sprawił, że stan po operacji Grażyny szybko się poprawiał, a dziecko prawidłowo się rozwijało.
11 stycznia 1999 r. urodziła się nam zdrowa dziewczynka, która była i jest do dzisiaj żywym zaprzeczeniem lekarskiej diagnozy i najpiękniejszym dowodem działalności Bożej w naszym życiu. Po dwugodzinnym porodzie żona o własnych siłach przeszła z sali porodowej do swojego pokoju. Długo zastanawialiśmy się nad imieniem dla dziecka i doszliśmy do wniosku, że za okazaną opiekę, pomoc i wstawiennictwo oraz z głębokiej wdzięczności dla Matki Bożej damy naszej córeczce na imię Miriam.
Stan zdrowia Grażyny zdawał się stabilizować do tego stopnia, że wybraliśmy się w maju 2000 roku do Medjugorje. Tam mogliśmy jeszcze raz podziękować Maryi za opiekę i Bogu za okazane łaski.
U schyłku lata zdrowie żony zaczęło się nagle pogarszać. Liczne terapie miały znikomy wpływ na zatrzymanie rozwoju choroby. 5 grudnia 2000 r. Grażynka zmarła. W swoim miłosierdziu Bóg dał żonie prawie dwa lata, aby mogła być przy swoim dziecku, patrzeć jak rośnie, jak zaczyna stawiać pierwsze kroki i mówi pierwsze słowa. Dla matki są to chyba najpiękniejsze chwile w życiu. Ale to nie jedyny dowód miłości i miłosierdzia Bożego, o jakim mógłbym napisać. Przez cały okres choroby – z Bożej woli cofnięte zostały do minimum wszelkie bóle, zwykle szczególnie silne na etapie przerzutów na kręgosłup i płuca, a takie u Grażynki obserwowano. Po śmierci oddałem do apteki 2 reklamówki tabletek przeciwbólowych, w większości nawet nie napoczętych. Wielki jest nasz Bóg w swojej wierności, jeżeli i my okażemy Mu wierność.
Wierzę z całego serca, że teraz moja żona zaznaje radości życia wiecznego, które Jezus sam przecież obiecał… Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, to choćby umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki (J 11, 25-26). Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je (Mt 16, 25-26).
Kończąc to świadectwo, dla tych, którzy mogliby mieć jeszcze wątpliwości co do słuszności naszej decyzji, zacytuję jeszcze jedno pytanie, które postawił nam Jezus. Niech każdy spróbuje sam na nie odpowiedzieć – Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł (Mt 16, 26).
Georg
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!