Znalazłem Boga

Mam na imię Sergiusz. Urodziłem się i wychowałem w ateistycznym państwie. W mojej rodzinie o religii mało mówiono. Do kościoła też nikt nie chodził, bo tam, gdzie mieszkaliśmy kościoła nie było. O Bogu wiedziałem tylko z opowiadań mojej mamy, ale wiedza o Nim była bardzo skromna.

Wiedziałem, że On stworzył świat, że miał Syna Jezusa, który umarł na krzyżu za ludzkie grzechy, zmartwychwstał, jest teraz w niebie i opiekuje się tymi, którzy w Niego wierzą.

Wierzyłem mamie, chociaż w tamtych czasach uczono nas, że to wszystko jest wymysłem „zachodu” dla otumanienia ludzi. Mama nauczyła mnie także modlitwy, którą znała od swojej matki. Ale to było naszą tajemnicą.

Tak w dzieciństwie zostało zasiane małe ziarenko wiary. I to ziarenko, zasiane przez mamę, obudziło we mnie najpierw ciekawość. Zawsze byłem ciekaw, na czym polega wiara i dlaczego dużo starszych ludzi wierzy w Boga.

Kiedy u kogoś w domu zobaczyłem ikonę, wypytywałem, co jest na niej namalowane i co to znaczy. Pomału uzupełniałem poprzez te opowieści moją wiedzę o Bogu. Wszystkie były dla mnie piękne, jak bajki.

Ale nadal nie mogłem zrozumieć, dlaczego szkoła uczyła, że źle jest być wierzącym. Przecież z tego, co słyszałem o Bogu, On jest Dobrem, a religia uczy miłości i, moim zdaniem, w tym nie ma nic złego. W końcu przestałem się przejmować szkołą i tym, co mówią ateiści. A moja ciekawość tylko rosła.

Dużo słyszałem o Piśmie św., że w nim jest cała interesująca mnie wiedza, tylko nie udawało mi się go zdobyć. Szukałem go, pragnąc je przeczytać, ale w tamtych czasach i w mojej miejscowości, to było niemożliwe.

Pewnego dnia, podczas dziecięcej zabawy w jednym z opuszczonych domów, na strychu, w kupie makulatury znalazłem Ewangelię według św. Łukasza. Wpadł mi w ręce stary zeszyt, w którym na pożółkłych kartkach, czyjąś ręką starannie ją przepisano… I od tego wszystko się zaczęło.

Dzięki tym starym kartkom dowiedziałem się o życiu Jezusa i Jego Apostołów. Płakałem, czytając o śmierci Jezusa, tak mocno mnie to wzruszyło. Religia przestała być dla mnie bajką. Zacząłem do niej podchodzić serio.

Dorastałem i moje życie zmieniało się. Mając 11 lat zacząłem interesować się elektroniką i krótkofalarstwem. Wyrobiłem sobie licencję, zbudowałem radio odbiorczo-nadawcze i mogłem rozmawiać z całym światem. Czasami całymi nocami przesiadywałem przy mikrofonie, nawiązując łączności.

Jednego wieczoru złapałem łączność z księdzem w Finlandii. Nie pamiętam jego imienia ani nazwiska, ale mniejsza z tym. Od niego dowiedziałem się, na jakich pasmach radiowych znajdują się rozgłośnie chrześcijańskie i o których godzinach mogę je łapać. Dorobiłem się z demobilu dużego odbiornika radiowego, który po drobnych przeróbkach pozwolił mi te stacje chwytać.

Słuchając programów tych rozgłośni, uczyłem się religii. Moja wiedza o Bogu rosła. Nauczyłem się modlić i z Nim rozmawiać. Przede mną rozpościerała się nowa droga, po której mogłem już iść z Jezusem w sercu.

Chrześcijaństwo przestało być dla mnie tajemnicą. Moja wiara umacniała się. Dziękowałem Panu, że nareszcie mogę poznawać Pismo św. i uczestniczyć w radiowej Mszy św. To było dla mnie wielkie odkrycie. Zanurzyłem się w poznawaniu Boga. Cieszyłem się z tego, że stałem się chrześcijaninem.

Skończyłem szkołę, poszedłem do wojska. Jednostka, w której służyłem, znajdowała się niedaleko stolicy. Gdy dostawałem przepustkę, wychodziłem na spacery po mieście.

Podczas jednego z tych spacerów trafiłem na małą uliczkę, przy której stał kościół katolicki. Wszedłem do niego z ciekawości, aby zobaczyć jego wnętrze i posłuchać przyciągającej muzyki organowej.

Akurat trafiłem na początek Mszy św.; pozostałem na niej. To było kolejne odkrycie dla mnie. Zobaczyłem na własne oczy, jak celebrowana jest Msza św. Odprawiał ją młody ksiądz Wiktor.

W kościele było dużo młodych ludzi i to mnie bardzo zdziwiło, bo dotychczas myślałem, że do kościoła chodzą tylko staruszkowie.

Słuchając księdza, byłem jak w transie, tak ciekawie mówił; wyłapywałem każde słowo, starając się wszystko zapamiętać. Dziwne uczucie ogarniało całe moje ciało. Nie potrafię tego opisać…

Poczułem spokój duszy, którego wcześniej nie znałem. Dobrze mi tam było i ta Msza św. głęboko wryła się w moje serce.

Gdy wychodziłem z kościoła, w drzwiach zatrzymał mnie ksiądz. Jego zainteresowanie wzbudził mój wyjściowy mundur wojskowy, bo żołnierze raczej do kościoła nie chodzili.

Ksiądz zaprosił mnie na plebanię i tam rozmawialiśmy o tym, skąd pochodzę, i co mnie do świątyni przyprowadziło. Opowiedziałem mu całą moją historię, moją drogę do wiary.

Tego dnia po raz pierwszy poszedłem do spowiedzi i znalazłem to, czego szukałem. Pod koniec naszego spotkania – a nie chciało mi się stamtąd wychodzić, choć musiałem wracać do jednostki – ksiądz Wiktor podarował mi Biblię.

Od tamtego dnia na każdej przepustce byłem w kościele. Znalazłem też przyjaciół, z którymi mogłem otwarcie rozmawiać i uczyć się o Bogu na młodzieżowych zebraniach. To były najlepsze dni w moim życiu.

Sergiusz