Pan Bóg długo pukał do moich drzwi. Moja mama przez wiele lat prenumerowała „Miłujcie się!”, ale ja, niestety, nigdy nie otworzyłam żadnego egzemplarza. Żałuję bardzo, że nie dowiedziałam się wcześniej o Ruchu Czystych Serc, bo nie musiałabym uczyć się tak boleśnie na własnych błędach… Pan Bóg jednak poprzez RCS sprawił, że odbiłam się od nich jak od trampoliny.
Zawierzenie opiece Maryi
Pochodzę z wierzącej rodziny. Data moich urodzin nie była przypadkowa: miałam się urodzić 8 grudnia, w święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Ponieważ był to rok uroczystości koronacyjnych obrazu Matki Bożej w naszym sanktuarium, moi rodzice zdecydowali, że na imię będę mieć Maria Anna. Urodziłam się jednak trochę wcześniej, tzn. 27 listopada, w święto Maryi Niepokalanej od Cudownego Medalika.
Kiedy miałam trzy latka, moja mama zawierzyła mnie Matce Najświętszej i zawiesiła mi na szyi Cudowny Medalik, a niedługo potem nałożyła mi szkaplerz karmelitański. Gdy dorastałam, objaśniła mi wszystko.
Dzisiaj, patrząc na swoje życie z perspektywy czasu, nie mam wątpliwości, że Matka Boża otaczała mnie zawsze szczególną opieką. Kiedy byłam małą dziewczynką, moja wiara była szczera i autentyczna. Marzyłam nawet o tym, że kiedyś będę siostrą zakonną. W tym okresie trzymałam się blisko Kościoła i byłam zaangażowana w życie parafii.
Burzliwy okres dojrzewania
Niewinny okres dzieciństwa zakończył się, kiedy weszłam w okres dojrzewania. Zaczęłam się wtedy buntować przeciwko ograniczeniom i restrykcyjnym zakazom. Również w kwestiach wiary zaczęłam wszystko robić bardziej z przymusu. Moja wiara zaczęła się opierać bardziej na strachu, a z czasem na zwykłym przyzwyczajeniu i poczuciu wypełnienia obowiązku.
Przede wszystkim jednak wpadłam w złe towarzystwo. Moje koleżanki i koledzy pochodzili z liberalnych rodzin, w których na wszystko im pozwalano, więc i ja zaczęłam się coraz bardziej buntować i wchodzić w konflikt z rodzicami.
W szkole średniej zaczęły się częste imprezy mocno zakrapiane alkoholem, papierosy oraz testowanie najróżniejszych narkotyków. Mimo dużej presji otoczenia nie dałam się wciągnąć w inne środki, jednak nie odmawiałam sobie alkoholu. Wielokrotnie zdarzało mi się wracać do domu, będąc pijaną, albo w ogóle tam nie wracać, nie informując nawet o tym rodziców.
Nie chciałam słuchać rodziców, kiedy mnie ostrzegali i tłumaczyli, że to nie jest towarzystwo dla mnie. Przekonałam się o tym dopiero wówczas, gdy podczas imprezy sylwestrowej dosypano mi do napoju dużą dawkę amfetaminy.
Na szczęście zorientowałam się w porę, że coś jest nie tak, i zdążyłam uciec do domu, zanim straciłam przytomność… Obudziłam się w domu przy przerażonych rodzicach, a przez kolejne trzy dni dochodziłam do siebie. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że spędzałam czas z fałszywymi przyjaciółmi.
Była jednak pewna sfera, której bardzo zawzięcie broniłam. Mimo że wszystkie moje koleżanki sypiały już z chłopakami i stosowały tabletki antykoncepcyjne, ja miałam w sobie ogromny opór przed rozpoczęciem współżycia.
Nie była to moja zasługa, a raczej łaska Boża, bo po prostu nie czułam takiej pokusy. Kosztowało mnie to wiele rozczarowań i zranień, ponieważ kolejni chłopcy, w których byłam zakochana, zostawiali mnie po paru próbach i „zabierali się” do którejś z moich niemających oporów przed współżyciem koleżanek.
Miałam jednak duże powodzenie u chłopców i rekompensowałam to sobie tym, że zmieniałam ich jak rękawiczki, a nawet częściej, bo czasem już po miesiącu znajomości zmieniałam obiekt zainteresowania, raniąc przy tym wiele osób.
Zakwestionowanie wartości
Burzliwy okres dojrzewania zakończył się, kiedy poszłam na studia. Zamieszkałam wtedy i zaprzyjaźniłam się z porządną dziewczyną, o poglądach podobnych do moich. W takich warunkach moja wiara zaczęła znowu odżywać.
Razem ze współlokatorką często klękałyśmy do modlitwy i chodziłyśmy do kościoła, również w ciągu tygodnia. Obie pragnęłyśmy czekać ze współżyciem do ślubu. Czas upływał, a mimo dużego powodzenia wśród chłopców żadna z nas nie mogła znaleźć nikogo na stałe.
Na trzecim roku studiów do mojej grupy dołączył przystojny, starszy o rok chłopak. Razem z koleżankami zaproponowałyśmy mu, aby zamieszkał z nami, bo szukałyśmy akurat współlokatora. Wszyscy bardzo się zaprzyjaźniliśmy, ale między nami dwojgiem zaczęła się pojawiać szczególna nić przyjaźni, fascynacji, a wkrótce byliśmy parą.
Z czasem zaczął wracać temat czystości, a ja dawałam swojej sympatii do zrozumienia, że nie chcę rozpoczynać współżycia. Któregoś dnia zauważyłam, że mój chłopak nagle zaczął traktować mnie jak zwykłą koleżankę.
Nie mogłam zrozumieć, co się stało, więc poprosiłam go o rozmowę. Wytłumaczył mi wówczas, że dla niego nie jest możliwa relacja bez bliskości fizycznej i bez współżycia. Bardzo mnie to zabolało, ale sama nie podawałam żadnych argumentów, dlaczego z kolei ja chcę żyć w czystości.
Moja przyjaciółka również spotykała się wtedy już długo z jednym chłopcem i on też naciskał coraz bardziej na współżycie. Zaczęłyśmy obie na ten temat rozmawiać, a nasze przekonania były już mocno podkopane przez serię nieudanych związków i rozczarowań.
Obie doszłyśmy w końcu do wniosku, że jeżeli będziemy tak zawzięcie bronić czystości, to nigdy nie znajdziemy stałych chłopaków. Takie kłamstwo szatan budował w nas stopniowo i w końcu przejęte tym, że czas leci, zdecydowałyśmy się obie na rozpoczęcie współżycia.
Oddalenie od Boga
Już wtedy, kiedy to się stało, wiedziałam, że popełniam najpotworniejszy błąd w swoim życiu. W tym momencie czułam, jakbym utraciła najcenniejszy skarb, jakby coś we mnie umarło. Nagle stałam się zupełnie inną osobą. Z pełnej życia, tryskającej radością dziewczyny, która zawsze była duszą towarzystwa, stałam się smutna, przygaszona i pozbawiona chęci do życia…
Oczywiście wreszcie dostałam to, czego tak bardzo pragnęłam: stałego chłopca, bo był to mój najdłuższy związek, który trwał aż cztery lata – ale były to cztery stracone lata mojego życia. Współżyliśmy ze sobą w ogromnym strachu, że zajdę w ciążę i nie skończę studiów, aż w końcu mój chłopak namówił mnie, żebym stosowała tabletki antykoncepcyjne.
Zaczęłam miewać coraz częściej stany depresyjne, potworne migrenowe bóle głowy, a przede wszystkim zupełnie oddaliłam się od Boga. Mój chłopak był niewierzący, a przy tym bardzo inteligentny i skutecznie deprecjonował wszelkie moje wartości.
Łudziłam się cały czas, że się zmieni i że uda mi się go nawrócić, ale prawda wyglądała inaczej – to on powoli przeciągał mnie na swoją stronę… Stopniowo zrezygnowałam z modlitwy, z przystępowania do spowiedzi i do Komunii Świętej.
Żyłam w jakimś stanie odrętwienia i apatii, przestałam cieszyć się życiem. Moja rodzina i znajomi tłumaczyli mi ciągle, że ten związek mnie niszczy, że zupełnie do siebie nie pasujemy. Ja o tym wiedziałam, tylko nie potrafiłam zerwać tej relacji, bo zainwestowałam w nią coś najcenniejszego, co miałam – swoją niewinność i czystość…
Nie umiałam sobie już wyobrazić, że mogłabym być z kimś innym, bo poprzez utratę dziewictwa wytworzyła się we mnie silna więź z tym człowiekiem i nie byłam w stanie jej przerwać.
W końcu, po czterech latach, kiedy mimo wielu rozmów, skończonych studiów, stabilnej sytuacji finansowej on nie myślał nawet o zaręczynach, nie mówiąc już o ślubie, podjęłam wreszcie decyzję o zakończeniu naszej znajomości.
Próbowałam wracać na właściwy tor życia, ale to nie był koniec moich problemów. Szatan wykorzystał furtkę, którą raz mu otworzyłam poprzez grzechy nieczystości, i ciągnął mnie w dół przez kolejne niezdrowe, a wręcz toksyczne relacje. Wyszłam z nich mocno poraniona i wyniszczona. Czułam też ogromną pustkę i osamotnienie.
Ruch Czystych Serc
Któregoś dnia w rozmowie z zaprzyjaźnionym zakonnikiem skarżyłam się, że dzisiejszy świat jest taki zepsuty, że nie ma młodych ludzi, którzy kierują się prawdziwymi wartościami, którzy pragną żyć inaczej, wbrew temu, co dyktuje dzisiejszy świat. On odpowiedział mi krótko: „Są i wkrótce się o tym przekonasz”.
Niedługo po tej rozmowie natknęłam się w swojej firmie na dziewczynę w moim wieku. Zaprzyjaźniłyśmy się i wkrótce zaproponowała mi wspólny wyjazd na czuwanie Ruchu Czystych Serc do Częstochowy. Nigdy wcześniej nie słyszałam o RCS, ale bardzo chciałam pojechać na Jasną Górę.
Czuwanie było przepiękne. Byłam pod ogromnym wrażeniem, że jest tak wiele młodych osób, które na całonocnej modlitwie zawierzają Bogu swoje życie. Wtedy też po raz pierwszy usłyszałam Modlitwę zawierzenia RCS, ale doszłam do wniosku, że to chyba nie dla mnie.
Nie przystąpiłam wtedy do RCS, ale usłyszałam o letnich rekolekcjach w Gródku nad Dunajcem i poczułam ogromne pragnienie, aby na nie pojechać.
Niespełna dwa miesiące później wzięłam po raz pierwszy udział w tygodniowych rekolekcjach, po których moje życie diametralnie się zmieniło.
Po raz kolejny doznałam szoku, kiedy zobaczyłam wypełnioną po brzegi kaplicę, pełną rozmodlonych dziewcząt i chłopców, którzy wielbili Boga modlitwą i śpiewem. Doświadczenie wspólnych Eucharystii i adoracji Najświętszego Sakramentu tak mocno poruszyło moje serce, że nie mogłam powstrzymać łez.
Ten płacz był również wyrazem mojego ogromnego żalu za grzechy, które sobie uświadamiałam podczas kolejnych, niezwykle cennych konferencji. Pod wpływem tych treści zdecydowałam się przystąpić do spowiedzi z całego życia. To było niesamowite doświadczenie miłosierdzia Bożego. Czułam się, jakby Bóg wymazywał całą moją grzeszną przeszłość, jakby uwalniał mnie od tego wszystkiego, w co byłam uwikłana, i jakby usunął moje chore, poranione serce, a wstawił mi nowe, zupełnie zdrowe i czyste.
Najważniejszy moment nastąpił podczas jednej z nocnych adoracji, kiedy po raz pierwszy w życiu doświadczyłam realnej obecności Jezusa Chrystusa. Poczułam wtedy, jak wylewa się na mnie cały ogrom Jego miłości, gdy czule przytulał mnie do swojego miłosiernego Serca, tak jak Ojciec przytulał syna marnotrawnego na obrazie Rembrandta.
To doświadczenie sprawiło, że nie mogłam już żyć tak jak wcześniej. Czułam się wówczas jak świeżo zakochana osoba – i tak faktycznie było. Byłam zauroczona i zafascynowana Jezusem, a moje serce rozpierała ogromna radość i wdzięczność.
Po raz pierwszy w zupełnie dojrzały sposób doświadczyłam autentycznej wiary, uświadamiając sobie jednocześnie, że moje wcześniejsze życie było jakąś podróbką i fikcją.
Przystąpiłam do Ruchu Czystych Serc, który nie bez powodu jest nazywany „kliniką” serc. Ta nazwa idealnie oddaje to, czego doświadczyłam podczas tych niesamowitych rekolekcji.
Nowe życie
Od tamtego momentu zaczęłam każdego dnia uczestniczyć w Eucharystii – i było to pełne oraz świadome uczestnictwo. Nie potrafię sobie w tym momencie wyobrazić dnia bez Mszy Świętej i przyjęcia Komunii Świętej, dlatego staram się cały czas żyć w stanie łaski uświęcającej.
Teraz, jeżeli zdarzy mi się jakiś upadek, jeszcze tego samego dnia przystępuję do sakramentu pokuty. Po rekolekcjach zdecydowałam się również na stałego spowiednika i kierownika duchowego, co bardzo wpłynęło na mój dalszy postęp w wierze i w życiu duchowym.
Po rekolekcjach okazało się, że jest możliwa zmiana priorytetów w życiu: że mogę znaleźć czas na codzienne czytanie Pisma św., na refleksję i modlitwę nawet wśród ogromu obowiązków.
Zaczęłam na nowo odkrywać Pana Boga, a także swoje powołanie. Ponadto zaczęłam dostrzegać, jak Pan Bóg działa w moim życiu w niesamowity sposób i jak wieloma łaskami mnie obdarza. Od momentu nawrócenia Pan Bóg stawiał na mojej drodze niezwykłe osoby i ubogacające przyjaźnie.
W moim życiu zawodowym również nastąpiły zmiany. Wcześniej miałam problem z pracoholizmem i perfekcjonizmem. Poświęcałam się bezgranicznie pracy, która była dotąd całym moim światem i jedynym sensem w życiu, i która przynosiła mi wprawdzie satysfakcję finansową, ale niestety pompowała przy tym moje ego i pychę, eksploatując również moje zdrowie. Mogłam spełniać swoje zachcianki, podróżować, wpadałam jednak w coraz większy konsumpcjonizm.
Istniały też zagrożenia, które wiązały się z pracą w otoczeniu praktycznie samych mężczyzn na wysokich stanowiskach. Fakt, że łączyłam w sumie trzy różne etaty, nie pozwalał mi też na ułożenie sobie prywatnego życia.
Pod wpływem rekolekcji zdałam sobie sprawę, że muszę coś zmienić w tej kwestii i zwolnić tempo życia. Cały ciąg zdarzeń zadecydował o tym, że odeszłam w końcu z korporacji i poświęciłam się pracy z młodzieżą w szkole.
Obecnie w moim życiu dzieją się niesamowite rzeczy. Pan Bóg zaczął też naprawiać moje relacje z bliskimi, a przede wszystkim z moim ojcem. Myślę, że rozumiem już, co oznacza współpraca z łaską Bożą.
Każde czuwanie, rekolekcje RCS czy też adwentowe dni skupienia są dla mnie prawdziwym spotkaniem z Bogiem, a uczestniczę w nich każdego roku i czekam na nie z ogromną tęsknotą.
Maria
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!