Mamy z Kamilą 14-letni staż małżeński i dwójkę dzieci w wieku szkolnym. Początek października oznaczał dla naszej 4-osobowej rodziny duże zmiany. Dowiedzieliśmy się o poczęciu naszego trzeciego dziecka.
Wspólnie z dziećmi wybraliśmy imię dla dziecka – Józef lub Łucja. Na badanie USG wybraliśmy się całą rodziną. Po krótkim oczekiwaniu na korytarzu dostaliśmy informację, że na USG było widać, jak bije serce naszego dzieciątka. Badanie wypadło bardzo dobrze. Dostaliśmy zdjęcia, które nas jeszcze bardziej złączyły.
Po kilku dniach, 13 października, pojawiły się kłopoty. Sygnałem do alarmu było delikatne plamienie. Od lekarza dowiedzieliśmy się, że czasami tak się dzieje i że podanie leku zwykle pozwala opanować sytuację. Należało jednak natychmiast jechać do szpitala. Tak też zrobiliśmy. Na badaniu w szpitalnej izbie przyjęć okazało się jednak, że serce naszego dziecka już nie bije… Trudno nam było w to uwierzyć.
Wiadomość, że nasze dziecko nie żyje, że zmarło po zaledwie 6 tygodniach życia, przyjęliśmy jako pomyłkę. Nie mogliśmy się z tym pogodzić. Uznaliśmy, że Kamila nie może zostać w szpitalu, że musimy potwierdzić diagnozę u innego lekarza. Jechaliśmy jak najszybciej ze szpitala do domu, by znaleźć lekarza, który zweryfikuje diagnozę. Był już jednak wieczór, a dodatkowo utknęliśmy w korku.
Kiedy przejeżdżaliśmy wolno obok kościoła, postanowiliśmy zatrzymać się na modlitwę. Liczyliśmy na cud. Tuż przed wejściem zadzwoniliśmy jeszcze z prośbą o pomoc modlitewną do naszych przyjaciół ze wspólnoty, do której należymy. Wsparcie duchowe, jakie otrzymaliśmy wtedy oraz w kolejnych dniach, bardzo nam pomogło przejść przez wszystko, co się wydarzyło.
W kościele trafiliśmy na różaniec. Przyjęliśmy Komunię Świętą. Łaska, jaka wówczas nas dotknęła, zupełnie zabrała od nas poczucie zagubienia, rozpacz i sprzeciw wobec sytuacji, która nas zaskoczyła. Opanował nas pokój i przekonanie, że Bóg, który nas kocha, daje nam przejść przez to wszystko dla jakiegoś dobra, że nie może być źle, że to musi mieć jakiś sens…
Następnego dnia lekarz prowadzący ciążę potwierdził w swoim gabinecie szpitalną diagnozę i już wiedzieliśmy, że jednak trzeba będzie jechać do szpitala na zabieg wydobycia ciała dziecka, aby nie doszło do komplikacji zdrowotnych u Kamili.
Podczas badania pytaliśmy, co się stanie z dzieckiem po zabiegu. Chcieliśmy je pochować. Nie chcieliśmy, aby trafiło do utylizacji z różnymi odpadami medycznymi. Usłyszeliśmy, że „to jeszcze nie dziecko”, bo nie ma wykształconych części ciała, bo jest za małe. Jednak najgorsza była wiadomość, że nie ma szans, abyśmy je dostali, bo to jest możliwe dopiero od 22. tygodnia ciąży.
Po powrocie do domu byliśmy załamani, nie wiedzieliśmy, co robić. Nie mogliśmy się pogodzić z procedurą nieludzkiego potraktowania naszego zmarłego dziecka. Kiedy szykowaliśmy się do szpitala, zadzwoniła nasza przyjaciółka, która wraz z mężem, dwa lata temu, przeżyła podobny dramat utraty dziecka przed narodzeniem. Opowiedziała, jak udało im się zarejestrować i pochować ich córeczkę.
Ich zmarłe dzieciątko było starsze od naszego i do poronienia doszło w domu. Zaangażowali wtedy Instytut Medycyny Sądowej, który ustalił płeć dziecka – i to umożliwiło jego rejestrację oraz oficjalny pogrzeb. Mieli przy tym sporo przeszkód i problemów, ale się udało! Ich przykład dał nam nadzieję i impuls do działania. Ten telefon nie mógł być przypadkiem.
Dzięki Bogu od naszego lekarza otrzymaliśmy także bezcenną informację, że możemy zamówić badanie genetyczne, które jest realizowane poza szpitalem. Badanie to umożliwia określenie płci dziecka i czasami pozwala też ustalić przyczynę jego śmierci. Uchwyciliśmy się tej informacji z nadzieją, że wydostaniemy swoje dziecko ze szpitala, aby nie tylko ustalić jego płeć, ale przede wszystkim by móc je pochować.
Była to trudna decyzja, bo mieliśmy duże obawy, czy to się uda, a badanie miało być sporym wydatkiem. Jednak nie mogło być wątpliwości, tym bardziej że nasze dzieci, które wiedziały o poważnym stanie dzidziusia i o tym, że raczej nie przeżyje, pytały, czy będzie pogrzeb…
15 października miał być przeprowadzony zabieg. Po raz kolejny potwierdzono, że nasze dziecko nie żyje. Podczas gdy Kamila była już na oddziale szpitalnym, odebrałem z Centrum Genetyki Medycznej płyn z pojemnikiem do pobrania próbek do badań genetycznych i zawiozłem go do szpitala.
W przeznaczonej dla lekarza „instrukcji pobrania materiału z poronienia” przeczytałem, że do badania przyjmowana jest tylko kosmówka oraz że „nie przyjmuje się płodu ani fragmentów płodu”. Stało się jasne, że w ten sposób nie wydostaniemy naszego dziecka ze szpitala, że musimy zmienić plan.
Kamila zaczęła informować wszystkich na oddziale nie tylko o tym, że będziemy zlecać badania genetyczne (których rutynowo się nie prowadzi), ale i o tym, że płód (tak niestety nazywane jest dziecko w terminologii szpitalnej) będzie odbierany po zabiegu w celu pogrzebu.
Podczas obchodu konsylium lekarzy i położnych było w sporej konsternacji, gdy Kamila zdecydowanie i spokojnie stwierdziła, że dziecko będzie odbierane po zabiegu, i poprosiła o informację, jakie formalności trzeba w związku z tym załatwić. I tu stał się cud: nikt wobec tego nie zaprotestował ani tego nie wyśmiał.
Kłopotliwe milczenie przerwała bardzo życzliwa położna, która obiecała sprawdzić, co można w tej sprawie zrobić. Dział szpitala zajmujący się formalną obsługą pacjentów przekazał dzięki niej informację, że można zarejestrować i pochować dziecko niezależnie od wieku, pod warunkiem ustalenia płci (!). Wszyscy byli zaskoczeni, że jest to możliwe dla dziecka zmarłego w 7. tygodniu ciąży. Dowiedzieliśmy się dodatkowo, że matce po poronieniu przysługuje urlop macierzyński.
Jeszcze jadąc na salę zabiegową, Kamila pilnowała, żeby był tam nasz pojemnik z płynem do badań genetycznych, i informowała wszystkich, że dziecko będzie odbierane ze szpitala przez zakład pogrzebowy. Było to konieczne, aby dziecko zostało opisane i zabezpieczone. Lekarz oddzielił kosmówkę do badań genetycznych, a dziecko trafiło do miejsca, gdzie miało czekać na odbiór i pogrzeb.
Po zabiegu odebrałem ze szpitala pojemnik z próbką kosmówki i zawiozłem go do badań genetycznych. W szpitalu zostawiłem oświadczenie, że dostarczę wynik badań genetycznych płci i dziecko zostanie odebrane w celu pogrzebu. Wszystko poszło niespodziewanie gładko, a wieczorem, gdy już oboje byliśmy w domu, okazało się, że dzień naszych szpitalnych przeżyć, 15 października, był Dniem Dziecka Utraconego!
W całej Polsce odprawiane były w tym dniu Msze św. w intencji dzieci zmarłych przed narodzeniem oraz ich rodziców. Zrozumieliśmy, dlaczego wszystko odbyło się tak spokojnie i sprawnie, dlaczego nasze dziecko dostało szansę na godny pogrzeb. Pozostało nam oczekiwanie na wynik badań genetycznych.
Po 3 tygodniach dowiedzieliśmy się, że straciliśmy córeczkę – Łucję. Wraz z wynikiem badań genetycznych odebraliśmy ze szpitala dokumenty, na podstawie których mogliśmy zarejestrować dziecko w urzędzie stanu cywilnego. Urząd wystawił akt urodzenia z wpisem „dziecko martwo urodzone”. Ze szpitala otrzymaliśmy także druk upoważnienia do odbioru ciała dziecka dla firmy, która zajęła się pogrzebem.
Łucję pożegnaliśmy na naszym cmentarzu parafialnym. Nasze dzieci czekały razem z nami na braciszka lub siostrzyczkę. Dla nich to pożegnanie miało olbrzymią wagę. Przecież mama była w ciąży, było dziecko. Zadawały pytania, co się stało i co teraz będzie, czy będziemy mieli żałobę, czy będzie pogrzeb…
Dla dziecka wszystko jest proste, ma swój początek i powinno mieć koniec. Dlaczego dorośli komplikują proste sprawy? Dzięki dzieciom łatwiej jest pojąć, że pogrzeb dziecka nienarodzonego ma głęboki sens. Każdej matce i każdemu ojcu łatwiej jest pogodzić się ze stratą, gdy wykonali swój obowiązek, gdy rodzina na cmentarzu może spotkać się przy grobie zmarłego dziecka, tak jak każdego zmarłego członka rodziny.
Pożegnaliśmy Łucję na tej ziemi, jednak mamy pewność, że jako nienarodzona pierwsza z naszej rodziny ogląda oblicze naszego dobrego Boga i wstawia się u Niego za nami. Mamy więc teraz troje dzieci, dwoje przy nas i jedno w niebie.
Informujemy o naszej historii, aby rozpowszechnić wiedzę o tym, że można godnie pożegnać dziecko zmarłe przed narodzeniem. Pragniemy, aby nasza historia mogła służyć innym.
Wierzymy, że śmierć naszego dziecka może dać wiele dobra ludziom, którzy nie mogą pogodzić się ze stratą nienarodzonego dziecka przede wszystkim dlatego, że nie uznano jego godności, że odmówiono im uznania człowieczeństwa ich dziecka, a zarazem ich samych, i odmówiono im pogrzebu. Okazuje się, że niezgodnie z prawem. Na razie jeszcze nie ma wypracowanych procedur w szpitalach i nie wiadomo, co robić, kiedy ktoś znajdzie się w takiej sytuacji jak my. Może dzięki tej historii coś się zmieni…
Historia ta dowodzi także, że dzieci nienarodzone to pełnoprawni ludzie. W naszym przypadku za człowieka i obywatela, zgodnie z polskim prawem, uznano dziecko zmarłe w 7. tygodniu ciąży, ale tylko od metod diagnostycznych zależy, w którym momencie będzie możliwe stwierdzenie płci, czyli wskazanie aktualnej granicy prawnej wykazania człowieczeństwa dzieci nienarodzonych. Może wkrótce będzie to możliwe już od momentu poczęcia? Genetyka opiera się na faktach, którym nie można zaprzeczyć, to już nie tylko kwestia wiary, to dowód naukowy. Dokument z urzędu stanu cywilnego jest natomiast dowodem prawnym, że zarejestrowano dziecko.
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!