Byłem w sekcie Hare Kriszna

Urodziłem się w rodzinie obojętnej religijnie. Oboje moi rodzice mają wykształcenie. W wieku siedmiu lat, dzięki staraniom mojej babci, zostałem ochrzczony, a rok później przystąpiłem do I Komunii Świętej. Praktycznie na tym zakończył się mój związek z Kościołem katolickim.

Bóg nie zostawił mnie jednak samemu sobie. Cierpienia fizyczne związane z astmą oskrzelową i częstymi infekcjami dróg oddechowych, kłopoty w szkole, brak przyjaciół w wieku szesnastu lat doprowadziły mnie do utraty sensu życia oraz myśli samobójczych. Stale narastające pragnienie wyzwolenia się z cierpienia i pytanie o jego sens stały się głównym motorem mojego działania.

Na początku roku 1983 wpadły mi w ręce broszury dotyczące filozofii zen. Ponieważ nie znalazłem w nich jasnej odpowiedzi na nurtujące mnie problemy – szukałem dalej. Kupiłem Bhagawadgitę oraz inne materiały rozpowszechniane przez Ruch Świadomości Kriszny. Pod ich wpływem zostałem wegetarianinem, co niemal natychmiast wywołało konflikty w rodzinie.

W połowie maja 1983 roku porzuciłem szkołę i postanowiłem zostać bhaktą – czyli sługą pana Kriszny. Wstawałem więc o 3:45 nad ranem, spałem na karimatce na podłodze, a nie na łóżku, myłem się tylko w zimnej wodzie, odmawiałem mantry „Hare Kriszna, Hare Rama…” przez trzy godziny dziennie.

Na początku czerwca tego samego roku pojechałem na tzw. farmę ruchu, która w tamtym okresie znajdowała się w Ostrowach koło Kutna. Na farmie spotkałem prawdziwych – jak sądziłem – wyznawców Kriszny. Mimo że całym sercem chciałem się oddać ruchowi świadomości Kriszny, to zadawałem jego członkom coraz więcej pytań. Jeszcze dziś doskonale pamiętam ich odpowiedzi, mimo że upłynęło już tyle lat.

Oto kilka z nich:

  • „Jedyną prawdziwą wiarą jest ruch Świadomości Kriszny, reszta to idący na zatracenie głupcy.
  • Już wkrótce Kościół katolicki w Polsce i na świecie zostanie całkowicie wyparty przez ruch Świadomości Kriszny.
  • Duch Święty to tak wielka tajemnica, że uczeń nie powinien zadawać pytań na jego temat.
  • Całkowite posłuszeństwo mistrzowi duchowemu jest warunkiem podążania na drodze do doskonałości.
  • Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej o ruchu i o Krisznie, to musisz na to zasłużyć.
  • Sam mistrz duchowy zadecyduje, kiedy będziesz inicjowany i jakie będziesz miał nowe hinduskie imię.
  • Tylko wiedza związana z ruchem Świadomości Kriszny ma jakąkolwiek wartość.
  • Powinieneś zerwać wszystkie kontakty ze swoją rodziną i wszystkimi, którzy nie mają Świadomości Kriszny.
  • Tylko dzięki swoim dobrym uczynkom można się wyrwać z koła narodzin i śmierci.
  • Im goręcej czcisz Krisznę, jedynego Boga, oraz im pełniej oddany jesteś lotosowym stopom mistrza duchowego (w owym czasie mistrzem duchowym opiekującym się krajami Europy Środkowo-Wschodniej był jakiś Amerykanin), tym mniej doznajesz cierpienia tu na ziemi, a w niebie gotujesz sobie szczęście wieczne”.

Ta ostatnia myśl trzymała mnie w sekcie przez prawie sześć miesięcy. To, co zaczęło mnie wtedy naprawdę niepokoić, to oddawanie czci żyjącym „mistrzom duchowym”.

Obecnie, gdyby ktoś chciał czcić na przykład Jana Pawła II, to też wydawałoby mi się to bardzo podejrzane i nie na miejscu. Przecież samemu Bogu należy się tylko chwała, a nie stworzeniom.

Szczęśliwie Pan Jezus sprawił, że im więcej mantrowałem, sypałem kwiatków przed obrazem mistrza duchowego, oddawałem mu pokłonów i im więcej składałem duchowych ofiar dla boga Kriszny, tym bardziej czułem się nieszczęśliwy.

Chciałem uciec od cierpienia, a ono dotykało mnie z jeszcze większą mocą. Próbowałem nawet dwa razy nielegalnie przekroczyć granicę kraju i wyjechać do „krainy szczęśliwości” – na farmę ruchu Świadomości Kriszny do Teksasu w USA.

Na szczęście Matka Boża, za pierwszym razem poprzez słowa oficera statku z Filipin, a potem przez poważny uraz nogi, nie dopuściła do szeregu kolejnych głupstw.

W końcu, zrozpaczony, postanowiłem szukać ukojenia i pociechy w nieznanym mi Bogu – Jezusie Chrystusie. Co najważniejsze, w Nim odkryłem wartość i sens cierpienia, od którego tak bardzo chciałem uciec.

Obecnie cierpienie, którego doświadczam, uważam za jedną z większych łask i nie zamieniłbym Krzyża Chrystusowego na żadne dobra materialne czy duchowe. To właśnie Jezus dał mi głęboki spokój i radość, pozwolił mi skończyć wyższe studia zawodowe i się ożenić. Jestem w ruchu Rodzin Nazaretańskich i mam swojego kierownika duchowego.

Teraz głęboko wierzę, że nie ma zbawienia poza Jezusem Chrystusem. Trzeba jasno powiedzieć: jeśli człowiek ochrzczony z własnej woli staje się członkiem sekty, to automatycznie zdradza swego Jedynego Mistrza Jezusa Chrystusa i oddaje cześć demonom.

To nieważne, czy sekta nazywa się Zjednoczony Kościół Moona, Misja Czaitanii czy Kościół Scjentologiczny, niebezpieczeństwo polega na tym, że człowiek taki naraża się bardzo poważnie na utratę życia wiecznego.

Tylko Matka Boża, mocą Jezusa Chrystusa, jest w stanie dokonać cudu przemiany serc i umysłów wszystkich tych, którzy oddają bałwochwalczą cześć demonicznym bożkom. Nie może Ona jednak tego uczynić bez nas, bez naszego udziału. Wyzwanie obecnych czasów i obecnej sytuacji Kościoła domaga się od nas wszystkich razem i każdego z osobna radykalizmu wiary.

„Nie wystarczy – pisze Jan Paweł II – odnawiać metody duszpasterskie ani lepiej koordynować instytucje kościelne, ani też z większą przenikliwością studiować biblijne i teologiczne podstawy wiary: trzeba wzbudzić nowy zapał świętości” (Redemptoris missio, 90).

Radykalizm wiary nie jest możliwy bez radykalnego naszego nawrócenia i realizacji powszechnego powołania do świętości. Bez licznych zastępów świętych początku trzeciego tysiąclecia współczesny świat – prędzej czy później – skazany jest na samozagładę.

Artur