Co dał nam chrzest?

Miniona 1050. rocznica chrztu Polski po raz kolejny skłania do refleksji nad historycznym znaczeniem decyzji księcia Mieszka I z 966 roku. Chrzest jest wszczepieniem w Chrystusa – jak naucza Kościół – indywidualnego człowieka.

Ochrzczeni ludzie tworzą społeczeństwa, które kierują się (albo które powinny się kierować) zasadami wyprowadzonymi z Ewangelii i Tradycji przekazanej przez działającego w Kościele Ducha Świętego.

O ile więc słuszne jest twierdzenie, że idee mają swoje konsekwencje w życiu jednostek oraz całych społeczeństw, o ileż bardziej można mówić w tym kontekście o znaczeniu chrztu dla całych narodów. Spotkanie z Chrystusem nie jest przecież wydarzeniem banalnym.

Warto w tym miejscu przypomnieć słowa św. Jana Pawła II, który w 1998 roku mówił, że: „Dobra Nowina Chrystusa, niesiona światu, przemienia jego mentalność, zmagając się niejako o duszę tego świata.

Ziarna dobra i prawdy Ewangelia oczyszcza, uszlachetnia i prowadzi do Pełni. Co więcej, inspiruje kulturę i szuka wcielenia w kulturę. Tak było od początku ewangelizacji i tak musi być nadal, bo ślad, jaki w kulturze zostawia Ewangelia, jest znakiem jej nieprzemijającej żywotności i siły zdolnej dotykać serca i umysły coraz to nowych pokoleń”.

Cywilizacja wielkiej syntezy

Idąc tropem podsuniętym przez świętego papieża w próbie znalezienia odpowiedzi na pytanie: „co zawdzięczamy jako naród przyjęciu chrztu?”,

możemy odpowiedzieć, że zawdzięczamy temu (jako Polacy, ale w równej mierze dotyczy to wszystkich chrystianizowanych w dawnych wiekach narodów europejskich) wejście w krąg cywilizacji, która wyrosła dzięki Kościołowi, dzięki przeniknięciu duchem Ewangelii najcenniejszych osiągnięć ducha epoki starożytności grecko-rzymskiej.

Czy Polska (Francja, Czechy, Węgry etc.) nie byłaby cywilizowana bez chrztu? Oczywiście, że tak nie jest. Miałaby wówczas jakąś cywilizację, ale nie byłaby to cywilizacja chrześcijańska, cywilizacja christianitasrozumiana jako wspólnota ludów chrześcijańskich.

Przede wszystkim jest to cywilizacja, która dostrzega i pielęgnuje (afirmuje) związek między wiarą a rozumem, która nie boi się rozwoju nauki, ale odwrotnie – wspiera go. Nie odnosi się ona z nieufnością do ludzkiego rozumu, ale widzi w nim cenny dar Boży, z którego należy korzystać, mając jednocześnie świadomość, że choć grzech pierworodny został zmazany przez chrzest, to jednak skutki tego grzechu pozostają – i dlatego rozum domaga się wsparcia ze strony Bożej łaski.

Jak mówił św. Jan Paweł II w 1988 roku do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy: „Wiara w Boga Stwórcę zdemitologizowała kosmos, otworzyła go przed racjonalną dociekliwością ludzkości.

Poprzez opanowanie swojego ciała i przez podporządkowanie sobie ziemi człowiek rozwija z kolei możliwości stwórcze: według wizji chrześcijańskiej człowiek daleki jest od pogardzania wszechświatem fizycznym, lecz dysponuje nim w sposób wolny i bez bojaźni”.

To dlatego w wiekach rozkwitu cywilizacji christianitas (średniowiecze) Europa nie tylko pokryła się wielkimi katedrami, ale również siecią uniwersytetów tworzonych przez władze kościelne – od Coimbry i Salamanki na Półwyspie Pirenejskim po Uniwersytet Krakowski.

Na tych uniwersytetach, a wcześniej w szkołach przykatedralnych i w zaciszu klasztornych skryptoriów Kościół przekazywał Zachodowi dorobek starożytnych, pogańskich jeszcze filozofów Grecji i Rzymu. Na nowo odkrywano tam klasyczną triadę prawdy, dobra i piękna, umieszczając je we właściwym kontekście, który nadają słowa Zbawiciela: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem”.

Z kolei rozwijająca się od XII wieku w Kościele nauka prawa kanonicznego w dużym stopniu przyczyniła się do ponownego odkrycia przez zachodnich Europejczyków dorobku prawa rzymskiego.

To Kościół zachodni uczynił swoim oficjalnym językiem (w liturgii i w dokumentach) łacinę. Analogiczną zasługę w przechowaniu znajomości greki miał Kościół wschodni.

Iluż z nas zdaje sobie sprawę z tego, że używając takich (tj. łacińskich), a nie innych czcionek alfabetu na klawiaturze swoich komputerów, przeżywamy na co dzień jedną z podstawowych cywilizacyjnych konsekwencji chrztu Polski?

Cywilizacja ładu moralnego

Najważniejsza była (i jest) treść, która powstaje z tego alfabetu. Jak mawiał św. Jan Paweł II: „naród istnieje z kultury i dla kultury”, a najważniejsze kontury duchowe polskiej kulturze – jak nauczał święty papież w Polsce w 1979 roku – nadał właśnie chrzest. To samo przecież odnosi się do wszystkich innych schrystianizowanych narodów w Europie, które dzięki wszczepieniu w Chrystusa przez chrzest uczyły się patrzeć na człowieka i ludzką rodzinę oczyma Bożymi.

Przemawiając w Radzie Europy w 1988 roku, papież z Polski przypominał o kolejnej cywilizacyjnej zasłudze chrześcijaństwa: „Biblijna wizja człowieka pozwoliła Europejczykom rozwinąć głębokie poczucie godności osoby ludzkiej, pozostającej podstawową wartością także dla tych, którzy nie wyznają żadnej wiary religijnej.

Kościół stwierdza, że istnieje w człowieku świadomość, której nie można sprowadzać do oddziałujących na nią warunków. Jest to świadomość zdolna do poznania swej godności i otwarcia się na absolut, świadomość będąca źródłem fundamentalnych wyborów, którymi kieruje poszukiwanie dobra – zarówno dobra innych, jak i własnego; świadomość ta jest miejscem odpowiedzialnej wolności”.

Przez pokolenia Polacy (oraz inne europejskie narody) uczyli się dzięki przyjęciu chrześcijaństwa, że „do wolności wyswobodził nas Chrystus”. Ale do wolności, która była w ścisłym związku z Prawdą (Chrystusem) i prawdą (bytem, a więc w tym także z prawdą o człowieku).

Nie ma tutaj miejsca, by szerzej rozwijać to zagadnienie. Dość wspomnieć wielką naukę dla ułożenia ładu politycznego, którą cywilizacja chrześcijańska zaczerpnęła wprost ze słów Chrystusa. Nakazywał On, by „oddać Bogu to, co należy do Boga, a Cezarowi to, co należy do Cezara”.

To chrześcijaństwo jako pierwsze głosiło naukę o autonomii dwóch sfer – religijnej i świeckiej, mających ze sobą współpracować, ale jednak od siebie oddzielnych.

To chrześcijaństwo uczyło o prymacie etyki także w wymiarze politycznym. Na tym polega chrześcijańska wizja ładu moralnego w życiu publicznym i z tego źródła płyną tak bardzo obecne w naszych dziejach postawy i prądy intelektualne wprost odwołujące się do tego dziedzictwa.

Od św. Stanisława, biskupa krakowskiego (nazwanego przez św. Jana Pawła II „patronem ładu moralnego w Polsce”), po XV-wieczną polską szkołę prawa narodów, która ustami profesorów Uniwersytetu Krakowskiego – Stanisława ze Skarbimierza i Pawła Włodkowica – głosiła program prymatu etyki w relacjach międzynarodowych (odwołując się do tradycji prawa naturalnego).

Z tego samego pnia wyrastała również wielka tradycja polskiego romantyzmu, który w dziełach 
XIX-wiecznych wieszczów nie tyle uczył, że Polska już jest „Chrystusem narodów”, ile że ma się ona Nim stawać.

Polski mesjanizm romantyczny wyrastał przecież z wiary w istnienie ponadludzkiego ładu moralnego, ładu Bożego, którego naruszeniem były rozbiory Polski. Nadziei na odzyskanie wolności szukano też w odwoływaniu się do nauk płynących z Ewangelii: „Próbę grobu żeśmy przeszli, prawem naszym zmartwychwstanie” (Z. Krasiński).

Jakże mocno chrześcijańska nauka o prymacie etyki w sferze politycznej rozbrzmiewała w twardym „non possumus” Prymasa Tysiąclecia wobec roszczeń władzy komunistycznej w Polsce w 1953 roku oraz w nauczaniu bł. ks. Jerzego Popiełuszki, który w stanie wojennym przypominał słowa św. Pawła o tym, aby nie ulegać złu, ale zło dobrem zwyciężać.

Za swoją postawę kardynał Stefan Wyszyński zapłacił trzyletnim więzieniem (1953-1956), a ks. Jerzy ofiarą z własnego życia. Ale przecież w ten sposób prawdę o tym, że Bogu należy oddać to, co należy do Niego, a Cezarowi to, co należy do Cezara, poświadczali męczennicy w rzymskich amfiteatrach oraz pokolenia tych, którzy przypominali władcom różnych epok, że – jak pisał kardynał August Hlond – „państwo jest od Boga, ale państwo nie jest Bogiem”: św. Tomasz Becket w Anglii, męczennicy czasów rewolucji francuskiej i reżimów totalitarnych.

Chrześcijaństwo: nie oczekujcie raju na ziemi

Jak mówił św. Jan Paweł II podczas swojego przemówienia w Parlamencie Europejskim w 1988 roku, Chrystusowe wezwanie, aby Bogu oddawać to, co należy do Boga, a Cezarowi to, co należy do Cezara, nie tylko przyniosło rozróżnienie między sferą władzy duchownej i świeckiej.

„Po Chrystusie – mówił papież – nie jest już możliwa absolutyzacja społeczeństwa jako wartości kolektywnej, która wchłania ludzką jednostkę wraz z jej niezbywalnym przeznaczeniem. Społeczeństwo, państwo, władza polityczna należą do rzeczy tego świata, zmiennych i zawsze podlegających udoskonaleniu.

Żaden program społeczny nie ustanowi nigdy Królestwa Bożego, to znaczy stanu eschatologicznej doskonałości na ziemi. […] Struktury, jakie nadają sobie społeczeństwa, nie mają nigdy wartości najwyższej; nie mogą też same zapewnić wszystkich dóbr, których pragnie człowiek. W szczególności nie mogą one zastąpić jego sumienia ani zaspokoić potrzeby prawdy i absolutu”.

Cywilizacja chrześcijańska, do której weszliśmy ponad tysiąc lat temu, nie uczyła egoizmu. Wskazywała na wyższe, szlachetne cele służby dla innych oraz obrony tych, którzy potrzebują pomocy.

Przyjmowaliśmy chrzest w momencie, gdy w obrębie zachodniej christianitas zaczął kształtować się etos chrześcijańskiego rycerstwa. Miles Christi [żołnierz Chrystusa – przyp. red.] nie był egoistą, zainteresowanym jedynie swoimi sprawami. Widział on szerzej i dostrzegał więcej.

Z tego uformowanego w chrześcijaństwie etosu rycerskiego wyrósł polski sarmatyzm, idea i praktyka Polski jako antemurale christianitatis (przedmurze chrześcijaństwa), która to idea znajdzie swoją kontynuację w XIX-wiecznym haśle „walki za naszą i waszą wolność”.

Nie tylko o wolność Polski walczyli pod Warszawą w 1920 roku przeciw nawale bolszewickiej polscy żołnierze i wojsko polskie, stawiając także heroiczny opór dwóm totalitarnym najeźdźcom w 1939 roku.

Ten etos odezwie się również w wielkim ruchu społecznym, jakim była Solidarność lat 1980-1981, która w 1981 roku uchwaliła Posłanie do ludzi pracy Europy Środkowej i Wschodniej, wzywające do tworzenia niezależnych od partii komunistycznej związków zawodowych.

Wskazując wyższe cele człowiekowi i całym społecznościom, chrześcijańska cywilizacja – jak przekonywał św. Jan Paweł II w zacytowanych przed chwilą słowach – uczyła jednocześnie, że szlachetne porywy serca należy miarkować roztropnością.

Nie dość nigdy przypominania, że chrześcijaństwo uczyło, iż człowiek od Boga otrzymał nie tylko emocje, ale i rozum. Uformowany w świetle prawdziwej wiary ludzki rozum wie, że nie da się zbudować królestwa Bożego na ziemi. A miarą odejścia współczesnego człowieka od życiodajnego źródła europejskiej cywilizacji jest to, że co rusz podejmuje on próby stworzenia raju na ziemi, które dla milionów ludzi kończą się niewymownym cierpieniem.

W XX wieku doświadczyły tego całe narody poddane bezbożnym ideologiom komunizmu oraz niemieckiego narodowego socjalizmu, które obiecywały człowiekowi „skok do królestwa wolności” pod nazwą rewolucji proletariackiej lub Tysiącletniej Rzeszy.

Co robimy ze swoim chrztem?

O ile cywilizacja chrześcijańska była i jest czasem wielkiej syntezy – połączenia wiary i rozumu, wolności i prawdy, nauki i religii, to systematycznie podejmowane od epoki oświecenia próby zbudowania cywilizacji odwracającej się od zbawczego dzieła Chrystusa (Jan Paweł II) charakteryzują się wielkim oderwaniem: wiary od rozumu, wolności od prawdy, nauki od religii. Nie tylko nawet oderwaniem, ale i przeciwstawianiem sobie tych kategorii.

Także w dzisiejszych czasach widzimy fatalne symptomy tego zerwania. Oderwanie rozumu od wiary skutkuje szerzeniem się zabobonów (wróżbiarstwa, horoskopów etc.) oraz bełkotliwych teorii, które mają uchodzić za naukowe (np. genderyzmu).

Jeżeli ludzie zrywają związek między rozumem a wiarą, oznacza to, iż tracą wtedy zdrowy rozsądek. Dążą do tego, aby dzieci nie miały ani mamy, ani taty, tylko „rodzica A” i „rodzica B”, aby istnienie dwóch płci stało się przeżytkiem, a małżeństwo przestało być tym, czym zawsze było, czyli związkiem mężczyzny i kobiety.

Zrywając związek między prawdą a wolnością, człowiek mniema, że może wszystko kształtować do woli, nawet własną „tożsamość płciową uwarunkowaną kulturowo”.

Produktem zerwania więzi między wolnością a prawdą były w XX wieku barbarzyńskie ideologie ustrojów totalitarnych.

Jednak czas barbarzyńców się nie skończył. Dość przypomnieć ujawnione niedawno w USA rozmowy działaczek koncernów aborcyjnych, które przy lampce wina ustalały cennik za narządy pochodzące z mordowanych w czasie aborcji dzieci…

Etos chrześcijańskiego rycerstwa to nie jest uczestnictwo w grupach rekonstrukcyjnych. To przede wszystkim postawa ukształtowana w ewangelicznej nauce o czynnej miłości bliźniego. Z tego korzenia – powtórzmy – wyrastała obrona „przedmurza chrześcijaństwa” oraz walki „za naszą i waszą wolność”.

Mordowani na oczach biernego świata chrześcijanie na Bliskim Wschodzie czy w Nigerii najboleśniej przekonują się o erozji także tego aspektu chrześcijańskiej cywilizacji, która przez wieki decydowała o obliczu duchowym Zachodu. Trudno być krzyżowcem bez wiary. Trudno bronić Grobu Świętego, jeśli nie wierzy się w zmartwychwstanie.

W 1980 roku, przebywając w Paryżu, św. Jan Paweł II zadał dramatyczne pytanie: „Francjo, matko tylu świętych, co uczyniłaś ze swoim chrztem?”.

Tak, chrzest domaga się naszej – indywidualnej oraz w wymiarze społecznym – czynnej odpowiedzi, podobnie jak każdy dar Bożej łaski. Sens jubileuszu chrztu Polski to nie tylko okazja do historycznych wspomnień o tym, że „kiedyś było lepiej”. Trzeba się zastanawiać, co poszło źle, ale jubileusz nie służy biadoleniu.

Źródło chrztu ciągle bije. Tym bardziej należy pamiętać, że choć upadamy, zawsze możemy raz jeszcze zwrócić się do Pana. Tego samego, który był w 966 roku, tego samego dzisiaj i na wieki.