Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił?

„Wrogiem publicznym islamu nr 1” od 2007 roku według marokańskiej gazety „Nowy Człowiek” jest koptyjski ksiądz, o. Zakarijja Butros. Dlaczego? Ponieważ od lat głosi on muzułmanom prawdę o Jezusie Chrystusie, docierając skutecznie nawet do terrorystów z Hamasu.

Ojciec Zakarijja urodził się w rodzinie koptyjskiej w Egipcie – kraju wielu świętych, o bogatej tradycji apostolskiej. Koptowie są rdzenną ludnością Egiptu i wyznają chrześcijaństwo od pierwszego wieku.

Służbę w Kościele Zakarijja rozpoczął we wczesnej młodości, na prośbę jednego z ojców w miejscowości, w której mieszkał. Miał wtedy 15 lat. Do tej służby przygotowywał się początkowo poprzez uczestnictwo w spotkaniach, na których czytano Biblię, wymieniano poglądy na tematy religijne i dyskutowano. Jak sam mówi: „Boga poznawałem coraz lepiej i głębiej i to poznawanie trwało do końca moich studiów”.

Po kilku latach pracy w szkole państwowej Zakarijja otrzymał propozycję wstąpienia do struktur Kościoła koptyjskiego, którą przyjął. W 1959 roku został wyświęcony. Oto jego historia:

Rodzina była dla mnie startem

Swoją postawę zawdzięczam wychowaniu i szczególnej atmosferze, jaka panowała w domu rodzinnym. Mój ojciec był człowiekiem otwartym i towarzyskim. W naszym domu bywali muzułmanie, których ojciec nawracał na chrześcijaństwo. Nazwaliśmy ich mutanassirun, czyli schrystianizowani.

Jeden z nich, zdaje się pierwszy, który przyjął Chrystusa, mieszkał nawet u nas w domu. Nazywał się Kamel Mansour, a przedtem był muzułmańskim duchownym.

Tych ludzi traktowaliśmy jak członków naszej rodziny i między innymi dzięki temu panowała w domu radość, która mi się udzielała.

Z biegiem lat zacząłem odczuwać nieodpartą potrzebę, aby kontynuować dzieło i poświęcenie mojego ojca i ratować dusze naszych braci w człowieczeństwie.

W tym przekonaniu wzmocnił mnie jeszcze jeden bodziec, mianowicie postawa mojego nauczyciela języka arabskiego w trzeciej klasie licealnej. Należał on do fanatyków muzułmańskich i był liderem ugrupowania Bracia Muzułmanie w mieście.

Podczas każdej niemal lekcji atakował mnie i kierował pod moim adresem obelżywe słowa, typu: „Wy, chrześcijanie, wierzycie w trzech bogów”, „Wy, chrześcijanie, uważacie Chrystusa za Boga”, nie dając mi przy tym żadnej możliwości obrony. Muzułmańscy uczniowie wyśmiewali się z mojej wiary i to mu się podobało. Znęcał się nade mną, a ja często opuszczałem lekcję ze łzami w oczach.

Znajdując się w położeniu człowieka ciągle atakowanego, chciałem poznać islam, abym mógł się bronić. Zacząłem czytać i już wtedy zrodził się w mojej głowie pomysł wydania serii książek o krytycznym spojrzeniu na islam pod ogólnym tytułem Między chrześcijaństwem a islamem.

O tych zagadnieniach wiele słyszałem od owych byłych muzułmanów, którzy bywali u nas w domu, ale także dowiadywałem się o tym z lektury różnych książek o islamie napisanych przez samych muzułmanów w różnych epokach.

Zacząłem na własną rękę prowadzić ryzykowną działalność misyjną wśród muzułmanów. Pierwszą osobę, do której mój Pan mnie zaprowadził, ochrzciłem w 1963 roku. Teraz jest ona ze świętymi w niebie, tam, gdzie jest wieczność.

Kościół głosi miłość, ale nie każdy to rozumie

Do czasu Anwara As-Sadata kapłaństwo w Egipcie było szanowane. Księża cieszyli się poważaniem i było nie do pomyślenia, aby władza krzywo patrzyła na kapłana, a tym bardziej prześladowała go.

Niestety, sytuacja zmieniła się radykalnie od chwili objęcia władzy przez As-Sadata. Jednym z pierwszych jego posunięć była fala aresztowań wielu kapłanów (księża i biskupi), których wtrącano do więzień jedynie za to, że byli kapłanami. Wśród tej grupy znalazłem się także i ja.

Było to w 1981 roku. Patriarcha został usunięty przez prezydenta, internowany i przetrzymywany w klasztorze. Zaczął się kolejny okres próby dla Kościoła; duchowni byli inwigilowani, zastraszani, wyśmiewani, także w prasie.

Dochodziło do wielu przykrych incydentów i upokarzających rozpraw sądowych. Czas, kiedy drobne konflikty między chrześcijanami i muzułmanami rozwiązywało się polubownie, bezpowrotnie minął…

Tamten okres miał również swoje pozytywne strony. Wzmocnił nasze doświadczenia w wierze, tym bardziej że nie mieliśmy do kogo się zwrócić o pomoc prawną. Więzienie jest postrachem tylko dla tych, którzy go nie znają. Ale w momencie kiedy człowiek znajdzie się w celi, przełamuje się bariera psychologiczna.

Odbiera się tylko wolność zewnętrzną, ale wolności wewnętrznej nikt nie jest w stanie odebrać. Tego doświadczyłem osobiście; kontaktów ze światem zewnętrznym nie miałem, ale z Bogiem miałem jeszcze mocniejsze, niż kiedy przebywałem na „wolności”. Niebo jest otwarte.

Spalony kościół

Do wiejskich kościołów, które nie miały stałego kapłana, w każdą niedzielę oddelegowywaliśmy kleryków, do których dołączał się ksiądz, aby odprawić nabożeństwo.

Kiedy klerycy z Masr il-Gididy byli w drodze do kościoła w miejscowości Chanka, dowiedzieli się, że kościół został spalony. Słysząc o tym, natychmiast udałem się tam. Z kościoła został jedynie popiół: księgi spalone, ikonostas spalony, naczynia zbrylone.

Prosiłem mieszkańców, aby przynieśli mi duży kosz, do którego wrzuciłem to, co zostało, nawet drewniane resztki, następnie zrobiłem zdjęcia zgliszczom. To wszystko zabrałem do Kairu. Na zebraniu odbytym z udziałem biskupów pokazałem zdjęcia i zawartość kosza i mówiłem: „Jesteśmy dziećmi męczenników. W dawnych wiekach palono nasze księgi i kościoły i nadal je palą. Powinniśmy solidarnie udać się do tego miejsca i na zgliszczach odprawić nabożeństwo z udziałem jak największej liczby wiernych”.

Tak postąpiliśmy. W wyznaczonym dniu udaliśmy się do kościoła. Tłum wiernych trudno było objąć wzrokiem, ale było też mnóstwo pojazdów policyjnych, co dotychczas raczej się nie zdarzało. Samochód, którym jechałem, był wyposażony w mikrofon i głośniki.

Kiedy się zbliżyłem, zostałem zatrzymany, wyprowadzony z samochodu i przesłuchany. Jednak udało mi się wybronić, tłumacząc, że jeśli władza chce dolewać oliwy do ognia, niech mnie zatrzyma. Uwolniłem się i natychmiast wybuchła burza oklasków.

Zawiesiłem głośniki, a po nabożeństwie obecni duchowni pozwolili mi wygłosić kazanie.

Pierwsze moje zdanie brzmiało: „Siłą rzeczy moje kazanie nie będzie typowe, gdyż i warunki, i okoliczności nie są typowe…”, po czym mówiłem, że „to 21. kościół spalony w ciągu bieżącego roku. Który będzie następny?”.

Kiedy to powiedziałem, zostałem aresztowany, a gazety napisały, że nawołuję chrześcijan do powstania przeciwko władzy. Powołano specjalną komisję parlamentarną, która miała zbadać szkodliwość mojej osoby dla porządku publicznego.

Następnego dnia wpuszczono do mojego aresztu kilku dziennikarzy. Mówiłem im, że nie mogę nie zauważyć krzywdy wyrządzonej chrześcijanom.

Po opublikowaniu moich wypowiedzi tłum fanatyków muzułmańskich zaatakował dzielnicę chrześcijańską, mordując bezbronnych ludzi i paląc kilkanaście budynków mieszkalnych.

Warunki w więzieniu

Ukarano mnie więzieniem dwa razy. Pierwszą karę odbyłem w 1981 roku i trwała ona 318 dni. Nie byłem sam. Z tych samych powodów w więzieniu znalazło się kilku księży, a nawet biskupi.

Umieścili nas w małych celach trzyosobowych, o wymiarach 180 na 150 cm każda. Przez pierwszy tydzień nie pozwolono nam wychodzić z celi. W środku było bardzo gorąco i duszno. Brakowało powietrza.

Leżałem na podłodze, która trzymała trochę chłodu, mając głowę przy drzwiach, aby zaczerpnąć powietrze przez dolną szparę. Zachorowałem na zapalenie nerek.

Nie sądziłem, że przeżyję w tak nieludzkich warunkach i przy nieludzkim traktowaniu: totalne lekceważenie godności człowieka. Jedzenie przynosili nam w garnku, który służył więźniom do mycia się w jednej wspólnej ubikacji. Strażnik stawiał garnek na stole w środku korytarza i wołał na głos: „Niech więźniowie wyjdą po obiad, bo za chwilę karaluchy wypłyną na wierzch”.

Tylko raz wyszliśmy po odbiór obiadu, każdy z talerzem plastykowym. Cały garnek był oblepiony muchami i trudno było je wykurzyć. Potrawa przypominała gulasz, ale kiedy strażnik wypróżniał nabierkę – to porcja dla jednej osoby – połowę jej objętości stanowiły muchy i karaluchy – i chyba dlatego potrawa była aż czarna.

Ani razu więcej takich „obiadów” nie zjedliśmy… Trzeba było zadowolić się suchym chlebem, a na chlebie nie oszukiwali; był to jedyny produkt poddawany kontroli.

Codziennie czytaliśmy Biblię i się modliliśmy. Zgrupowaliśmy wszystkie listy apostoła Pawła napisane w więzieniu oraz inne fragmenty biblijne dotyczące więzienia. Była to nasza codzienna lektura.

W celi było małe okienko o wymiarach około 10 × 10 cm. Przez to okienko czytaliśmy na głos, aby wszyscy słyszeli: raz o więzieniu Pawła, innym razem o więzieniu Józefa, Piotra i innych.

Było to duże przeżycie dla nas i dla pozostałych współwięźniów. Nieraz w trakcie lektury dochodziło do nas gromkie „amen!” z innych cel.

Powtórne aresztowanie i więzienie

Drugie aresztowanie i więzienie w 1989 roku było gorsze od pierwszego: tym razem zarzucono mi nawracanie muzułmanów na chrześcijaństwo. To była prawda. Wśród tych, których ochrzciłem, była pani Nahida oraz wnuk pewnego szejka Al-Azharu, a nawet kilku profesorów tegoż uniwersytetu. Byli oni wrogami chrześcijan, a stali się dobrymi chrześcijanami.

W tym czasie też ponowiono wydanie jednej z moich książek – Jeden Bóg w trzech wymiarach, co zostało uznane przez władze za działalność antypaństwową. Miałem być skazany na dożywocie, co wywołało interwencję wielu osobistości i organizacji międzynarodowych, ale najwięcej zdziałał koptyjski patriarcha.

Przekonał on władzę, że jeśli skaże mnie na dożywocie, uczynią ze mnie bohatera, a wówczas może dojść do poważnych i długotrwałych napięć z udziałem organizacji międzynarodowych, a to zaszkodzi wizerunkowi Egiptu. Lepiej będzie, aby skazany opuścił Egipt.

Władza zgodziła się i zobligowała patriarchę, aby sam wydalił mnie do jakiegoś dalekiego kraju, bez prawa powrotu do Egiptu. Znalazłem się w Australii, gdzie żyje stosunkowo dużo Koptów.

Jednak ja chciałem być blisko Egiptu i po trzech latach przeniosłem się, za zgodą Kościoła, do Londynu na, jak się okazało, jedenaście lat. Tutaj otworzyły się przede mną nowe perspektywy.

Teleewangelizacja

Pewnego dnia jeden z ojców zapytał mnie, czy nie chciałbym zaangażować się w programy telewizyjne jako ekspert od spraw religijnych, szczególnie dotyczących chrześcijaństwa, gdyż zatrudnione tam osoby otrzymują nieraz kłopotliwe pytania, na które nie potrafią odpowiedzieć. Takiej szansy szukałem.

Pytań do programu było coraz więcej. Doszły także sprawy islamskie. Początkowo audycja odbywała się raz w tygodniu, potem dwa razy w tygodniu, aż stała się stałym programem przez pięć dni w tygodniu.

Dzięki Najwyższemu otworzyły się przede mną szerokie drzwi, abym mógł kontynuować to, co od dawna mnie pasjonowało. Znalazłem się w telewizji Al-Hajat, a obecnie w Al-Fadi. Nigdy nie przypuszczałem, że będę miał takie możliwości głoszenia słowa Bożego dla tak szerokiej publiczności i z tak nieoczekiwanym efektem.

Muzułmanie o chrześcijaństwie nie wiedzą nic, a kiedy słuchają naszych audycji, dowiadują się dużo nie tylko o chrześcijaństwie, lecz także o swojej religii. Mamy dobre sygnały, że niektórzy myślący muzułmanie porzucają islam z wielkim żalem do swoich szkół koranicznych, które uczą nietolerancji.

Piszą do nas listy ludzie z Arabii Saudyjskiej, Egiptu, Jordanii, Maroka, Algierii, Syrii, Iraku, Niemiec, Holandii i innych krajów. Piszący podkreślają, że te programy są dla nich jedynym źródłem logicznych rozważań o islamie i że zmieniły one ich życie na lepsze, a przede wszystkim ich pogląd na chrześcijaństwo.

To zasługa przede wszystkim Boga, ale także szefów tych telewizji. Jest to owoc miłości i prawdy, które głosi chrześcijaństwo. Tych, którzy dzięki naszym programom przyjęli chrześcijaństwo, chcę nazwać nie mutanassirun (schrystianizowani), lecz muntasirun (zwycięzcy).

Od 2001 roku jest to jedyne moje zajęcie, jedyna troska: służenie prawdzie i miłości, które powinny być udziałem także muzułmanów, dotąd nie mających okazji poznać tych wartości absolutnych.

Ci „zwycięzcy” są członkami mojej rodziny, z których jestem dumny i za których ponoszę odpowiedzialność przed Bogiem. Są to ludzie, którzy porzucili ciemność i wybrali światło – i mało kto wie, że to przejście było trudniejsze niż przebicie się przez najbardziej ufortyfikowane linie wojenne.

Oni są prawdziwymi bohaterami. Pomimo gróźb, niebezpieczeństw i zajadłej krytyki nadal trwają w wierze i są przekonani, że to, co robią, jest przede wszystkim dla dobra muzułmanów.

o. Zakarijja Butros