Suwerenność kulturowa oznacza przede wszystkim pielęgnowanie i rozwijanie własnej tożsamości w sferze ducha. W jaki sposób należało to osiągnąć? W tym kontekście kard. Wyszyński wskazywał na trzy kluczowe słowa: prawdę, wolność i miłość.
„Katolicki nadprzyrodzony realizm”
Posługa kard. Stefana Wyszyńskiego na prymasowskich stolicach w Gnieźnie i Warszawie przypadła na okres ostrej konfrontacji ze sprawującą władzę w PRL marksistowską dyktaturą. Jednak od lat 60. ubiegłego wieku coraz wyraźniej dawała o sobie znać fala fascynacji neomarksizmem na uniwersytetach i w innych instytucjach kultury oraz w mediach świata zachodniego. Proces ten nabrał szczególnej dynamiki po tzw. rewolucji 1968 r., kiedy to jej pokolenie („pokolenie 1968 roku”) przeszło w kolejnych latach „zwycięski marsz” przez polityczne i kulturalne instytucje Zachodu.
Kościół w Polsce pod rządami prymasa Wyszyńskiego musiał więc stawić czoła rewolucji od wschodu, ale od pewnego momentu – również od zachodu. Każda rewolucja jest próbą wywrócenia ustanowionego przez Boga ładu, przede wszystkim ładu moralnego utrwalonego w prawie naturalnym oraz w prawie objawionym, najpełniej i ostatecznie przez wcielonego Syna Bożego. Kardynał Wyszyński mówił w tym kontekście o „katolickim realizmie nadprzyrodzonym” (Gniezno, 9 października 1958 r.).
Na czym on polegał? Przede wszystkim na konieczności uznania, że „nie wystarczy mieć serce, trzeba mieć ład serca. Zdobycie go wymaga potężnej siły. Wartość ma nie to, co się człowieczemu sercu zachce, ale to, co się w ludzkim sercu z Boga rodzi. Musimy mieć serce, ale ono nie może być rozbrykane i bezładne” (Gniezno, 28 kwietnia 1957 r.). Ten „bezład” i „rozbrykanie” ludzkiego serca stało się cechą charakterystyczną człowieka XX wieku.
Współczesny człowiek jest wewnętrznie rozbity, rozedrgany, pełny niepokoju: „Człowiek wypowiedział wojnę sam sobie i toczy ją nieustannie. Nie tylko duch pożąda przeciwko ciału, a ciało przeciwko duchowi, ale skłócony w człowieku jest umysł, wola i serce. Stąd człowiek współczesny, żyjący w nieustannym niepokoju i męce, w ciągłym napięciu nerwów, staje się »kłębkiem nerwów«, tak iż ani sobie, ani swoim domownikom i otoczeniu nie umie zapewnić świętego spokoju” (Gniezno, 4 września 1966 r.).
Potrzeba „serca rozumnego”
Skutecznym antidotum na wewnętrzne rozbicie dysponuje Kościół, mający szczególną umiejętność syntezy – „niezwykły talent jednoczenia dwóch porządków – stworzonego i niestworzonego, natury i łaski, oraz kojarzenia spraw ludzkich i Bożych” (Warszawa, 15 czerwca 1966 r.).
„Katolicki nadprzyrodzony realizm” oznaczał również dążenie do tego, ażeby ludzkie serca nie tylko były wolne od chaosu i „rozbrykania”, ale także dokładanie wysiłków, aby były one „sercami rozumnymi” (Gniezno, 27 października 1966 r.).
Święty Jan Paweł II pisał w pierwszych słowach swojej encykliki Fides et ratio (1998 r.), że „wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”. W ten sposób Ojciec Święty powtarzał odwieczną naukę Kościoła o tym, że człowiek jest w stanie poznać Boga nie tylko wiarą, ale i rozumem (zasadę fides quaerens intellectum oficjalnie potwierdził I Sobór Watykański).
Jak nauczał papież Benedykt XVI, najważniejszym zadaniem Kościoła w życiu społecznym jest działanie na rzecz „oczyszczania rozumu i budzenia sił moralnych” (Deus caritas est, 29).
Na tym tle widać wyraźnie, jak głęboko w Tradycji Kościoła osadzone było nauczanie prymasa Wyszyńskiego, gdy podkreślał on, iż „człowiek, który zwalnia się z wysiłku myślowego, człowiek, za którego myślą inni i który marzy o stworzeniu jakiegoś mózgu elektronowego, który by go całkowicie wyręczył, to samobójca, to wróg swojego człowieczeństwa. Nie może bowiem zwolnić się z wysiłku myślowego, z odpowiedzialności za własny rozum, za obowiązek rozumowania i myślenia, i to w każdej dziedzinie. Nawet wiara ma być rozumną służbą, rozumnym obowiązkiem” (Warszawa, 7 marca 1966 r.).
Suwerenność kulturowa, czyli cenić własną tożsamość
Tak przeżywana wiara była konieczna, aby podjąć zadanie – nie tylko w wymiarze wspólnoty kościelnej, ale również wspólnoty narodowej – podtrzymywania suwerenności kulturowej. Ta zaś wyrasta z religijności. Rodzimym, najżyźniejszym gruntem dla polskiej kultury jest polska tradycja religijna.
3 maja 1966 r. na Jasnej Górze, podczas uroczystych obchodów milenium chrztu Polski, kard. Wyszyński podkreślał, że „musimy poznać polską religijność i zgodnie z Wielką Nowenną, ze Ślubami Jasnogórskimi i uchwałami Soboru musimy wypracować własny program duchowości religijnej Polski. Jeżeli będziemy ciągle przenosić »wzorki« z obcych terenów na nasze podwórko, będą one wyglądały tak jak rośliny egzotyczne, które u nas nigdy nie wyrosną. Musimy pielęgnować i rozwijać własną formację, własną religijność i duchowość polską”.
Na tej „własnej duchowości religijnej Polski” należało tworzyć – jak podkreślał prymas Wyszyński – własną, polską kulturę, która jest zasadniczym warunkiem narodowej suwerenności oraz naszego dziedzictwa.
„Wiele mamy do przekazania przyszłym pokoleniom, ale to, co jest najdonioślejsze, to czysta duchowość naszego Narodu, który ma prawo do własnej, rodzimej, niezależnej kultury, do własnego języka, niezniekształconego i nieprzybrudzonego przez naloty śmieci. Musimy mieć ambicję, bo nie jesteśmy narodem śmieci. […] Nie pozwolimy, aby ktokolwiek uważał Naród polski za naród bez swojej własnej mowy ojczystej, bez własnej twórczości, bez dziejów i bez kultury, na którą nas, jak widać – stać! […] Naród, który nie wierzy w wielkość i nie chce ludzi wielkich, kończy się. Trzeba wierzyć w swą wielkość i pragnąć jej. To nie zarozumiałość. Wielkość wiąże się z prawdą, a Prawda stoi u ołtarzy” (Warszawa, 30 kwietnia 1977 r.).
Suwerenność kulturowa oznacza więc przede wszystkim pielęgnowanie i rozwijanie własnej tożsamości w sferze ducha. W jaki sposób należało to osiągnąć? W tym kontekście kard. Wyszyński wskazywał na trzy kluczowe słowa: prawda, wolność i miłość.
W roku obchodów milenium chrztu Polski Prymas Tysiąclecia przypominał, że od 966 r. „Naród nasz jest przepracowywany duchowo w imię Trójcy Świętej”.
W ten sposób dokonuje się „awans człowieka w Polsce ku prawdziwej kulturze. To awans Narodu polskiego przez religijno-narodową kulturę. Tę kulturę chrześcijańską stanowią wolność myśli, wolność religijna, wolność publicznej czci Boga, wolność wychowania, nauki i oświaty, wolność głoszenia swych poglądów, wolność zrzeszania się. Te wolności tworzą kulturę. Co przeciwne tym wolnościom, jest antykulturą!” (Włocławek, 9 października 1966 r.).
W warunkach uprawianej przez peerelowskie władze brutalnej marksistowskiej indoktrynacji w szkołach i zakładach pracy (przepustką do jakiegokolwiek awansu zawodowego była w PRL przynależność do komunistycznej PZPR) te słowa prymasa Wyszyńskiego miały dodatkową wymowę jako protest przeciw próbom marksistowskiego „formatowania” polskiego życia kulturowego.
Podobny kontekst miały słowa kard. Wyszyńskiego upominające się o wolność badań naukowych w PRL: „Tajemnicą prawdziwej wiedzy jest to, że wymaga ona uszanowania wolności, wymaga atmosfery duchowej, w której rodzi się nowe życie. Z doświadczeń historycznych wiemy, że tylko wolność myślenia, wolność organizowania wiedzy i rozwijania jej bez narzucanych konspektów ideologicznych, szacunek dla człowieka, zaufanie do jego możliwości, autonomia akademicka i w ogóle autonomia wychowania, jak najdalsza od administracyjnych schematów – rodzi rzetelne owoce. […] Prawdziwa wiedza, prawdziwa mądrość, prawdziwa kultura nie znosi łańcuchów! Umysłu ludzkiego nie da się skrępować, jak ptak wzbija się ponad wszelkie mury i znajduje sobie wyjście na świat, tak jest i z mądrością Bożą, która wzięta z potężnego umysłu Deus scientiarum Dominus służy wszystkim tym, co prawdziwie ją miłują” (Warszawa, 29 listopada 1978 r.).
Po upływie ponad 40 lat od momentu, gdy prymas Wyszyński wypowiadał te słowa, nie straciły one nic na swojej aktualności. Także na polskich uczelniach coraz częściej dzisiaj słychać pobrzękiwanie „łańcuchów” zniewolenia rozmaitymi „ideologicznymi konspektami”. W PRL-u była to narzucana odgórnie marksistowska ideologia.
Obecnie jest to jej neomarksistowska odmiana „sprzedawana” jako tzw. studia gender, „studia postkolonialne” etc. Nie ma dziś policji politycznej, jaką w PRL-u była bezpieka (Służba Bezpieczeństwa), ale coraz wyraźniej daje o sobie znać „dyktatura relatywizmu” (Benedykt XVI), która pod pozorem walki z „mową nienawiści” poddaje dyskryminacji naukowców odbiegających od lewicowo-liberalnego szablonu ideologicznego (por. „sprawy” prof. A. Nalaskowskiego w Toruniu czy prof. Budzyńskiej w Katowicach).
U źródeł tych zagrożeń dla wolności badań naukowych w Polsce jest zerwanie związku wolności z prawdą. Jak podkreślał kard. Wyszyński przy okazji obchodów 600-lecia Uniwersytetu Jagiellońskiego: „Universitas studiorumjest po to, aby dać świadectwo prawdzie, aby ją poznać, rozwinąć, zgłębić, przetrawić, przeżyć i przekazać dalszym pokoleniom. Uczelnia […] o tyle spełnia swoje zadanie, rozwija się, zdobywa sobie powagę, przyciąga ludzi, promieniuje i przekazuje przyszłości młode pokolenia, o ile u jej podstaw leży umiłowanie prawdy i zrozumienie prawa do prawdy wszystkich, którzy do niej przychodzą. Uczelnia ma obowiązek dzielenia się prawdą ze wszystkimi, którzy jej pragną, i wyznawania tylko prawdy. […] Prawo do prawdy i obowiązek prawdy leżą u podstaw genetycznych uczelni akademickich” (Kraków, 5 września 1964 r.).
Katolicki zmysł do syntezy przejawia się – jak podkreślał Prymas Tysiąclecia w tym samym przemówieniu – nie tylko w nieskrępowanym podążaniu za prawdą, ale także w „umiejętności łączenia przez miłość”. To „miłość zawsze tworzy universitas. Z uczelnią uniwersytecką w naturalny sposób łączy się miłość, bo prawdę czyni się tylko w miłości”.
Historia i język, czyli tożsamość
Szczególnym wyrazem stania na straży własnej suwerenności kulturowej było pielęgnowanie pamięci o własnej historii. Ta ostatnia także była poddawana rozmaitym propagandowym zakłamaniom przez rządzących w Polsce z woli Związku Sowieckiego po 1945 r. marksistów. Przekonywali oni na przykład, że historia Polski zaczęła się tak naprawdę w 1944 r., z chwilą „wyzwolenia” Polski przez Armię Czerwoną i publikacji 22 lipca 1944 r. Manifestu PKWN.
Już samo przeciwstawienie przez komunistyczny reżim w 1966 r. obchodów „Tysiąclecia Państwa Polskiego” obchodom milenium chrztu Polski było wielką manipulacją propagandową, ponieważ opierało się na zafałszowanym kontraście państwo – Kościół. Każdy rzetelny historyk powie zaś, że gdyby nie powstanie w 1000 r. kościelnej metropolii gnieźnieńskiej, zamknięta byłaby droga do koronacji królewskiej pierwszego Piasta, czyli do potwierdzenia państwowej suwerenności polskiej monarchii.
Prymas Wyszyński miał oczywiście świadomość zagrożeń zwłaszcza dla młodego pokolenia, płynących z tak zafałszowanego obrazu polskich dziejów. Dlatego podkreślał, że „Kościół ma głęboki szacunek dla dziejów Narodu. Skrzętnie zbieramy okruchy dziejowe, jak okruchy ewangeliczne, bo są one zawsze pożywne. […] Trzeba więc podawać młodemu pokoleniu to pożywienie, aby Naród nie zatracił związku z dziejami. Naród bez dziejów, bez historii, bez przeszłości staje się wkrótce narodem bez ziemi, narodem bezdomnym, bez przyszłości!”.
Chodzi o to, aby „młode pokolenie było dumne z naszej przeszłości, aby nie czuło się tułacze, bezdomne – dziś tu, jutro tam – by miało instynkt »zasiedziałości« narodowej, ducha obrony i wolę trwania”; o to, aby polska młodzież „wiedziała, że nie jest z kukułczego gniazda” (Kruszwica, 18 września 1970 r.).
Duma z własnej historii nie oznaczała jednak wzbudzania nastrojów nacjonalistycznych. Jak podkreślał kard. Wyszyński: „Prawdziwy chrześcijanin nigdy sobie nie pozwoli na szowinizm, który wyklucza prawa innych narodów” (Gniezno, 24 kwietnia 1960 r.). „Przed narodem trzeba uklęknąć duchem – lecz nie bałwochwalczo” (Kraków, 18 października 1973 r.).
Obok troski o historię ojczystą przejawem zabiegania o kulturową niepodległość narodu polskiego było – jak podkreślał kard. Wyszyński – pielęgnowanie mowy ojczystej. Dzisiaj, w czasie gdy jesteśmy w przestrzeni publicznej zalewani falami wulgaryzmów (czynią tak nawet osoby ze stopniami i tytułami naukowymi…), warto przywołać na pamięć ten aspekt nauczania Prymasa Tysiąclecia. Przypominał on mianowicie, że „słowo jest po to, aby przekazywać miłość. Jest narzędziem miłości, jest niesłychanie skromnym czerpakiem, za pomocą którego, zagłębiając się w istotę Boga, wydobywamy coś z Jego treści, aby podać ludziom”. Sposób, w jaki posługujemy się mową ojczystą, jest „wyrazem naszego szacunku dla człowieka. […] Stąd wielka nasza odpowiedzialność za czyste i pożywne słowo” (Warszawa, 8 października 1976 r. i 30 kwietnia 1977 r.).