Kilka słów o antykoncepcji

Wszelki bałagan seksualny – od pornografii przez antykoncepcję do zabijania dzieci nienarodzonych – jest źródłem olbrzymich dochodów dla określonych kręgów biznesowych.

W świecie reklamy

Logiczne jest zatem, że koncerny produkujące środki antykoncepcyjne część swoich dochodów przeznaczają na reklamę antykoncepcji. To się im po prostu opłaca!

Gdyby panował ład moralny, ten biznes zbankrutowałby, bo nikt by nie stosował antykoncepcji. Dlatego celem osób zaangażowanych w promocję antykoncepcji jest zwalczanie wszystkich, którzy zaprowadzają ład moralny.

Dla zwolenników sztucznej regulacji poczęć największymi wrogami są: Kościół katolicki i trwała rodzina. Z tego względu uderzają oni w te wspólnoty zaciekle i wszelkimi sposobami.

Producentom antykoncepcji wydaje się, że wolno im kłamać, ośmieszać, a nawet zabijać nienarodzonych, byle tylko bronić swojego wielkiego biznesu.

Reklamują rzekomo cudowne środki. Ich hasła marketingowe można sprowadzić do kilku zdań: „Człowieku, nie męcz się! Wystarczy, że użyjesz naszego środka, i wszystkie problemy znikną. Jakie to łatwe i proste! My chcemy twego dobra, uwierz nam. Ludzie od metod naturalnych będą ci kazali męczyć się, coś mierzyć i obserwować. To jest okropnie trudne, a w ogóle zawodne. Nie wierz im, bo chcą cię oszukać” [na marginesie: ciekawe, w jakim celu – przyp. mój: J.P.] itd.

Kto umie myśleć logicznie, niech chwilę pomyśli… Niczego tu nie trzeba tłumaczyć.

Gorzkie owoce antykoncepcji

Małżonkowie stosujący antykoncepcję niszczą wzajemną miłość, zadają wielkie cierpienie Bogu. Trwając w stanie grzechu śmiertelnego, są manipulowani przez siły zła. Na dodatek niszczą swoje zdrowie.

Trzeba pamiętać, że antykoncepcja hormonalna jest jednym z głównych czynników powodujących raka złośliwego piersi, szyjki macicy, wątroby i wielu innych chorób.

Nie da się znaleźć żadnego pozytywnego argumentu za podejściem antykoncepcyjnym. (Uwaga: Nie mówię tu o leczeniu, które jako skutek uboczny pociąga za sobą niepłodność. Mówię o działaniu mającym na celu ubezpłodnienie po to, by móc współżyć bez konsekwencji w dowolnie wybranej chwili). W żadnej sytuacji życiowej antykoncepcja nie jest dobrem, a więc owoce jej muszą być złe.

Wiedzą o tym dobrze reklamujący antykoncepcję i dlatego próbują – żerując na uczuciach i rzeczywistych tragediach ludzkich – konstruować i nagłaśniać ekstremalne sytuacje, w których antykoncepcja jawi się jako tzw. „mniejsze zło”.

Stąd marketingowcy na usługach tego światowego biznesu mnożą przykłady typu: mąż gwałci brutalnie po pijanemu żonę i lepiej, by ona się ubezpłodniła, niż rodziła kolejne dzieci, nie mogąc im zapewnić podstawowych warunków życia.

Przykład wyrazisty. A jednak zauważmy, że mąż nie gwałciłby żony (a może i nie upijałby się), gdyby współżycie było świętością, a nie towarem do nabycia, jak tego chcą m.in. producenci antykoncepcji.

Tu ujawnia się przewrotność reklamujących ten środek: na zwalczenie i zaradzenie patologii oferują metody, które tę właśnie patologię napędzają.

Ponadto, promują postawy, które są wprost źródłem tej patologii. Wyraźnie widać, na czym tak naprawdę im zależy i jak „szczera” jest ich troska o „dobro ludzkości”.

Używajmy rozumu!

Największym zagrożeniem dla biznesu antykoncepcyjnego jest używanie przez ludzi rozumu na bazie odpowiedniej wiedzy. Co więc robią specjaliści od reklamy antykocnepcji? Fałszują wiedzę i głośno (a są słyszani, bo mają na to środki) krzyczą: „To jest oczywiste, tu nawet nie trzeba myśleć, każdy, kto myśli inaczej, jest głupcem z ciemnogrodu, z ery średniowiecznej, oszołomem. Tylko my mamy rację”.

Kłamstwo powtarzane 100 razy staje się dla odbiorców prawdą, zgodnie z zasadą hitlerowskiego propagandysty, Goebbelsa, i innych specjalistów od manipulacji. Reklamujący antykoncepcję najzwyczajniej kłamią, mówiąc o rzekomej nieskuteczności metod naturalnych.

Podstawowym zarzutem zwolenników antykoncepcji w stosunku do metod naturalnych jest zdanie: „Nie można współżyć, kiedy się chce, a kiedy można, to się nie chce”, zarzucając tym samym brak spontaniczności i trudności nie do pokonania w rezygnacji z seksu.

Tymczasem działanie ludzkie polega właśnie na tym, że człowiek może i powinien je poddawać kontroli rozumu i woli.

Sprowadzenie współżycia dwojga osób do pojęć „chce się” lub „nie chce się” jest prymitywizmem zrównującym działanie seksualne człowieka do poziomu zaspokajania potrzeb fizjologicznych.

Każdy normalny człowiek, nawet bardzo głodny, powinien w restauracji poczekać na kelnera (nawet gdy ten się ociąga), a nie „spontanicznie” rzucać się na talerz gościa przy sąsiednim stoliku.

Każdy normalny człowiek powinien wolą pohamować swoją spontaniczną reakcję, jeżeli rozum mu to nakazuje. To wszystko są oczywistości. Dlaczego więc każdy normalny człowiek nie powinien umieć wolą pohamować budzącego się pragnienia współżycia, gdy rozum mu to odradza?

Brak tej właśnie umiejętności jest źródłem wielu nieszczęść w rodzinach i nie tylko. To właśnie ta zdolność napędza m.in. biznes antykoncepcyjny, dlatego usiłuje się ją ośmieszyć, przyczepiając jej łatkę „braku spontaniczności”. Używajmy rozumu do budowy własnych sądów i nie przyjmujmy bezkrytycznie pustych propagandowych sloganów.

Jeżeli współżycie ma być prawdziwie głębokim spotkaniem, świętem dwojga osób, należy to spotkanie zaplanować oraz przygotować.

Jeżeli nawet w tak codziennej sprawie jak jedzenie kulturalny człowiek dba o zachowanie pewnych form, to czyż w dziedzinie najbardziej intymnej, jaką jest współżycie dwojga osób, ma być wszystko byle jak?

Myślę, że każdy jest w stanie dostrzec różnicę między zjedzeniem bigosu w dworcowym bufecie a wieczerzy wigilijnej w domu rodzinnym.

Taka sama różnica ma miejsce między współżyciem rozładowującym „spontaniczne” napięcie seksualne a świętem małżeńskim w przygotowanej starannie oprawie i atmosferze (również tej psychicznej, tak ważnej zwłaszcza dla kobiety).

Wreszcie ostatni problem. Metody naturalne wymagają umiejętności rezygnacji ze współżycia przez kilka, a nawet kilkanaście dni, co przeciwnicy uważają za coś niemożliwego (dla nich), niezdrowego, nerwicorodnego, a nawet rzekomo przeciwnego naturze, burzącego spokój w małżeństwie. Zamiast wdawać się w dyskusję z tymi absurdalnymi poglądami, przytoczę pewną historię.

„Mąż zaczął mnie inaczej traktować”

Wiele lat temu Polskę odwiedziła Eljka Ivković, Chorwatka, której rodzice byli członkami Papieskiej Rady ds. Rodziny. Przyjechała wygłosić wykłady w imieniu swego ojca, którego władze ówczesnej komunistycznej Jugosławii „dla zasady” nie wypuszczały za granicę.

Eljka opowiedziała, jak na wakacjach nad morzem poznała jedną Włoszkę. Ta natychmiast przylgnęła do niej i zaczęła opowiadać historię swojego życia. Najpierw było poczęte dziecko, potem ślub, wielka kariera jej i jej męża oraz decyzja, by nie mieć więcej dzieci.

Ażeby ten plan zrealizować, małżonkowie sięgnęli po antykoncepcję hormonalną. Ta zadziałała – nie poczęło się już żadne dziecko. Coś jednak zaczęło się psuć w małżeństwie.

Początkowo zupełnie nie skojarzyli tego faktu z antykoncepcją. Kiedy dość poważnie zaszwankowało zdrowie kobiety, lekarz zalecił odstawienie antykoncepcji.

Małżonkowie zaczęli szukać „czegoś zdrowego” i znaleźli metodę Billingsa. (Zauważmy, że uczynili to bez żadnych wzniosłych pobudek, tylko po to, by nie było więcej dzieci, których – jak uważali – mieć nie powinni). Włoszka, mówiąc o tej metodzie, rozpromieniła się: „Co za wspaniała metoda!”.

Aż wreszcie na końcu powiedziała z zachwytem: „Wyobraź sobie, znowu jestem w ciąży!”.

Eljka, która sama uczyła metod naturalnych, doskonale wiedziała, jaki mechanizm zadziałał, lecz – jak to się potocznie mówi – „udawała głupią” i oświadczyła: „Co ty mi tu opowiadasz! Nie chciałaś być w ciąży, a jesteś! Nie chcę o takiej metodzie nawet słuchać. Ona jest do niczego”.

Na to Włoszka odparła: „Nic nie rozumiesz: od czasu, jak zaczęliśmy stosować tę metodę, mąż zaczął mnie inaczej traktować. Szanuje mnie teraz. Wyobraź sobie, że pokochaliśmy się od nowa jak kiedyś! A do tego zapragnęliśmy, by ta nasza nowa miłość zaowocowała kolejnym dzieckiem”.

To nie jest żadna bajka, żaden cud – to bardzo prosty mechanizm, którego działanie mógłbym potwierdzić wieloma podobnymi przykładami.

Po prostu mąż miał żonę ubezpłodnioną, „do użytku” każdego dnia. Po to brała te pigułki. I nieważne, jakich słów mąż używał do usprawiedliwienia tej sytuacji, ani nawet to, że żona mówiła, że ona tak chciała.

Czy współżyli często, czy rzadko, też nie ma większego znaczenia. Istotne jest to, że ona na zawołanie męża zawsze „była gotowa”. A teraz mąż zgodził się na stosowanie metody Billingsa.

Któregoś dnia wpada on na pomysł współżycia, a żona mu odpowiada: „Dziś jest pierwszy dzień śluzu, oznaczający płodność”. „Hm, tego nie było od lat”.

Nie planują przecież dziecka. Trudno, trzeba poczekać. Następnego dnia drugi dzień śluzu. Kolejnego trzeci. I tak dzieje się na przykład przez pięć dni śluzu i trzy dni po jego zakończeniu.

Już w pierwszym cyklu mąż nienauczony czekania dostrzeże, jak atrakcyjną kobietą jest jego żona. Właśnie dlatego to dostrzeże, ponieważ musi poczekać. Antykoncepcja nie daje tej szansy. Potem ludzie się dziwią, że sobie powszednieją, aż w końcu wydaje się im atrakcyjniejszy ktoś trzeci, poza małżeństwem.

Cóż zatem robić?

To wszystko jest proste i logiczne. Jeżeli jednak ktoś nie chce używać rozumu, to go nie użyje – i na to nie ma rady. Reklamując antykoncepcję młodzieży (czasem pod pretekstem zabezpieczenia przed AIDS), mówi się mniej więcej w tym tonie: „Lubisz ryzyko, lubisz niebezpieczne sytuacje, sprawiają ci przyjemność kontakty z przygodnymi partnerami – załóż prezerwatywę, ona rozwiąże twój problem”.

Można to sparafrazować w ten sposób: „Lubisz ryzyko, lubisz niebezpieczne sytuacje, lubisz przebiegać przez jezdnię między pędzącymi samochodami, załóż kask – on rozwiąże twój problem”.

Żadnych prawdziwych problemów ludzkości nie rozwiąże się, dając ludziom „cudowną pigułkę” czy „kask” zamiast myślenia. To droga do zagłady.

Warunkiem koniecznym jest używanie rozumu i woli, czyli przymiotów stwórczych. Tylko potęga rozumu i woli człowieka może prawdziwie rozwiązać problemy ludzkości.

Cóż zatem robić? Święta Matka Teresa z Kalkuty zapytana przez dziennikarza o to, co robić, by odmienić ten świat, odpowiedziała: „Ja zmienię siebie, a pan siebie”.

Należy więc zacząć od siebie, a to oznacza podjąć aktualny przez całe życie trud samowychowania, którego owocem jest panowanie nad sobą i prawdziwa wolność. Tylko wtedy, gdy siebie „posiadam”, mogę być wspaniałym darem dla wybranej osoby i tylko wtedy mogę prawdziwie kochać.

Trzeba się mieć na baczności, stale krytycznie używać rozumu i doskonalić swą wolę, by nie pozwolić się zwieść czy oszukać. W tym celu należy nieustannie szukać prawdy, która nas wyzwoli, oraz jej Źródła. Trzeba przełamać pokusę stawiania siebie ponad prawami natury, a tym samym ponad jej Stwórcą. Trzeba pokory, by móc czerpać z prawdziwego Źródła, ponieważ aby napić się ze źródła, trzeba przyklęknąć i pochylić czoło. Niech się tak stanie!