Koronka w godzinie śmierci

Moja Mama zmarła w sierpniu 2001 roku. Była osobą głęboko wierzącą, zawsze uczestniczyła we Mszy św. i nabożeństwach, dużo się modliła. Osiem miesięcy przed śmiercią przestała chodzić; była przykuta do łóżka i zdana na pomoc innych osób (zazwyczaj byłam to ja, bo rok wcześniej straciłam pracę). Bardzo doceniam czas spędzony razem.

Opiekowałam się mamą, jak mogłam najlepiej, choć były chwile, kiedy psychicznie byłam u kresu wytrzymałości. Przygnębiały mnie wtedy myśli o mojej bezradności i fakcie, że nie mogę jej bardziej pomóc niż tylko się nią opiekować. Na początku choroby mamy dużo ze sobą rozmawiałyśmy, a kiedy później stało się to niemożliwe, modliłam się przy jej łóżku różnymi modlitwami.

Ale najbardziej dziękuję Bogu za wielką łaskę, którą otrzymałam w dniu śmierci mojej kochanej mamusi. Tą łaską było natchnienie, aby odmawiać Koronkę do miłosierdzia Bożego. Działo się to w czasie, kiedy mamusia odchodziła.

Było bardzo cicho – byłyśmy tylko dwie. Ja podczas modlitwy słuchałam jej oddechu, który w pewnym momencie ustał. Ogarnął mnie wielki żal. Dziękuję za łaskę, że właśnie w tym momencie odmawiałam koronkę. Dopiero po pogrzebie przeczytałam, że kiedy się odmawia koronkę przy konającym, uśmierza się gniew Boży, a niezgłębione miłosierdzie ogarnia duszę ze względu na bolesną mękę Syna Bożego. Do końca życia będę dziękować Bogu za otrzymaną łaskę.

Basia