Jedną z najdłużej utrzymujących się (do dnia dzisiejszego) mistyfikacji odnoszących się do dziejów naszego kontynentu jest twierdzenie o „ciemnym średniowieczu” i o „wieku świateł”, czyli tzw. oświeceniu. Zresztą to właśnie oświecenie jest w dużej mierze odpowiedzialne za propagowanie czarnej legendy średniowiecza.
W oczach oświeceniowych XVIII-wiecznych elit – takie fakty jak to, że właśnie czasy średniowiecza dały Europie instytucję uniwersytetu, szpitala, sądownictwa odwołującego się do wspaniałego dziedzictwa prawa rzymskiego, że przypomniały Europejczykom filozoficzny dorobek myśli antycznej (na czele z Platonem i Arystotelesem) – nie miały najmniejszego znaczenia. Średniowiecze po prostu zostało zakwalifikowane jako okres ciemnoty i przemocy. W tym celu eksponowano (dowolnie przy tym manipulując i zakłamując prawdziwy obraz rzeczywistości) inkwizycję oraz wyprawy krzyżowe jako rzekome dowody okrutnej epoki (czytelnicy mogą zapoznać się z zagadnieniem zakłamywania prawdy o wyprawach krzyżowych w „Trwajcie w miłości” (4-2023), „Trwajcie w miłości” (5-2023) i „Trwajcie w miłości” (1-2024).
Mądrość i pokora w średniowieczu
W rzeczywistości chodziło o to, że średniowiecze było czasem, gdy Europejczycy budowali swoją cywilizację na nauce Ewangelii, którą głosił Kościół. Średniowiecze to budowanie i rozwój europejskiej christianitas – czyli Europy chrześcijańskiej, Europy rzeczywiście zjednoczonej. Zjednoczonej nie na drodze odgórnych ustaleń czy wątpliwych referendów, ale na drodze długotrwałej, mozolnej pracy szeregu pokoleń. Europę jednoczyły przede wszystkim wielkie kongregacje klasztorne (np. benedyktyńska kongregacja klasztorna z Cluny czy kongregacje cystersów, a później zakonów żebraczych), łacina – wspólny język europejskich elit intelektualnych i politycznych, wspólna obyczajowość (np. respektowany przez całe europejskie rycerstwo kodeks rycerski). Przy tym należy zaakcentować to, czego bardzo brakowało twórcom tzw. oświeconej Europy w XVIII wieku – pokorę, przekonanie twórców średniowiecznej cywilizacji (wśród których nie brakuje przecież świętych, takich jak św. Benedykt z Nursji, święci mnisi iroszkoccy: Kolumba i Kolumban czy św. Tomasz z Akwinu), że ich własne dokonania nie są li tylko rezultatem ich własnych wysiłków, ale po części opierają się na dokonaniach poprzednich pokoleń. Pięknie wyraził tę prawdę żyjący w XII wieku biskup Chartres, Iwo, pod którego rządami szkoła katedralna w Chartres stała się jednym z czołowych ośrodków, gdzie studiowano nie tylko filozofię, ale i nauki ścisłe. O sobie i swoich współczesnych powiedział: Jesteśmy karłami stojącymi na barkach olbrzymów. Dla średniowiecza tymi „olbrzymami” były najwybitniejsze postacie antycznej cywilizacji grecko-rzymskiej: Platon, Arystoteles, twórcy rzymskiego prawa. Rzekomo nietolerancyjne średniowiecze z chęcią odwoływało się do dorobku pogańskich przecież myślicieli, oceniając i adaptując ten dorobek w świetle Ewangelii i nauki Kościoła.
Obłuda oświecenia
Elity oświeceniowe postępowały dokładnie odwrotnie. Głównym ich celem było zerwanie z modelem jedności europejskiej wypracowanym w okresie średniowiecznym (co prawda, mocno naruszonym w wyniku wstrząsów religijnych i politycznych wywołanych reformacją), jedności europejskiej stworzonej i podtrzymywanej przez wspólnotę chrześcijańskich narodów. Stąd też datujący się od epoki oświeceniowej zmasowany atak propagandowy – bo przecież trudno to uznać za rzetelną krytykę historyczną – przypuszczony przez oświeceniowych „filozofów”. Cudzysłów przy ostatnim wyrazie jest jak najbardziej wskazany, skoro tacy „filozofowie” jak Wolter, Diderot czy Rousseau byli ludźmi pozbawionymi gruntownego wykształcenia, samoukami, bardziej felietonistami aniżeli dojrzałymi pisarzami. Zrównywanie ich, nawet w nazwie, z takimi głębokimi umysłami filozoficznymi jak św. Anzelm z Canterbury, św. Tomasz z Akwinu czy św. Bonawentura, byłoby zrównywaniem niedouczonych hobbystów z wysokiej klasy profesjonalistami.
Przykład oświeceniowych „filozofów” ilustruje również starą prawdę o obłudzie szukania drzazgi w oku bliźniego. Ci, którzy tak zawzięcie piętnowali „ciemnotę” scholastyków, sami nie mogli się poszczycić żadnym interesującym i trwałym dorobkiem. Uważa się na przykład, że sztandarowym dziełem „filozofów” była wydawana przez nich Encyklopedia. Tymczasem, jak pisał jeden z najwybitniejszych francuskich historyków, członek Akademii Francuskiej, Pierre Gaxotte: Encyklopedia jest zbiorem osobliwości obfitującym w błędy i bezużyteczne informacje. Ich poziom oraz sposób prezentacji są nierówne. Obok artykułów dobrych spotykamy nic nie znaczące, zdarzają się przedruki z prac trzeciej kategorii. O poziomie naukowym oświeceniowej „Encyklopedii” niech świadczy fakt, że w haśle „Francja” czytamy: Czuję się całkowicie zwolniony od szczegółowego opisu obecnego stanu królestwa. Jaki jest – widzą wszyscy. Na czym więc polegało znaczenie Encyklopedii, dzieła pod względem naukowym na wskroś miernego? Zyskała sobie sympatię w oświeceniowych środowiskach przede wszystkim tym, że na swoich kartach akcentowała to, co było rdzeniem oświeceniowej ideologii, programem tzw. oświeconej Europy – czyli awersję do wszystkiego, co nadprzyrodzone, a zwłaszcza do religii objawionej, tj. chrześcijaństwa.
Kryzys rozumu
Charakterystyczne przy tym było, że temu zmasowanemu atakowi oświeceniowych „filozofów” na chrześcijaństwo towarzyszyła eksplozja popularności wszelkiego rodzaju zabobonów na salonach XVIII-wiecznej Europy. Ci sami ludzie, którzy pozując na uczonych, podśmiewali się z „ciemnoty” średniowiecza, nie tylko słuchali, ale i wydawali fortuny na oszustów i hochsztaplerów w rodzaju hrabiego Balsamo czy hrabiego Saint-Germain, utrzymujących, że posiedli kunszt „wiedzy tajemnej” umożliwiającej przemianę metali nieszlachetnych w złoto, że potrafią wytwarzać „eliksir nieśmiertelności”, a nauczyli się tego wszystkiego od… starożytnych Egipcjan. Jak mawiał Gilbert Chesterton: „tragedią nie jest to, że ludzie nie wierzą już w nic; prawdziwą tragedią jest to, że są w stanie uwierzyć we wszystko”.
Co ciekawe, twórcy oświeceniowej ideologii, z których ust nie schodziły slogany o „tolerancji”, „wolności słowa”, „szanowaniu innych poglądów”, którzy domagali się tych właśnie rzeczy dla siebie, wobec innych osób prezentujących odmienne od nich poglądy stosowali zupełnie inną miarę. Wolter pisał na przykład do swoich kolegów, autorów „Encyklopedii”: „Nie wahajmy się zniesławiać autorów o odmiennych poglądach, sączmy podstępnie jad podejrzeń. Niech ludzie się dowiedzą o podłościach przeciwnika, przedstawiajmy go w jak najgorszym świetle”.
„Filozofowie”-encyklopedyści poszli za wskazówkami swojego mentora. Pewnego razu, do królewskiego ministra Malesherbe’a – odpowiedzialnego za funkcjonowanie państwowej cenzury we Francji Ludwika XV zgłosili się twórcy Encyklopedii, Diderot i d’Alembert, domagając się ostrego cenzurowania tych autorów, którzy polemizowali z tezami zawartymi w „Encyklopedii”. Jak zanotował w swoich wspomnieniach świadek tego spotkania, ks. Morellet, gdy minister odmówił spełnienia tego żądania, d’Alembert „szalał i przeklinał”. Dodajmy w tym miejscu, że w „Encyklopedii”, autorstwa ludzi domagających się cenzurowania odmiennych poglądów, przeczytać można m. in., że każdy kraj, w którym człowiek nie może myśleć i spisywać swoich myśli, koniecznie popaść musi w głupotę, przesąd i zabobon.
Mistrzowie manipulacji
Oświeceniowi „filozofowie” byli za to prawdziwym mistrzami w reklamowaniu samych siebie, mówiąc dzisiejszym językiem: w „budowaniu własnego wizerunku”. Fetowani na europejskich salonach jako „niezależni”, „opozycyjni wobec ancien régime”, „przyjaciele ludu” – w rzeczywistości łaknęli i poszukiwali uznania. Chociażby właśnie na salonach, a jeszcze lepiej – od koronowanych głów. By to uzyskać, nie cofali się przed żadnymi pochlebstwami, nawet wobec władców, których absolutna władza nieporównywalnie ciężej uciskała ich poddanych, aniżeli władza króla Francji, oskarżanego przez „filozofów” o despotyzm. Tak więc Wolter fetował króla Prus Fryderyka II jako „króla–filozofa”, a Diderot określił carycę Katarzynę II – władczynię despotycznie rządzącą Rosją i krwawo tłumiącą bunty chłopskie w swoim państwie – wdzięcznym mianem „Semiramidy Północy”.
Filozofowie, którzy u siebie, we Francji, piętnowali każde (realne czy urojone) naruszenie prawa przez władzę królewską, wobec swoich zagranicznych sponsorów zachowywali się zupełnie inaczej. Szczególnym przykładem takiego stosowania podwójnych standardów w moralności jest zachowanie się „patriarchy oświecenia” – Woltera wobec faktu rozbiorów Polski. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że gwałt popełniony na narodzie polskim powinien spowodować protest niekwestionowanego przywódcy oświeceniowych elit w Europie. Jednak przyjazny stosunek do absolutnego władcy Prus, Fryderyka II – inicjatora I rozbioru Polski, a także niechęć do „zacofanej” i katolickiej Polski były silniejsze i dyktowały Wolterowi zupełnie inną ocenę faktu zagrabienia ziem polskich przez trzy ościenne mocarstwa.
Bardzo charakterystyczna była już reakcja Woltera na wysiłek powstańczy konfederacji barskiej (1768-1772), która wystąpiła nie tylko w obronie Ojczyzny, ale również w obronie zagrożonego Kościoła (Rosja i Prusy, jako pretekst do mieszania się w wewnętrzne sprawy Rzeczypospolitej, wykorzystały rzekomo zagrożone w Polsce prawa tzw. dysydentów, czyli protestantów i prawosławnych). Francuski „filozof” wziął jednak za dobrą monetę cyniczną grę mocarstw, które mieniąc się obrońcami praw „zagrożonych” w Polsce innowierców, przystąpiły do zniewalania Polaków.
Autor „Traktatu o tolerancji” (jedno ze sztandarowych dzieł Woltera) pisał więc do konfederatów barskich: „Skarżycie się na to, że caryca [Katarzyna II] wysłała trzydzieści tysięcy żołnierzy do ziemi waszej i pytacie, na mocy jakiego prawa to się dzieje. Otóż odpowiadam wam, że dzieje się to na mocy prawa czynienia dobra, kiedy to jest możliwe”. Natomiast wcześniej (w grudniu 1766) Wolter zwrócił się listownie do samej carycy Katarzyny II: „Zabiegi Waszej Cesarskiej Mości zmierzające do przywrócenia wolności sumienia w Polsce są dobrodziejstwem, które rodzaj ludzki sławić powinien”.
Gdy I rozbiór Polski stał się już faktem, Wolter w listopadzie 1772 pisał do swojego przyjaciela, króla Prus Fryderyka II: „Powiadają, Panie, żeś Ty podział Polski wymyślił. Wierzę temu, bo to rzecz genialna”. Każde słowo komentarza byłoby tutaj zbędne.
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!