Jestem zwykłą kobietą, mężatką od siedmiu lat. Nie robię kariery zawodowej, gdyż wolę opiekować się swoimi dziećmi, obserwując dzień po dniu ich rozwój (z wykształcenia jestem pedagogiem). Chcę podzielić się z Wami doświadczeniami swojego życia, widzialną opieką Bożą w najtrudniejszych jego momentach.
Swego męża poznałam jeszcze przed maturą. Przyjaźniliśmy się, bardzo go lubiłam, ale gdy wyznał mi miłość, byłam zaszokowana. Olśnienie, że też go kocham, nastąpiło po półrocznej znajomości. Byliśmy szczęśliwi.
Niewinne całusy, trzymanie się za ręce, patrzenie sobie w oczy – sielanka! Ale Zły nie mógł tego widocznie znieść: ulegliśmy pokusie… Przekroczyliśmy granicę tego, co jest zarezerwowane dla małżonków.
Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, jak ciężkiego grzechu się dopuszczamy. Stwierdziliśmy, że skoro się kochamy, jesteśmy dla siebie pierwsi, to nie ma w tym nic złego. Błąd, ale niestety brnęliśmy dalej w to zło…
W drugą rocznicę swojej znajomości zaręczyliśmy się. Bóg chciał nas ochronić, ale grzech zatruwał nasze uczucia, jak chwast plony. Zaczęły się sprzeczki, zerwanie zaręczyn, przeprosiny, znów kłótnie – i tak w kółko… Zaczęliśmy odczuwać zmęczenie sobą, brakiem perspektyw na dalsze wspólne życie.
Wtedy to w pracy poznałam innego mężczyznę. Dosyć szybko byliśmy sobą zauroczeni. Zaczęłam myśleć o stałym związku z nim, chociaż dzień ślubu z moim narzeczonym był już wyznaczony.
Zaskoczyło mnie to, że mój narzeczony się nie poddał, że zaczął o nas walkę. Pojawił się dylemat: stara wypróbowana znajomość czy nowe gorące uczucie? Poszłam do kościoła, wyspowiadałam się (na szczęście w tym drugim związku nie zabrnęłam w bagno grzechu tak daleko, jak z narzeczonym).
Rozdarte serce i wołanie do Boga: „Boże, ratuj! Pomóż, bo sama zabłądzę!”. I wtedy w czasie Mszy św. dotarły do mnie słowa, by nie ulegać chwili, a zaufać temu, co znane i sprawdzone. Dziękowałam Bogu, bo mnie uratował.
Zostałam z narzeczonym, przeprosiłam go. Pobraliśmy się. Co dzień dziękowałam Bogu, że bezpiecznie przeprowadził mnie nad przepaścią. Brakowało mi tylko jednego: uczucia spełnienia, jakie towarzyszyłoby zapewne pierwszej prawdziwej nocy poślubnej…
Tu apel do młodych: nie zmarnujcie tego daru, jakim jest czystość, bo nie da się go przywrócić. Później odczuwa się tylko żal i smutek po tym, co zostało utracone, roztrwonione, a co mogło być piękne i wzniosłe…
Dziękowałam Bogu za kochającego męża, zdrowe dziecko, własny kąt – czego jeszcze może pragnąć młoda kobieta? Ta sielanka była jednak tylko pozorna.
Zaabsorbowana dzieckiem, mniej uwagi poświęcałam mężowi. A on coraz później wracał z pracy, prawie ze sobą nie rozmawialiśmy, o byle co wybuchały sprzeczki…
Krok po kroku wyłonił mi się portret jego nowej koleżanki, wesołej, towarzyskiej, będącej kompletnym przeciwieństwem mnie – wiecznie zmęczonej, zabieganej, z podkrążonymi oczyma…
Uświadomiłam sobie, że straciłam atrakcyjność w oczach swego męża. Pewnego wieczoru oznajmił mi tonem zimnej obojętności, że mnie nie kocha, nigdy nie kochał i chce odejść. Tłumaczyłam, prosiłam, płakałam, ale był niewzruszony.
Znowu stanęłam na rozdrożu: „Boże, to Ty mi go wskazałeś, błogosławiłeś nam. Pomóż, wesprzyj mnie i przygarnij, bo sama nie dam rady nieść tego krzyża”.
Znów spowiedź, Komunia św., adoracja… Modląc się, płakałam i prosiłam Boga o to, aby uleczył moje okaleczone serce. Dziwna rzecz – poczułam nagle siłę i powzięłam decyzję, że jako żona będę pełnić wszystkie swoje obowiązki jak najlepiej.
I tak zaczęłam żyć w spokoju z naszym synem obok męża: prałam, sprzątałam, gotowałam, nie pytałam o nic, nie żebrałam o miłość… Postanowiłam też, że absolutnie się nie zgodzę na rozwód – złożyliśmy obietnicę w obecności Boga i nigdy nie pozwolę jej złamać.
Przed naszą drugą rocznicą ślubu, w Wielkim Tygodniu, mąż poprosił mnie o rozmowę. Wyznał mi, że zbłądził, ale wszystko przemyślał, był u spowiedzi i prosi mnie o przebaczenie. To był cud, na który czekałam!
Ktoś pomyśli, że jestem naiwna, ale ja mu wybaczyłam. Przecież go kocham, a „miłość wszystko przetrzyma i nigdy nie ustaje”.
Od tego czasu minęło 5 lat. Urodziła się nam córeczka, a teraz oczekujemy kolejnego owocu naszej miłości. Mąż się zmienił. Jest czuły, opiekuńczy, dojrzalszy, a ja jestem szczęśliwa, że Bóg zawsze jest z nami i że nigdy mnie nie opuścił!
Beata Maria
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!