Co to znaczy żyć w czystości? Czy nie dzieje się to kosztem wyrzeczeń odbierających szczęście? Ascezy, na którą już dzisiaj nikogo nie stać? Czy można dziś w ogóle mówić, że czystość jest wartością?
Te i podobne pytania mają w sobie jakąś wewnętrzną dramaturgię. Rzeczywiście wielu – nie tylko młodych – ludzi straciło w tym względzie rozeznanie, pogubiło się…
Czym jest czystość? Czystość oznacza po prostu najwyższy stopień zgodności ze swoją własną naturą. Potrafimy docenić wartość czystego złota, czystej wody, czystego powietrza… Cała prawdziwa ekologia jest jednym wielkim wołaniem o czystość. Czemu więc w sposób naturalny czysta dziewczyna, czysty chłopak, czysty człowiek w powszechnym przekonaniu nie uchodzą za kogoś najbardziej wartościowego? Czemu życie w czystości nie jest powszechnym, głośno wypowiadanym przedmiotem marzeń dorastających dziewcząt i chłopców? Czemu pragnienie życia w czystości nie wyzwala w młodych najwyższej gotowości do wysiłku, do poświęceń i wyrzeczeń? Czemu młodzi ludzie nierzadko wstydzą się swej czystości, udają i deklarują, że są „mniej czyści”, niż są naprawdę? Czemu, krótko mówiąc, czystość nie jest modna? Czy czystość jest wartością?
Na powyższe pytania, z logicznego punktu widzenia, są możliwe w zasadzie tylko dwie odpowiedzi: albo czystość człowieka rzeczywiście wartością nie jest, albo jest wielką wartością, tylko ludzie o tym powszechnie „nie wiedzą” – nie rozumieją tego lub zostali w tym względzie oszukani.
Zastanówmy się nad pierwszym wariantem odpowiedzi: że czystość człowieka rzeczywiście nie jest wartością. Przypatrzmy się temu, do czego ludzie powszechnie dążą, co jest największym pragnieniem wszystkich normalnych ludzi.
Rzecz jasna, każdy chce być szczęśliwy. Tu zgadzają się ludzie wszelkich orientacji, wyznań i opcji politycznych. Bodaj czy nie jest to jedyna sprawa, w której możliwe jest porozumienie wszystkich ludzi.
Być szczęśliwym! Co to jednak znaczy? Każdy rozumie to na swój indywidualny sposób. Ludzie mają bardzo różne pomysły na to, jak osiągnąć szczęście. Jak widać jednak z praktyki życia, wielu szczęścia nie znajduje.
Ludzie dość powszechnie się łudzą, że osiągną szczęście przez posiadanie rzeczy i doznawanie przyjemności. Może to jednak dać jedynie chwilowe zadowolenie, złudne poczucie szczęścia.
Na dłuższą metę niekontrolowana rozumem i wolą pogoń za posiadaniem rzeczy i przeżywaniem przyjemności szczęścia nie daje. Przeciwnie, wielu taka postawa unieszczęśliwiła, wręcz zgubiła. Wiedzą oni, bo przekonali się o tym boleśnie na własnej skórze, że na tej drodze prawdziwego szczęścia znaleźć nie można.
Poczucie nieszczęścia i zawodu towarzyszy nam również, gdy mamy świadomość zmarnowania swoich możliwości, talentów.
Cóż z tego, że ktoś miał nieprzeciętny talent muzyczny, skoro utopił go w alkoholu? Cóż z tego, że ktoś miał nieprzeciętny zmysł techniczny, skoro zmarł przedwcześnie na skutek przedawkowania narkotyków? Cóż z tego, że ktoś miał niezwykłą wrażliwość, skoro zabił ją, oglądając horrory? Cóż z tego, że ktoś mógłby być wspaniałym, wiernym mężem i ojcem, skoro stał się niewolnikiem pornografii i wypaczonych działań seksualnych? Cóż z tego, że dziewczyna zapowiadała się na najcudowniejszą żonę i matkę, skoro ze złamanym sercem i nieślubnym dzieckiem przyszło jej żyć samotnie
Wszystko to są ogromne i niestety nierzadko spotykane nieszczęścia, życiowe klęski, tragedie. A są to przecież skutki „nieczystości”, odejścia od prawdziwej natury człowieka.
Tezy, że życie czyste – zgodne z naturą – nie jest wartościowe, obronić się po prostu nie da. Pozostaje więc druga odpowiedź na postawione pytanie: czystość jest, niestety, wartością zagubioną.
Szczęście a czystość
Szczęście jest przedmiotem pragnień i dążeń wszystkich bez wyjątku normalnych ludzi. Wielu jednak szuka szczęścia na drogach, na których go nie ma. Wielu błądzi po manowcach i traci życie w pogoni za szczęściem.
Dość powszechnie ludzie szukają szczęścia w działaniach nieludzkich, niezgodnych z naturą człowieka, i gubią się w wynaturzeniach, nazywając je „innościami”. Jeśli ktoś użyje określenia „zboczenie”, „dewiacja” lub choćby „patologia”, ten jest „nietolerancyjnym oszołomem rodem z ciemnogrodu”.
Z czego więc płynie prawdziwe szczęście? Wynika ono z bycia sobą, z życia w zgodzie ze swoją naturą – czyli bycia tym, kim każdy być powinien, do czego został uzdolniony, wyposażony, powołany – chciałoby się powiedzieć stworzony.
Ptak jest „po ptasiemu” szczęśliwy, gdy szybuje wysoko w powietrzu, a nieszczęśliwy, gdy jest zamknięty w klatce (nawet złotej). Wielbłąd lepiej czuje się na pustyni niż w zoo.
Podobnie rzecz się ma z ludźmi: szczęśliwi jesteśmy, gdy żyjemy po ludzku. Chciałoby się niejednego goniącego za pseudowartościami, za wartościami nieludzkimi, zapytać: „Co ty robisz w tym zoo?”.
Z tym że zwierzę zamknięte w klatce jest „niewinne”, a każdy normalny człowiek, mając wolną wolę, właściwie na własne życzenie sam siebie „zamyka w różnorodnych klatkach”.
Tak więc szczęście głębokie, trwałe i prawdziwe przeżywamy, rozpoznając w wolności i rozwijając swoje osobiste, indywidualne talenty, uzdolnienia, wznosząc się na szczyty swoich ludzkich możliwości.
Najszczęśliwszy jest ten, kto w najwyższym stopniu żyje w zgodzie ze swoją naturą, ze swoim powołaniem, z samym sobą – ktoś taki jest sobą w sposób czysty. W efekcie prawdziwe szczęście człowieka płynie właśnie z życia we właściwie rozumianej czystości.
Jest więc czystość wielką, choć zagubioną, wartością. Wartością, od której wprost zależy szczęście człowieka.
Jak się odnaleźć?
Wielu ludzi nie znajduje szczęścia, bo nie zna prawdy o sobie samym. „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J8,32). Są dwa sposoby poznania prawdy: poznanie własnym rozumem lub uwierzenie komuś, jakiemuś autorytetowi.
Czy jest możliwe, żeby człowiek sam dotarł do prawdy, że czystość jest wielką wartością? Oczywiście, że tak, ale świat, w którym żyje, może mu to skutecznie utrudniać. Gdybyśmy żyli w świecie „nie zainfekowanym”, w którym czystość jest najwyżej cenioną wartością, łatwo byłoby dojść do logicznego wniosku, że czystość pod każdym względem się opłaca.
Tak zwani ludzie prymitywni, żyjąc na łonie natury i w zgodzie z nią – mimo że nie umieją nawet czytać i pisać – żyją niejednokrotnie mądrzej i w efekcie są szczęśliwsi od wielu „wielkich mędrców” wysoko cywilizowanego świata.
Co więcej, żyją bardziej refleksyjnie. Są świadomi przemijania czasu, nieuchronności własnej śmierci i oczywistego – dla nich – faktu, że śmierć ciała nie jest końcem wszystkiego, lecz jedynie przejściem do nowej, wiecznej rzeczywistości.
Tymczasem często ludzie „światli” żyją, udając, że śmierci nie ma (ze strachu przed nią), i ich refleksja sięga co najwyżej doczesności. A i z tym miewają kłopoty.
Wydaje się, że można, używając własnego rozumu, w dużej mierze samemu dojść do zrozumienia sensu życia i w konsekwencji żyć tak, aby być szczęśliwym – już tu na ziemi. Nie może się to jednak stać bez pogłębionej refleksji i samodzielnego myślenia.
W szczególności trzeba zerwać z „obowiązującymi” stereotypami typu: albo radość życia, albo przyzwoitość, nie mówiąc już świętość. Wbrew rozpowszechnianym opiniom nie ma żadnej sprzeczności pomiędzy szczęściem doczesnym i wiecznym. Przeciwnie, jest idealna zgodność.
Najszczęśliwszy jest człowiek doskonale „czysty”, czyli żyjący w harmonii ze swoją człowieczą – otrzymaną od Stwórcy – naturą, czyli po prostu człowiek święty. Grzeszność jest „atrakcyjna” jedynie w warstwie powierzchownej, przyjemnościowej, i to tylko w bardzo krótkiej, ograniczonej perspektywie czasu.
Nasuwa się pytanie, czy dochodzenie do wszystkiego samemu jest najlepszą i najbezpieczniejszą receptą na życie. Na myśl przychodzi powiedzenie: „po co wyważać otwarte drzwi?”.
Rzeczywiście: skoro mądrzy ludzie już pewne rzeczy wymyślili i zostało to zweryfikowane przez życie, roztropnie jest z tego skorzystać. Powstaje jednak problem: komu wierzyć?
Pytanie to jest pytaniem o autorytety, których coraz powszechniejsze odrzucanie ogromnie utrudnia – zwłaszcza młodym – poruszanie się w zawiłościach świata.
Co prawda wielu ludzi deklaruje, że nie uznaje żadnych autorytetów, że nikomu nie wierzy, to praktycznie jednak nie ma ludzi „niewierzących”. Wierzymy nauczycielom w szkole, wierzymy lekarzom, wierzymy mechanikom samochodowym, wierzymy najróżniejszym specjalistom, a nawet (o niepoprawni!) rozkładom jazdy pociągów.
Są również ludzie, którzy wierzą różnej maści hochsztaplerom, oszustom. Nierzadko wierzą we wróżby, w horoskopy, w przesądy.
Komu więc wierzyć? Kogo uznawać za mądrego, godnego zaufania w najważniejszych sprawach, w sprawach życia i śmierci? Skąd w dzisiejszym poplątanym moralnie świecie ludzie mają wiedzieć, komu zaufać lub jak sami mogą dojść do tego, co daje im szczęście? Co jest dla człowieka ostatecznie dobre, a co złe? Kogo słuchać w tym względzie? Kto to wszystko wie najlepiej?
Autorytet Boga
Dla człowieka wierzącego sprawa jest prosta. Najlepiej wie, co dla człowieka jest dobre, najlepiej zna naturę człowieka Ten, który go stworzył – Bóg Stwórca. O ileż mądrzejsze jest skorzystanie z tego, co objawił Ten, który wie nieomylnie, który nas stworzył, niż zawierzenie nawet najbardziej kompetentnemu ludzkiemu specjaliście.
Jeżeli założymy, że Bóg-Miłość pragnie dobra człowieka, wystarczy Go słuchać i przestrzegać Jego wskazówek, przykazań. Wśród wielu najróżniejszych, często niewybrednych ataków na Kościół i Boga nigdy nie spotkałem się ze stwierdzeniem, że Bóg nie pragnie dobra ludzi – istot, które sam stworzył.
Tak więc Jego wskazania są najcenniejszymi drogowskazami w drodze do prawdziwego szczęścia. I to jest święta prawda. Jego przykazania nie są okrutnymi zakazami, lecz wskazówkami, jak uchronić się przed nieszczęściem.
Ostrzegają one przed dramatycznym „zanieczyszczeniem” swego człowieczeństwa przez zabójstwo, cudzołóstwo, kradzież, pożądanie ludzi i rzeczy. Przestrzeganie wszystkich przykazań (nie tylko szóstego) chroni naszą czystość i czyni nas szczęśliwymi już tu, na ziemi.
Prawo naturalne
Co ma jednak począć człowiek niewierzący? Czy może on sam z siebie przy użyciu rozumu dojść do dostrzeżenia wartości, jaką jest czystość? Otóż człowiek niewierzący – choć o tym nie wie – został stworzony przez miłującego Boga, który wpisał w niego swoje prawo. Wierzący odczytuje je jako prawo Boże, niewierzący ma szansę odczytać je jako prawo naturalne.
Jeżeli człowiek żyje w zgodzie z tym prawem wewnętrznym, żyje tym samym w zgodzie z wolą Stwórcy, jest szczęśliwy i jest o krok od nawrócenia.
Czystość wartością zagubioną
Tak więc czystość jest dla każdego wielką szansą na szczęście, a nieczystość nieuchronnie prowadzi do nieszczęścia. Naprawdę nie da się obronić tezy, że czystość wartością nie jest.
Przejdźmy zatem do drugiego wariantu odpowiedzi na postawione na początku pytanie: czystość człowieka jest wielką wartością, tylko ludzie o tym powszechnie „nie wiedzą”, gdyż zostali w tym względzie oszukani. Jak do tego doszło?
Gigantyczna manipulacja
Ktoś dokonał gigantycznego, na skalę światową, oszustwa, fałszując rzeczywistość natury człowieka na tysiąc sposobów. Ktoś z użyciem najnowocześniejszych środków i metod manipulacji chce zrobić (i niestety robi) brudny interes na uwiedzeniu młodych i odciągnięciu ich od drogi czystości w życiu.
Specjalnym terenem, który ze szczególnym impetem się zanieczyszcza, jest teren płciowości. Płciowość jest wyjątkowym obszarem, na którym dokonuje się cud tworzenia nowego życia. Jest to teren święty, na którym człowiek dopuszczony jest przez Stwórcę do dzieła stworzenia.
Płciowość i logicznie związana z nią – wręcz wynikająca z niej – płodność zawiera w sobie przeogromne potencjalne bogactwo przeżyć, doznań i wzruszeń. To dzięki niej małżeństwo staje się rodziną wychowującą dzieci. Co tu dużo mówić: to dzięki płciowości i płodności w ogóle istniejemy.
Przyjemność, jaką Stwórca związał z aktywnością płciową, jest jakby zachętą i jednocześnie nagrodą za gotowość podjęcia trudów rodzicielstwa. Taka jest Boża koncepcja płciowości i płodności.
Człowiek jednak chciał być mądrzejszy od Stwórcy. Wymyślił swoją ułomną antykoncepcję, chcąc czerpać nieuprawnioną radość z działań płciowych bez ponoszenia trudów rodzicielstwa. Chciał „ukraść” nagrodę i oszukać naturę i jej Stwórcę. Chciał „wysterylizować” szczęście, a wysterylizował siebie.
Chcąc się ubezpłodnić fizycznie, ubezpłodnił się duchowo. Swe akty płciowe uczynił bezpłodnymi, pustymi w wymowie, frustrującymi, rozdrażniającymi i w efekcie niszczącymi więź pomiędzy mężczyzną i kobietą. Sens zjednoczenia cielesnego został całkowicie wypaczony.
Ze zjednoczenia dwojga kochających się i obdarzających się wzajemnie, gotowych na rodzicielstwo osób uczyniono rozrywkę dla ciał. Przyjemność seksualna stała się wartością samą w sobie, którą można handlować. Powstały całe przemysły „produkujące i oferujące” przyjemności seksualne (pornografia, domy publiczne) oraz likwidujące skutki podejmowanych bezrozumnie działań płciowych (przemysł antykoncepcyjny i aborcyjny).
Zauważmy, że o dobre funkcjonowanie tych przemysłów zabiegają niezwykle intensywnie liczne parlamenty i głowy państw. Pod hasłami wolności, równości i tolerancji chroni się je prawnie, wręcz reklamuje się działania wynaturzone, nie pozwalając ich nawet nazwać po imieniu.
Skutki celowo wprowadzanego bałaganu seksualnego widać na każdym kroku. Jak wiadomo, na każdym bałaganie moralnym można zarobić. I zarabia się, lecz są to judaszowe srebrniki. Ci, którzy szerząc nieczystość, cieszą się, zarabiając swe wielkie, lecz brudne pieniądze, nie zdają sobie pewnie sprawy, jaki zły (w kategoriach ostatecznych, wiecznych) robią „interes”.
Biada gorszącym maluczkich, lepiej by im było się nie narodzić, lepiej by im było kamień młyński do szyi przywiązać i w morze rzucić…
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!