Święta, której Bóg niczego nie odmawia

Gdy po siedmiu latach małżeństwa i bezskutecznego leczenia niepłodności gasła już wszelka nadzieja, Bóg ulitował się nad nami. Postawił na naszej drodze św. Filomenę.

Pochodzę z wielodzietnej rodziny. Mama wychowała nas sama, bo ojciec odszedł od nas, gdy miałam siedem lat. Zawsze chciałam założyć rodzinę, która będzie oparta na wartościach chrześcijańskich, dlatego będąc jeszcze w liceum, modliłam się o dobrego męża do św. Józefa. Pewnego razu, opiekując się dziećmi znajomych, poznałam swojego przyszłego męża. To była miłość od pierwszego wejrzenia.

Święty Józef mnie nie zawiódł, w dodatku mój mąż pochodził z parafii pod wezwaniem św. Józefa. Obydwoje należeliśmy już wtedy do wspólnot neokatechumenalnych, które w okresie narzeczeństwa były nam bardzo pomocne w podejmowaniu dojrzałych decyzji oraz we wzrastaniu w wierze i miłości wzajemnej do siebie, poprzez fundamenty Drogi Neokatechumenalnej: słowa, liturgii, wspólnoty.

Wraz z mężem chcieliśmy mieć dzieci zaraz po ślubie. Niestety, przez pierwsze lata małżeństwa zmagaliśmy się z problemem niepłodności. Nasze pierwsze dziecko poczęło się cztery lata po ślubie i zmarło w ósmym tygodniu ciąży. Potem zachodziłam jeszcze dwa razy w ciążę, ale każda kończyła się na wczesnym etapie. Szukaliśmy pomocy u specjalistów, przeszliśmy bardzo wiele badań i konsultacji. Niestety, żaden ekspert nie mógł znaleźć przyczyny naszych problemów.

Próba wiary

Był to jeden z trudniejszych momentów w naszym życiu, pełen frustracji, żalu i gniewu. Doświadczyłam kryzysu wiary i początku depresji. Nie rozumiałam, dlaczego to wszystko tak się układa. Moje serce było pełne pretensji. Miałam mnóstwo pytań do Boga. On jednak milczał i pozostawiał moje łono bezpłodnym…

Gdy teraz wspominam ten czas, to myślę, że była to dla mnie próba wiary, doświadczenie „nocy ciemnej”. Gdyby nie to, że z mężem byliśmy mocno zaangażowani w życie wspólnoty neokatechumenalnej, to całkowicie moglibyśmy utracić wiarę. Kościół przeniósł nas jednak przez te najtrudniejsze momenty naszego życia i przetrwaliśmy tę próbę, chociaż w pewnym momencie przestaliśmy już prosić Boga i świętych o pomoc, a zaczęliśmy się godzić z tym, że jesteśmy małżeństwem bez dzieci.

Uczyliśmy się żyć „z brakiem” – brakiem potomstwa, brakiem odpowiedzi na nasze pytania – i próbowaliśmy pogodzić się z wolą Boga, z Jego planem na nasze życie. Zastanawialiśmy się też nad adopcją, ale nasz znajomy poradził nam, żeby zostawić jeszcze miejsce na działanie Boga, by Mu zaufać i powierzyć Mu tę sprawę całkowicie, bez żadnego „ale”.

Gdy po siedmiu latach małżeństwa i bezskutecznego leczenia niepłodności gasła już wszelka nadzieja, Bóg ulitował się nad nami. Postawił na naszej drodze św. Filomenę – patronkę m.in. matek, dzieci i szczęśliwych narodzin.

Święta Filomena

Od początku zachwyciło mnie życie św. Filomeny i to, że jej rodzice także czekali tyle lat na potomstwo. Uchwyciłam się więc tej świętej i zaczęłam się do niej modlić wraz z mężem. Przyznaję, że po jakimś czasie „bezskutecznej” modlitwy zniechęciłam się i wizerunek św. Filomeny wylądował w szufladzie. Ten fakt skojarzył mi się potem z historią męczennicy: tak jak ona została po kilku stuleciach odnaleziona dla Kościoła w rzymskich katakumbach, tak teraz dała się odnaleźć w katakumbach, którymi była moja szuflada.

A stało się to tak: na wakacjach poznaliśmy siostrę zakonną, która po wysłuchaniu naszej historii poleciła nam modlić się do św. Filomeny – świętej, „której Bóg niczego nie odmawia”. Ten fakt uznaliśmy za znak od Boga, żeby wrócić do nabożeństwa do męczennicy. Jej wizerunek z szuflady trafił ponownie na eksponowane miejsce w naszym domu. Postanowiliśmy także nawiedzić jedyną w Polsce parafię pw. Świętej Filomeny (obecnie sanktuarium) w Gniechowicach.

Parafię św. Filomeny nawiedziliśmy 7 października, w święto Matki Bożej Różańcowej. Ksiądz proboszcz pokazał nam kościół, pomodlił się nad nami, namaścił nas olejem św. Filomeny i pozwolił nam ucałować relikwie świętej. Tego dnia poczęło się nasze czwarte dziecko!

Ciąża od początku była zagrożona. Przez pierwsze miesiące musiałam leżeć i zażywać leki oraz być pod opieką pani doktor specjalizującej się w naprotechnologii. Przez cały okres ciąży modliłam się z mężem za wstawiennictwem św. Filomeny o szczęśliwe rozwiązanie. W Dzień Ojca, 23 czerwca, przyszła na świat nasza córeczka – Hanna Filomena. Bogu niech będą dzięki za ten wielki cud!

Bóg wybrał odpowiedni moment

Teraz wiem, że wszystko ma swój czas i że Bóg ma dla nas lepszy plan, niż nam się wydaje. Jestem pewna, że nasza córka urodziła się w najodpowiedniejszym momencie naszego życia. Pan Bóg prowadził nas według swoich zamierzeń, stawiając na naszej drodze cudownych ludzi, dzięki którym możemy obecnie cieszyć się naszym dzieckiem. Stwórca pokazał nam, że może zrobić, co chce, i w momencie, w którym chce, i że nie ma dla Niego słowa „niemożliwe”. Posłużył się naszymi wątpliwościami oraz szukaniem po omacku i postanowił uczynić cud za wstawiennictwem św. Filomeny. To On wybrał odpowiedni moment, a nie my.

Dzięki naszej historii Bóg nauczył nas, że trzeba być cierpliwym, że nie ma w życiu wydarzeń przypadkowych lub zbędnych. Nawet te pozornie najtrudniejsze, raniące, niechciane posłużyły do objawienia się chwały Bożej. Doświadczyliśmy, że Bóg nawet bardzo głębokie cierpienia i bunt może zamienić w szczere uczucie wdzięczności. On nigdy nie śpi ani nic nie zostawia przypadkowi, a co najważniejsze, kocha każdego bezgranicznie. Nam dodatkowo podarował św. Filomenę, która stała się naszą niezawodną pośredniczką u Niego.

Małgorzata i Piotr