Tylko miłość jest twórcza

Święty Maksymilian Maria Kolbe – jeden z największych świętych naszych czasów, nieprzeciętny umysł, charyzmatyczny duszpasterz i organizator – nie przestaje zadziwiać swoim wielkim wstawiennictwem, a świadectwo jego męczeństwa do dziś zachwyca prostotą świętości ukrytej w heroicznej miłości bliźniego.

Sukces dzięki Niepokalanej

Jest rok 1922. Pewien młody polski franciszkanin – o. Maksymilian Maria Kolbe – rozpoczyna wydawanie pisma „Rycerz Niepokalanej”. Jego pierwszy nakład liczy 5000 egzemplarzy. 16 lat później liczba ta sięga już blisko miliona egzemplarzy! Założone przez o. Maksymiliana Rycerstwo Niepokalanej liczy wówczas ponad 40 tysięcy członków. Dziś liczba ta sięga już czterech milionów na całym świecie…

Gdy w 1927 r. o. Maksymilian otrzymuje pod budowę nowego klasztoru teren w Teresinie pod Warszawą, ma do dyspozycji puste pole. Budowę Niepokalanowa zaczyna od postawienia figurki Maryi. Od tego momentu klasztor błyskawicznie się rozwija. W przededniu II wojny światowej Niepokalanów jest największym klasztorem katolickim na świecie. Tamtejsza społeczność zakonna liczy prawie 700 osób.

W 1931 r. o. Maksymilian udaje się z misją do Japonii. Tam, po zaledwie miesiącu pobytu, wydaje pierwszy numer japońskiej wersji „Rycerza Niepokalanej”, i to w nakładzie 10 tysięcy egzemplarzy! Dzięki proroczej myśli franciszkanina „japoński Niepokalanów” powstaje w miejscu, którego nie dosięgnie zrzucona kilkanaście lat później bomba atomowa…

Ojciec Kolbe jest człowiekiem z wizją. Ma zmysł techniczny i niesamowity talent organizacyjny. Marzy o stworzeniu katolickiej telewizji i kina. Interesuje się nowinkami technicznymi. Widzi w nich możliwość prowadzenia ewangelizacji. Dalekosiężne plany przerywa wojna, jednakże największa misja zakonnika dopiero się zaczyna.

Można śmiało zaryzykować stwierdzenie, iż w życiu o. Maksymiliana niemal wszystkie dzieła, które podejmuje, kończą się sukcesem. Klucz do tak wielkich osiągnięć tkwi jednak w jego całkowitym, pokornym i bezgranicznym posłuszeństwie Matce Bożej oraz zawierzeniu się Jej. We wszystkim, co o. Kolbe czyni, przyświeca mu hasło: „zdobyć cały świat dla Niepokalanej”. Wskazuje na Nią jako na najpewniejszą i najkrótszą drogę do zbawienia.

„Tak, wierzę!”

Rok 1939. Wybucha wojna. Ojciec Maksymilian zostaje przez Niemców aresztowany. Po zwolnieniu go z obozu 8 grudnia 1939 r. (w święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny) franciszkanin organizuje w Niepokalanowie ośrodek pomocy dla okolicznej ludności. Zimą przełomu 1939 i 1940 r. klasztor w Niepokalanowie otacza opieką półtora tysiąca wypędzonych Żydów. W tym kontekście warto dodać, iż Polska jest jedynym okupowanym państwem, w którym za najmniejszą nawet próbę pomocy Żydom grozi kara śmierci…

W lutym 1941 r. o. Kolbe zostaje aresztowany przez Gestapo. Okupującym Polskę władzom niemieckim nie podoba się opiniotwórczy charakter wydawanych przed wojną w Niepokalanowie pism, w których o. Maksymilian broni Kościoła i narodu polskiego.

W jedynym wydanym po wybuchu wojny numerze „Rycerza Niepokalanej” o. Kolbe pisze: „Jedynie prawda może być i jest niezłomnym fundamentem szczęścia tak poszczególnych ludzi, jak i całej ludzkości”.

Słowa te nie podobają się okupantowi, którego zbrodnicza ideologia opiera się na kłamstwie. Ojciec Maksymilian pada też ofiarą zakrojonej na szeroką skalę akcji eksterminacji polskiej inteligencji (w tym duchowieństwa), jako niebezpiecznej dla najeźdźcy warstwy przywódczej narodu. Zakonnik naraża się także ukrywaniem w Niepokalanowie wypędzonych Żydów. Przesłuchiwany, zostaje uwięziony na Pawiaku.

Już na początku pobytu w więzieniu o. Maksymilian daje wspaniałe świadectwo swojej wiary w Chrystusa. Esesman na widok franciszkańskiego habitu wpada w furię.

„Szarpiąc za krzyżyk, pyta: »Ty w to wierzysz?«. »Tak, wierzę« – odpowiada spokojnie o. Kolbe. Otrzymuje uderzenie pięścią w twarz. Pytania się powtarzają. Za każdym razem Niemiec słyszy niezmienne: »Wierzę!«. Każdemu »wierzę« towarzyszy uderzenie pięścią w twarz. Wreszcie esesman, widząc, że o. Kolbe jest niewzruszony, trzaska drzwiami i odchodzi. Na Pawiaku o. Kolbe nie przestaje być apostołem. Jest dla drugich uczynny i życzliwy. […] Wiele się modli i innych do modlitwy zachęca. Bo modlitwa – twierdzi – daje siły w najcięższych próbach życia” (br. J. Młodożeniec OFMConv., Znałem błogosławionego Maksymiliana Kolbego, s. 98).

„Małe rzeczy z wielką czyń miłością”

W maju 1941 r. o. Kolbe trafia do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz, gdzie otrzymuje numer obozowy 16670. Zsyłkę do tego obozu przyjmuje jako wolę Niepokalanej i możliwość wspierania innych więźniów w niedoli. Ojciec Maksymilian zostaje przydzielony do komanda, które pracuje przy wyrębie drzew. Kapo tego komanda postanawia go wykończyć. W czasie pracy nakłada mu większą ilość gałęzi i każe biec. Kiedy indziej bije zakonnika tak mocno, że na wpół żywego pozostawia go leżącego w błocie.

Ojca Maksymiliana przynoszą do obozu koledzy z bloku. Posiniaczony, z wysoką gorączką, trafia do izby chorych. Przez cały ten czas franciszkanin się modli (także po nocach) i dzieli się ze współwięźniami głodowymi racjami żywnościowymi. Potajemnie pełni również zakazaną przez dowództwo obozu posługę kapłańską dla współwięźniów (m.in. spowiada, głosi konferencje i ukradkiem sprawuje Msze św.). Wymaga to heroicznej odwagi i poświęcenia, gdyż za pełnienie jakiejkolwiek posługi kapłańskiej grozi w obozie śmierć.

W obozowej rzeczywistości o. Kolbe nie zaprzestaje swojej misji dzielenia się wiarą, nadzieją i miłością. Pociesza i podnosi na duchu wielu podłamanych więźniów. W ciągu dwóch miesięcy pobytu w obozie udaje mu się uratować wiele istnień i dusz. Wielu odwodzi od „pójścia na druty”, czyli od samobójstwa. Broni też osób, które ukradły chleb z głodu, i wstawia się za nimi. W obozie mówi się, że o. Maksymilian jest księdzem od spraw beznadziejnych, umiejącym przywracać nadzieję nawet najbardziej wątpiącym, nie tylko katolikom, ale i Żydom oraz wyznawcom innych religii.

Pewnego dnia o. Kolbe spotyka głęboko strapionego młodego człowieka. Jest nim 21-letni Kazimierz Piechowski. Młodzieniec stracił już nadzieję na przeżycie i jest bliski „rzucenia się na druty”. Ojciec Maksymilian spogląda na niego, kładzie rękę na jego ramieniu i mówi: „Pamiętaj, nadzieja!”. Słowa te wlewają w załamanego człowieka nie tylko wiele otuchy, ale stają się dlań światełkiem nadziei na lepsze jutro. Rok później Piechowski wraz z trzema innymi więźniami organizuje jedną z najbardziej brawurowych ucieczek z obozu. Nikomu w całej historii centralnego obozu KL Auschwitz nie udaje się tego dokonać… Dożyje 98 lat.

 Innym razem pewien pomocnik kapo znęca się nad o. Maksymilianem. Zakonnik czołga się na czworakach. Niemiec kopie go z całych sił. Widzi to inny więzień – przedwojenny wicemistrz Polski w boksie Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski. Bokser nie wytrzymuje i proponuje pilnującemu go esesmanowi, że chciałby sobie potrenować z tamtym sadystą. Esesman się zgadza. „Teddy” z miejsca powala pomocnika kapo na ziemię. To mu jednak nie wystarcza. Chce go dobić tak, by ten jeszcze tego samego dnia trafił do krematoryjnego pieca. Wtem ktoś chwyta go za rękę i zaczyna błagać: „Nie bij, synu!”. To powstający z ziemi, skatowany o. Kolbe wstawia się za swym oprawcą…

 „Chcę umrzeć za niego”

29 lipca 1941 r. z KL Auschwitz ucieka jeden z więźniów. Zastępca komendanta obozu w ramach represji na apelu wybiera 10 więźniów, którzy w bunkrze umrą śmiercią głodową. Nieszczęśliwy los pada na ojca rodziny – Franciszka Gajowniczka. Ojciec Kolbe słyszy jego lament. Samowolnie wychodzi z szeregu i idzie w kierunku siejących postrach obozowych katów. Niemcy są w szoku. Jakaś nadprzyrodzona siła nie pozwala im z miejsca zastrzelić lub zakatować więźnia, który wychodząc z szeregu, łamie jeden z najostrzej i najbrutalniej przestrzeganych obozowych zakazów. W historii żadnego z ok. 700 niemieckich obozów koncentracyjnych nie zdarzyło się, by taki czyn uszedł bezkarnie.

Tymczasem ubrany w pasiak i drewniaki o. Maksymilian spokojnie przeciska się przez kolejne szeregi więźniów. Nie idzie jak żebrak, ale też nie jak bohater. Idzie jak człowiek wolny i świadomy wielkiej misji. Ma 47 lat, choć zniszczony chorobą, biciem, ale też bardzo pracowitym i ascetycznym trybem życia, wygląda już jak staruszek. Podchodzi do komendanta i usiłuje ucałować go w rękę! Nie sposób w tej scenie nie ujrzeć Chrystusa, który zanim na swe barki weźmie krzyż, wpierw ze czcią go ucałuje.

Ojciec Kolbe staje przed oficerami. Dokonujący selekcji Niemcy nie wiedzą, co robić. Kierownik obozu pyta wreszcie: „Czego chce ta polska świnia?”. Franciszkanin spokojnie odpowiada: „Chcę umrzeć za niego” i wskazuje na stojącego obok Gajowniczka. Pada kolejne pytanie: „Kim jesteś?”. Ojciec Maksymilian odpowiada: „Jestem polskim księdzem katolickim”. Nie boi się przyznać do swej wiary ani do kapłaństwa, mimo iż wie, jak Niemcy traktują polskich księży. Zapada nieznośna cisza. Wreszcie dzieje się coś, czego do dzisiaj nie mogą pojąć ani Niemcy, ani byli więźniowie. Komendant, który zawsze zwracał się do więźniów przez „ty”, teraz zwraca się z szacunkiem słowami: „Dlaczego chce pan umrzeć za niego?”. Ojciec Kolbe odpowiada: „On ma żonę i dzieci”. Po chwili namysłu esesman mówi: „Dobrze”. Obozowy kat – „pan” życia i śmierci – przystaje tym samym na zmianę nieodwracalnego, wydawać by się mogło, wyroku. Ojciec Maksymilian łamie Niemca, który mógł przecież nie zgodzić się na to lub też wydać wyrok na obydwu.

Oto cały wyznawany przez franciszkanina katechizm. Człowiek, który obronił w Rzymie dwa doktoraty z filozofii i teologii z najwyższą notą summa cum laude, redaktor, misjonarz oraz wykładowca wyższych uczelni w Krakowie i Nagasaki, uznaje, że jego życie jest mniej warte niż życie ojca rodziny!

„Pragnę być starty na proch dla Niepokalanej”

Esesmani prowadzą skazanych do bunkra głodowego. Ojciec Kolbe obejmuje ramieniem jednego z więźniów – tak słabego, że słania się na nogach. Dochodzą do bloku numer 13. Skazańcy muszą rozebrać się do naga. Zostają wpędzeni do położonej w piwnicy celi – bardzo małej i niskiej, z jednym zakratowanym okienkiem pod sufitem i zimną betonową podłogą. Esesmani zatrzaskują żelazne drzwi.

Dla o. Maksymiliana zaczyna się ostatnia w życiu misja – towarzyszenie innym skazanym na śmierć, ażeby mogli się jeszcze pojednać z Bogiem. Początkowo więźniowie krzyczą z rozpaczy i bluźnią przeciw Bogu. Później jednak, pod wpływem o. Kolbego, zaczynają się modlić i śpiewać pieśni do Matki Bożej. Zakonnik dodaje im otuchy; spowiada ich i przygotowuje na śmierć.

Stojąc lub klęcząc, wpatruje się pogodnym wzrokiem w dokonujących inspekcji esesmanów. Niemcy nie mogą wytrzymać jego przenikliwego, a jednocześnie przepełnionego miłością do bliźnich spojrzenia. „Patrz na ziemię!” – nakazują. „Nie na nas!”. Więźniowie trwają na modlitwie. Z celi dochodzą śpiewy pobożnych pieśni. Franciszkanin prowadzi modlitwy słowami litanii i różańca, pozostali zaś więźniowie mu odpowiadają. Z czasem głosy stają się jednak coraz słabsze. Więźniowie powoli konają. Z pragnienia piją własny mocz…

Po ponad dwóch tygodniach męki, 14 sierpnia, przy życiu pozostaje już tylko o. Maksymilian. Esesmani już się niecierpliwią. Wzywają obozowego kata, który ma dobić skazańca zastrzykiem trucizny, prosto w serce… Tłumacz z bloku śmierci wraca na miejsce chwilę po egzekucji. Zastaje o. Kolbego siedzącego na podłodze, opartego plecami o ścianę. Jego czyste ciało jakby promieniuje. Oczy zmarłego pozostają szeroko otwarte, utkwione w jeden punkt, jakby zastygłe w radosnym zachwycie. Całe jego oblicze jaśnieje radością… Jest godzina 12.50. Ojciec Maksymilian umiera więc w wigilię święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Niepokalana przychodzi po swego rycerza.

Następnego dnia ciało franciszkanina zostaje oddane do kremacji. Podobno wrzucone do pieca z trudem poddaje się płomieniom. Jego spalenie następuje już w pełni maryjnego święta. Rozsypane po okolicznych polach popioły z krematorium roznosi wiatr. Marzenie o. Maksymiliana się urzeczywistnia: „Pragnę być starty na proch dla Niepokalanej i aby ten proch został rozniesiony przez wiatr po całym świecie”. Pewnego sierpniowego ranka 1941 r., ubrany w habit, ukazuje się swej ukochanej matce i zapewnia ją, że jest bardzo szczęśliwy…

Jakaś nadprzyrodzona łaska sprawia, iż od dnia śmierci o. Kolbego nieco łatwiej jest więźniom KL Auschwitz znosić obozowe trudy. Pamięć o zwycięstwie dobra w morzu zła dodaje im nadziei. Dobrowolne pójście na powolną, przebiegającą w straszliwych głodowych mękach, śmierć jest czymś niewyobrażalnym w obozowych realiach. Nikt wcześniej ani też nikt później nie zdobywa się na tak wielki, heroiczny i ponadludzki akt miłości bliźniego wyrażony w stosunku do obcej skądinąd osoby.

Zszokowani niemieccy oprawcy mówią o o. Maksymilianie: „Wariat”, „Szaleniec”, „Takiego klechy jak ten nie mieliśmy tu jeszcze. To musi być jakiś nadzwyczajny człowiek”. Jego postawa wykracza poza ludzkie pojęcie, rozumowanie i kalkulacje. „Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami” – mówi Pan (Iz 55,8).

W czynie o. Maksymiliana jest po prostu najczystsza miłość – miłość, która pochodzi od samego Boga. Miłość, do której uzdalnia nas sam Stwórca, gdyż sami z siebie nie jesteśmy do niej zdolni. Kilka tygodni przed śmiercią o. Kolbe mówi do współwięźnia znamienne słowa: „Nienawiść nie jest siłą twórczą. Siłą twórczą jest miłość”.

Niezwykła relikwia „z nieba”

Rok 2015. Uczeń o. Pio i prezes Międzynarodowego Stowarzyszenia Egzorcystów – o. Cipriano de Meo – przez wiele miesięcy, za wstawiennictwem sługi Bożego o. Matteo da Agnone, modli się o uwolnienie pewnego mężczyzny od złego ducha.

„Któregoś dnia zmarły zakonnik [o. Matteo da Agnone – przyp. J. G.] zapowiada, iż ustąpi miejsca »większemu świętemu«. Obecni na modlitwie słyszą wówczas głos św. Maksymiliana Kolbego, który obieca egzorcyście wyjątkowy podarunek. Po upływie roku, dokładnie w rocznicę tego wydarzenia, o. Cipriano po raz kolejny modli się nad tym samym zniewolonym mężczyzną. Nagle, na oczach 20 osób, w jego rękach pojawiają się… okulary. Są stare i zniszczone, jednak – co nieprawdopodobne – z nienaruszonymi szkłami. Dla doświadczonego egzorcysty ten nagle zmaterializowany przedmiot jest wyraźnym znakiem wstawiennictwa i opieki św. Maksymiliana” (Okulary wiary, http://cudajezusa.pl).

Niezwykłe okulary stają się przedmiotem dokładnych badań. Wiadomo, iż w obozowych realiach z całą pewnością ani obozowy pasiak, ani okulary przyszłego świętego nie mogły się zachować. Sprawdzany jest więc wiek okularów „z nieba”, a analiza porównawcza z zachowanymi w Niepokalanowie zdjęciami z o. Kolbe nie pozostawia żadnych wątpliwości – są to te same okulary!

Ojciec Cipriano zaczyna więc ich używać podczas egzorcyzmów. Reakcja złego ducha jest jednoznaczna i tym samym potwierdza ich autentyczność. Gdy „przyłożył je do osoby dręczonej, przywołując w myślach wstawiennictwo św. Maksymiliana Kolbe, wówczas demon w przeraźliwy sposób zaczął krzyczeć przez tę osobę: »Zabierz je, one mnie palą, dłużej tego nie wytrzymam«, po czym osoba w spektakularny sposób została uwolniona” (J. Jureczko-Wilk, Okulary o. Kolbego, „Gość Niedzielny”, 14.08.2015).

Ojciec Maksymilian Kolbe nie przestaje nas wciąż zadziwiać, a liczne cuda i świadectwa uzdrowień przypominają nam o jego wyjątkowym wstawiennictwie w niebie. Toteż nie bez powodu prymas Stefan Wyszyński powiedział o nim: „To nie jest postać, która zmieści się w archiwach. Będzie zawsze przerastał nas wszystkich o głowę. Droga Ojca Maksymiliana 
dopiero się zaczyna…”.