W wieku 15 lat nie słuchałem już ani ojca, ani matki. Robiłem, co chciałem. Moi rodzice życzyli sobie, abym studiował. Ja też tego pragnąłem, ale jednocześnie chciałem mieć pieniądze, być niezależnym i mieć wolność. Pamiętam, że zawsze chciałem się wyróżniać czymś od innych, być sprytniejszym od innych. Szukałem towarzystwa starszych od siebie. Nie czułem się z nimi dobrze, ale to mi imponowało i chciałem się czuć starszym, niż byłem naprawdę.
Potem do zapalenia pierwszej trawki nie było już daleko, a stamtąd droga do twardych narkotyków jest łatwa. Kiedy zacząłem brać heroinę, ciągle jeszcze nie uważałem siebie za narkomana. Do momentu szprycowania się uważałem, że to inni są narkomanami, ale nie ja. Myślałem, że jestem mądrzejszy od innych, że łatwiej sobie daję radę, że jestem bardziej inteligentny i że mogę przestać, kiedy tylko zechcę. Ale to było samo oszukiwanie siebie. Ba, brałem nie tylko heroinę, ale paliłem również jointy. I wtedy jeszcze nie mogłem pojąć, jak to ludzie sami siebie potrafią niszczyć. W tamtych chwilach znajdowałem dziwną pociechę, zawsze widziałem innych w gorszej sytuacji i pocieszałem się, że tak naprawdę nie jestem taki sam jak oni, nigdy nie byłem w więzieniu, nie musiałem kraść, nie musiałem sprzedawać narkotyków.
Na dnie
Jednak od czasu, kiedy zacząłem się szprycować, przestraszyłem się. Szybko szedłem na dno i wkrótce musiałem zacząć sprzedawać narkotyki i kraść. Zniszczyłem się całkowicie. Kiedy wstępowałem do Wspólnoty ważyłem zaledwie 50 kg. Straciłem chęć do wszystkiego, nie miałem sił do pracy. Jedynym moim pragnieniem było zażywanie narkotyków. Dziennie wydawałem na nie do 500 tys. lirów. Jeśli było więcej narkotyków, częściej je zażywałem. Utraciłem wszelką godność, o wszystkich zapomniałem, byłem nieszczery i kłamałem. Wykorzystywałem uczucia moich rodziców dla własnej korzyści, a wszystko po to, aby zdobyć narkotyki.
Dziś dziękuję Bogu za dwa znaczące dni mojego życia. Pierwszy, kiedy rodzice znaleźli w sobie dość siły, by powiedzieć mi: „Albo zdecydujesz się pójść do Wspólnoty i wtedy ci pomożemy, albo wynoś się z domu”. Tamtego dnia naprawdę się przeląkłem. Dotarło do mnie, że dalej nie mogę w ten sposób żyć. Nie miałem zamiaru zerwać z narkotykami, ale też bałem się nadal to praktykować. Drugi dzień, który błogosławię i za który dziękuję, to spotkanie z siostrą Elvirą. Gdy spotkały się nasze spojrzenia, zrodziła się we mnie nadzieja.
Dzień mojego wstąpienia do Wspólnoty pamiętam tak, jakby to było dzisiaj. Wyszedłem z samochodu z papierosem w ustach. Jakiś chłopak z daleka krzyczał do mnie, że tu się nie pali. Od razu powiedziałem, że ta Wspólnota jest nie dla mnie. Wróciłem do samochodu, w którym czekała moja siostra. Tymczasem ten chłopak podszedł i zaczęliśmy rozmawiać. Pojąłem, że chce mojego dobra. To było nie do pojęcia dla mnie, bo przecież widziałem go po raz pierwszy. Objął mnie ramieniem i tak wprowadził do Wspólnoty. Już zaraz po wejściu zauważyłem wielu młodych chłopaków, którzy pracowali, śmiali się, śpiewali. Pomyślałem, że wyglądają na szczęśliwych przy pracy, a zauważyłem, że sporo tej pracy było. Wydawało mi się nieprawdopodobne, że ci ludzie są tacy szczęśliwi, a przecież byli narkomanami, jak ja. Zrodziło się we mnie pragnienie życia. W moje serce zapadło dobre ziarno. Ale po pierwszym dniu pobytu we Wspólnocie, kiedy wróciłem do domu, narkotyki znów mnie spętały.
Wychodzenie z uzależnienia
Potrzebowałem trzech miesięcy, żeby wstąpić do „Cenacolo”. Przyjęli mnie. Pierwszego dnia chodziłem tu i tam, ale prawdziwy szok przeżyłem dopiero wieczorem, kiedy poszliśmy do kaplicy. Chłopcy śpiewali i dopóki śpiewali bardzo mi się to podobało. W pewnym momencie zaczęli modlić się na różańcu. Nie wiedziałem, co to ma znaczyć. Zaczęli odmawiać Zdrowaś Mario, powtarzając dziesięć razy, potem znów dziesięć razy. Po głowie zaczęły mi chodzić myśli i pytania: „W co ja się tutaj wpakowałem? To nie są narkomani! To jest dom wariatów! Oni nie są tacy, jak ja”. Chciałem stamtąd natychmiast uciec. Obok mnie jednak był chłopak – „anioł stróż”. Przez cały czas przebywał ze mną. Kiedy kładliśmy się spać, był w pobliżu mnie, kiedy szedłem do toalety, czekał na mnie, kiedy pracowaliśmy, był obok mnie; nocą, kiedy przeżywałem kryzys narkotykowego głodu, bo było mi raz gorąco, a raz dygotałem z zimna, on był przy mnie. To jest właśnie rola „anioła stróża”. Myślę, że gdyby ktoś taki nie przebywał stale przy mnie, nie wyzwoliłbym się z nałogu. Wiem, że to dzięki Bogu znalazłem „anioła” w „Cenacolo”.
We Wspólnocie wpadłem w ciepłe objęcia, w objęcia rodziny. Dziś z wiarą mogę powiedzieć, że znalazłem w niej ramiona Boga Ojca, który jest ojcem nas wszystkich. Dlatego czuję nie tylko, że żyję – czuję, że zmartwychwstałem! Czuję się odrodzony. Czuję, że mam życie, od wewnątrz.
Po pewnym okresie pobytu we Wspólnocie „anioł stróż” nie depcze ci już po piętach, jak w pierwszych dniach. Powoli powraca zaufanie, „Cenacolo” krok po kroku zaczyna powierzać ci zadania, w końcu opiekę nad innymi.
Żyjąc poza Wspólnotą wiodłem życie, które prowadziło mnie do samozniszczenia. Rosłem w sensie fizycznym, ale duchowo żyłem tylko dla narkotyków. Czułem, że byłem dziecinny. Zadania, które mi zostały powierzone przez Wspólnotę stanowiły dla mnie wielkie przeżycie, to były pierwsze moje dorosłe sukcesy i pierwsze prawdziwe radości. Tutaj człowiek uczy się życia, odpowiedzialności. Po kilku miesiącach i ty stajesz się „aniołem stróżem” dla innego chłopaka – to jest piękne. Stajesz się „aniołem stróżem” dla kogoś, kto był zniszczony przez narkotyki, tak jak ty, kto nie śpi po nocach, tak, jak ty nie sypiałeś, kto w ciągu dnia, w czasie pracy, co dwie minuty mówi o narkotykach, właśnie tak samo jak ty, kto chce uciec, a ty musisz go przekonać, żeby pozostał – musisz być z nim. Przez ten miniony okres kilka razy byłem „aniołem stróżem”. Męczące, ale i piękne. Czasem już po 15 dniach, bywa, że i po miesiącu lub dwóch, twój podopieczny zaczyna lepiej spać, lepiej pracować i wreszcie słyszysz, że modli się, odmawiając Zdrowaś Maryjo, bez względu na to, czy wierzy czy nie. I właśnie pewnego dnia ten chłopak patrzy ci w oczy i mówi: – „Dziękuję, dziękuję, żeś mnie tu zatrzymał! Dziękuję ci, bo bez ciebie nie byłoby mnie tutaj, nie wytrzymałbym”. Nie ma niczego na świecie, czym mógłbyś zapłacić za to „dziękuję” lub je zastąpić. Nie ma takich pieniędzy, którymi mógłbyś zapłacić za to „dziękuję”, wypowiedziane przez człowieka, który był w okowach narkotyków i zaczyna się z nich wyzwalać.
Miłość Boga najlepszą terapią
Myślę, że w tym tkwi piękno tej Wspólnoty. „Cenacolo” jest szkołą życia, wspólnotą, dla której pierwszym celem jest pomoc w spotkaniu serca ludzkiego z sercem Bożym. Piękno jej polega na tym, że przyjmuje cię w objęcia bez żadnych twoich zasług. Nie pyta cię, czy masz pieniądze w banku, czy jesteś biały czy czarny, czy umiesz coś robić, czy studiowałeś…
W naszej Wspólnocie nikt nie płaci za pobyt, żyjemy z łaski Opatrzności. Wspólnota przyjmuje, pomaga, zaprasza, inspiruje, uczy kochać. A to, czego człowiek się nauczy i co się wydarzy w jego wnętrzu, jest czymś znacznie przekraczającym to, o czym sobie myślimy, przychodząc tutaj.
Nikt z nas, byłych narkomanów, nie mówi na wstępie – ja wierzę. Ale nie jest to też wymogiem Wspólnoty, bo to ona uczy modlitwy. Następstwem modlitwy jest wiara. Tu się nie mówi: „Wierz, a potem się módl”, ale „Najpierw się módl”. Siostra Elvira mówi: „Uklęknij i módl się, a potem przyjdzie wiara”. Nie pyta, czy kochasz, tylko uczy cię być z Jezusem. Wtedy rodzi się miłość, poprzez ofiarę. Wspólnota nie uczy przez mądre wykłady, katechezy, lecz uczy najpierw poprzez przykład życia. To prawda, że siostra Elvira mówi i naucza przez katechezę, ale ona uczy nas modlić się, modląc się sama. Uczy nas zginać kolana, ale ona pierwsza klęka. Uczy nas modlić się przed Jezusem, ale to ona modli się więcej od nas – wcześniej niż my, a potem razem z nami. Siostra Elvira rozmawia z nami poprzez swoje życie.
Życie chłopców, którzy przed nami wstąpili do Wspólnoty, którzy są starsi od nas, staje się dla nas szkołą. Życie, które zostało odrodzone, nie może nie pragnąć odradzać innego, tworzyć od nowa, kochać. To naprawdę jest piękne, kiedy możesz uczynić dobro drugiemu. Dziś odczuwam, że Jezus wskrzesił mnie nie tylko fizycznie, ale sprawił, że moje serce zmartwychwstało. Teraz jest to serce, które pragnie kochać. I za to nieustannie dziękuję Bogu, który jest naszym Ojcem, dziękuję, że mnie stworzył i na mojej drodze życia postawił siostrę Elvirę.
Marco
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!