Lekarze zdiagnozowali u mnie niewydolność żylną nóg i uprzedzili mnie, że każda ciąża będzie istotnie pogarszała moje zdrowie.
Będąc kilkuletnią dziewczynką, marzyłam o tym, by w przyszłości założyć rodzinę. Jednak w okresie dojrzewania, pod wpływem panującej mody na szczupłą sylwetkę, popadłam w półroczną anoreksję, która mogła na trwałe zaszkodzić mojej płodności. Wówczas też lekarze zdiagnozowali u mnie niewydolność żylną nóg i uprzedzili mnie, że każda ciąża będzie istotnie pogarszała moje zdrowie.
Czystość przedmałżeńska
Moi rodzice i dziadkowie, dzięki własnemu przykładowi i podsuwanej mi literaturze, przekonali mnie, że zbliżenie mężczyzny i kobiety ma sens i daje radość tylko między małżonkami. Dlatego w dzieciństwie i w młodości byłam pewna, że zachowanie dziewictwa do ślubu jest warunkiem koniecznym do zawarcia trwałego małżeństwa i założenia szczęśliwej rodziny. Postrzegałam czystość jako inwestycję w przyszłe szczęście.
Wiedziałam, że jeżeli oddam się mężczyźnie, nawet takiemu, którego bardzo kocham, ale który nie jest moim mężem, to ten mężczyzna nie będzie w stanie tego docenić. Jeżeli sama nie będę szanować mojego ciała, to tym bardziej on nie obdarzy mnie należytym szacunkiem i dozgonną wiernością.
Kiedy byłam studentką, okazało się, że chłopakowi, z którym się spotykałam, nie wystarczało trzymanie się za rękę. Różnymi argumentami próbował namówić mnie do współżycia. Dodatkowo bolało mnie to, że mój chłopak współżył już wcześniej z innymi kobietami, a więc tak naprawdę nie dawał mi żadnej gwarancji, że po współżyciu zechce przy mnie pozostać, skoro z poprzednimi dziewczynami zrywał znajomość…
Chłopak ten wytykał mi również, że Bóg jest dla mnie ważniejszy od niego. Mimo uczucia, którym go obdarzyłam, musiałam się zdobyć na zerwanie z nim. Miałam wtedy 22 lata.
Podobnie przebiegały znajomości z dwoma innymi chłopakami, z którymi się później spotykałam: wielkie uczucie, trudna decyzja o rozstaniu, a potem wielkie cierpienie.
Po studiach miałam okazję poznać Ruch Czystych Serc i przez trzy lata jeździłam na rekolekcje letnie organizowane przez redakcję „Miłujcie się!”. Te wyjazdy bardzo dużo mi dały. Wreszcie znalazłam się wśród młodych ludzi, którzy myśleli podobnie jak ja! Oni też dążyli do zachowania czystości przed ślubem i do założenia szczęśliwej rodziny.
Podczas rekolekcji gromadziłam więc energię, siły i radość, tak aby jakoś przetrwać kolejny rok życia. Nie udało mi się jednak zawrzeć żadnej konkretnej znajomości, a moje pragnienie założenia rodziny było już tak silne, że samotność, która mi w tamtych czasach doskwierała, stawała się nie do zniesienia.
Wreszcie pojawił się na mojej drodze mężczyzna, który oczarował mnie swoim uśmiechem, delikatnością i cierpliwością. Na początku, w związku z moimi wcześniejszymi negatywnymi doświadczeniami, traktowałam go nieufnie.
Obawiałam się, że będzie on miał nieuczciwe zamiary. Im bardziej go jednak poznawałam, tym bardziej mi imponował. On nie chciał mnie zmieniać czy nakłaniać do zachowań niezgodnych z moim sumieniem. Po prostu bezwarunkowo mnie pokochał. W wieku 28 lat stałam się szczęśliwą mężatką.
O dobrego męża modliłam się przez dziewięć lat. Prosiłam św. Józefa o wstawiennictwo za pomocą krótkiej modlitwy zawierającej kilka obietnic, których dotrzymałam. W tej samej intencji w wieku 19 lat wybrałam się z pieszą pielgrzymką na Jasną Górę. Co ciekawe, dołączyłam do pielgrzymki dwa dni po jej rozpoczęciu – w mieście, z którego pochodził właśnie… mój przyszły mąż!
Dzieci, zdrowie i kariera naukowa
Po dwóch latach małżeństwa urodziła się nam pierwsza córeczka (której daliśmy na drugie imię Józefina). Poród był jednak bardzo skomplikowany i niebezpieczny: cesarskie cięcie i zdiagnozowane krwiaki. Z powodu obfitego krwawienia wewnętrznego trzeciego dnia po porodzie zostałam poddana operacji ponownego otwarcia jamy brzusznej.
Choć do dziś pamiętam lęk i ból towarzyszące mi podczas pierwszego porodu, to bardzo szybko z mężem zapragnęliśmy kolejnego dziecka. Nasza druga córeczka urodziła się, gdy pierwsza miała zaledwie 14 miesięcy. Tym razem poród odbył się drogami natury, ale też był niebezpieczny.
W czasie każdego porodu moje ciało pokrywały bolesne żylaki, z powodu których konieczne było podawanie mi leków przeciwzakrzepowych w postaci zastrzyków. Lekarz nalegał, bym po drugim porodzie zaczęła stosować środki antykoncepcyjne.
Takiego rozwiązania w ogóle jednak nie brałam pod uwagę, ponieważ:
1) hormonalne środki antykoncepcyjne są niewskazane w przypadku niewydolności żylnej;
2) środki antykoncepcyjne to nie lek, tylko trucizna (niszczą płodność okresowo i długofalowo, a także wywołują wiele skutków ubocznych, wymienianych zresztą w ulotkach);
3) używanie jakichkolwiek mechanicznych środków antykoncepcyjnych napawało mnie obrzydzeniem;
4) antykoncepcja i tak nie daje 100-procentowej gwarancji;
5) współżyjąc w dniach płodnych, kobieta stosująca antykoncepcję przeżywa lęk przed zajściem w ciążę zamiast radości ze współżycia.
Po drugim porodzie udałam się na operację żył, by złagodzić objawy choroby. Obowiązków domowych, naukowych i zawodowych przybywało, moje zmęczenie było coraz większe, ale świadomość, że córeczki mogą się wspólnie bawić, rekompensowała mi wszelkie niedogodności. W pewnym momencie zdecydowaliśmy się na kolejne dziecko.
Nasza trzecia córeczka przyszła na świat również drogami natury. Pogłębiła się jednak moja choroba, więc mimo podawanych mi leków poród zakończył się zakrzepowym zapaleniem żył, a po porodzie konieczna była druga operacja.
Po trzecim porodzie mój lekarz był jeszcze bardziej zaniepokojony, ponieważ zakrzepica mogła doprowadzić nawet do zatoru płucnego i zamknięcia tętnicy płucnej, czyli do śmierci. Zaproponował mi więc podwiązanie jajników, na co się nie zgodziłam. Znałam jednak metody naturalnej regulacji poczęć, wiedziałam zatem, czego mam się trzymać.
Moja rodzina dawała mi wielką radość, ale jednocześnie zawsze bardzo mocno angażowałam się w pracę naukową i zawodową. Nie było to proste do pogodzenia, ponieważ mój mąż również pracował, dziadkowie nie mogli nam na co dzień pomagać, a ja nie chciałam korzystać z pomocy opiekunek czy gosposi. Dodatkowo podjęliśmy decyzję o rozpoczęciu edukacji domowej dla dzieci, co wiązało się z nowymi wyrzeczeniami (ale też z radością!).
W tym też czasie miałam okazję poznać różne rodziny z czworgiem dzieci. I to sprawiło, że znów pojawiło się we mnie marzenie o kolejnym dziecku. To pragnienie musiałam jednak wyciszać, ponieważ zdrowotnie nie byłam w ogóle przygotowana na czwartą ciążę.
Wszystko oddałam Bogu
I w tym momencie okazało się, że… zaszłam w ciążę. To wydarzenie wywołało w moim sercu całą gamę emocji. Wystraszyłam się, że zawiodły metody naturalne, które dotychczas stosowałam, ale dość szybko zdałam sobie sprawę, że to nie one zawiodły, lecz moje chwilowe zaniedbanie.
W tamtym czasie byłam tak pochłonięta tym, co dzieje się w pracy, że przestałam mierzyć temperaturę mojego ciała, a jedynie korzystałam z obserwacji z poprzednich cykli. Było mi wstyd, że z powodu pracy nie dopilnowałam tak istotnej sprawy.
Wiadomość o ciąży wywołała też u mnie poczucie bezradności i lęk o przyszłość. Potwornie bałam się bólu porodowego i pęknięcia żylaków, a co za tym idzie, ryzyka wykrwawienia się na śmierć…
Cała ta sytuacja mnie przerosła. Byłam przerażona. Żeby móc w miarę normalnie funkcjonować, oddałam wszystko Panu Bogu. Powierzyłam Mu całą naszą przyszłość, bo wiedziałam, że nikt na ziemi nie jest w stanie mi pomóc.
Pomyślałam wtedy, że może Pan Bóg, widząc moje wcześniejsze rozterki związane z pracą i kolejną ciążą, wziął właśnie sprawy w swoje ręce, by spełnić moje nieśmiałe macierzyńskie marzenie. A skoro je wziął, to doprowadzi też do pomyślnego zakończenia.
Zawierzając moją ciążę Bogu, chciałam Mu jednocześnie pokazać, jak bardzo wierzę w Jego moc i dzieła oraz jak bardzo od Niego zależę. Choć bardzo w tamtym czasie cierpiałam i byłam momentami wyczerpana, Bóg dawał mi jakieś nadprzyrodzone siły, by iść do przodu.
Prosiłam też wiele osób o modlitwę. Kiedyś mój znajomy, wiedząc o moich poważnych problemach zdrowotnych, pogratulował mi podjętej decyzji o kontynuacji ciąży i urodzeniu dziecka. Dla mnie zaś było zupełnie normalne, że jedynym rozwiązaniem jest urodzenie dziecka.
Podwójny cud!
Dzień przed wigilią Bożego Narodzenia mój ginekolog poinformował nas, że będziemy mieli… czwartą córeczkę! Ciąża była bardzo trudna, a lekarze na każdej wizycie przedstawiali mi najczarniejsze scenariusze rozwoju sytuacji i wytykali mi moje nieodpowiedzialne rodzicielstwo, więc niełatwo mi było zachować optymizm…
Nasza czwarta córeczka długo „zastanawiała się”, jaki mi zrobić prezent na Dzień Mamy i w końcu, z godzinnym opóźnieniem, stwierdziła, że po prostu zainicjuje poród i okaże nam swe cudowne oblicze – przyszła na świat 27 maja po pierwszej w nocy.
Akcja porodowa potoczyła się bardzo szybko. Trzy kwadranse po przyjeździe do szpitala mogłam już przytulić naszą czwartą uroczą córeczkę (zupełnie zdrową – mimo stosowanych przeze mnie leków!).
Po porodzie byłam przez wiele dni oszołomiona podwójnym cudem, jakiego doświadczyłam. Pan Bóg nie tylko sprawił, że moje żyły wytrzymały do końca, ale także zadbał o to, by po tych moich strasznych cierpieniach poród odbył się błyskawicznie, a córka nie doznała żadnego uszczerbku na zdrowiu!
Do dziś, gdy o tym myślę, spływają mi po policzkach łzy, bo wtedy najbardziej w całym moim życiu doświadczyłam Bożej miłości i opieki. Bóg pokazał mi, jak wiele może zdziałać w naszym życiu, gdy w pełni zawierzamy Mu swą przyszłość i gdy bezgranicznie Mu zaufamy.
Ciąża ta oczywiście pogorszyła stan moich żył, więc kilka miesięcy po porodzie poddałam się trzeciej operacji. Jednak szczęście, jakie nam z mężem towarzyszy z racji możliwości wychowania czterech uśmiechniętych dziewczynek, jest stokroć większe niż wszystkie doznane cierpienia. Każda nasza córka jest wielkim Bożym darem, skarbem i cudem!
W dniu, w którym piszę to świadectwo, obchodzimy akurat z mężem 12. rocznicę ślubu. Nie zawsze jest różowo – to normalne, ale jest we mnie ogromna wdzięczność Bogu za to, że tak często nas wspiera.
Cieszę się też ogromnie z tego, że w każdej sytuacji mogę na męża liczyć. To, że zachowaliśmy czystość do ślubu, sprawia, że możemy obdarzyć się pełnym zaufaniem.
Otwartość męża na potomstwo daje mi poczucie bezpieczeństwa – mąż nigdy nie namawiał mnie do przerwania ciąży. Mąż, podobnie jak ja, akceptuje naturalne metody planowania rodziny, więc nie zmusza mnie do stosowania antykoncepcji.
Okazywał mi swą miłość nawet wtedy, gdy wyglądałam w ciąży okropnie z powodu niewydolności żylnej. Cierpliwie też znosił długie okresy wstrzemięźliwości wynikające z mojej choroby. Ukochany mężu – dziękuję!
Niektóre osoby traktują dzieci jako problem w pokonywaniu kolejnych szczebli kariery naukowej czy zawodowej. Dzieci jednak wcale nie są dla nas problemem! Ich uśmiech i miłość sprawiają, że stajemy się bardziej kreatywni w pracy i mamy motywację do tego, by pracować, ponieważ jako rodzice musimy zapewnić im odpowiednie warunki.
Wychowywanie dzieci i praca nie są wcale sprzecznymi celami. Szczęśliwy dom pozwala nam się zawodowo rozwijać! Pan Bóg nam błogosławi i nas wspiera. To właśnie On sprawił, iż pomimo wielu obowiązków domowych i zawodowych znalazłam czas i siły na napisanie mojej pracy habilitacyjnej. Nie rezygnujmy więc z rodziny dla kariery, lecz w Bogu i w rodzinie szukajmy oparcia!
Chciałabym zachęcić wszystkie dziewczyny i kobiety, by zabiegały o swoje szczęście – to prawdziwe szczęście!
Czytelniczka
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!