Quique został aresztowany za porwanie i groził mu wyrok 70 lat pozbawienia wolności. W więzieniu asystował w satanistycznych rytuałach. Kiedy w więzieniu została otwarta kaplica wieczystej adoracji, zaciekawiony wszedł do środka i wtedy zaczęła się przemiana jego życia. Poniżej publikujemy jego świadectwo.
Moja mama i cała jej rodzina byli świadkami Jehowy. W dzieciństwie uczęszczaliśmy na spotkania modlitewne, czytaliśmy Biblię, studiowaliśmy książki i czasopisma – nie z własnej potrzeby, ale ze strachu przed dziadkiem. Ta opresyjna atmosfera powodowała, że trudno mi było bliżej poznać Boga.
Mój ojciec opuścił nas, gdy skończyłem trzy lata. Kiedy byłem bity przez dziadka, prosiłem Boga, żeby sprawił cud i by mój ojciec przyszedł, aby mnie obronić. Niestety, tak się nie stało… Ten fakt negatywnie wpłynął na moją relację z Bogiem.
Gdy skończyłem 16 lat, zacząłem żyć na ulicy i zetknąłem się ze złem. Po dwóch latach przeniosłem się do Puebli. Tam bardzo szybko wpadłem w narkomanię i inne uzależnienia. Pewnego dnia udało mi się nawiązać kontakt ze swoim ojcem, który tam mieszkał.
Mój tata złożył mi wówczas taką propozycję: „Chodzimy co tydzień do kościoła. Jeśli chcesz nam towarzyszyć, możesz z nami iść. Jeśli nie chcesz – nie czyń tego”.
Potem dodał: „Widzę w tobie pragnienie zmian. Jeśli chcesz, zmienisz się z własnej woli. Nie będę cię do niczego zmuszać. Decyzja należy do ciebie”.
Tego samego dnia zgodziłem się pójść do kościoła św. Judy Tadeusza. Poprosiłem tego świętego, by mi pomógł stać się lepszym człowiekiem. I stała się rzecz niesamowita: z dnia na dzień odstawiłem wszystkie używki. Nie doświadczałem żadnych objawów detoksu.
Czułem się wolny i całkowicie zdrowy, choć przez ponad dwa lata spożywałem codziennie pewien środek, którym czyści się rury PCV z kamienia… Zacząłem studiować i pracować. Spotkałem też dziewczynę, która jest teraz moją żoną.
Wkrótce zostałem powołany do wojska i oddaliłem się od Boga. Po powrocie do cywila popełniłem wiele błędów i ciężkich przestępstw. Wtedy też przebywała w szpitalu moja babcia, która była dla mnie jak mama.
Któregoś dnia pojechałem do kościoła i poprosiłem Boga, żeby wybaczył mi zło, które uczyniłem, by mi pomógł i uzdrowił babcię. Po tej modlitwie wyprostowałem swoje ścieżki i zacząłem pracować.
W pętach szatana
Piętnaście dni później pod nasz dom podjechało kilka wozów policyjnych. Był październik 2014 r. Aresztowano mnie wtedy i wsadzono do furgonetki. Zostałem oskarżony o porwanie.
Kiedy usłyszałem zarzut, pomyślałem o 70 latach więzienia i o tym, że moje życie właśnie się skończyło. Chciałem się powiesić, ale nie byłem w stanie tego uczynić.
Umieścili mnie w odosobnionej celi, bez światła, bez koca, bez niczego. O trzeciej nad ranem zobaczyłem swoją babcię. Przyszła, aby dać mi znać, że właśnie umarła. Chciała się ze mną pożegnać… Dopiero później otrzymałem potwierdzenie od ojca, że babcia faktycznie wtedy zmarła.
Na tym samym oddziale, gdzie była moja cela, siedział pewien satanista. Nazywaliśmy go Wiedźmin. Pewnego dnia opowiedziałem mu o sobie.
Wtedy ten człowiek zasiał we mnie niepokój, mówiąc mi: „To Bóg ponosi winę. Prosiłeś Go o przebaczenie, a On sprowadził cię tutaj. Przez Niego straciłeś babcię i swoją rodzinę”.
Pojawiła się wówczas w moim sercu wielka niechęć i pretensje do Boga. Obwiniałem Go: „Dlaczego mi to zrobiłeś, skoro przyszedłem i prosiłem o Twoje przebaczenie?”.
Mój gniew na Boga się wzmagał… Po pewnym czasie nauczyłem się uprawiać czary oraz rzucać przekleństwa. Ustawiłem sobie ołtarzyk z wizerunkiem szatana, przed którym zapalałem świeczki o trzeciej nad ranem.
Codziennie budziłem się o tej godzinie, by się modlić do szatana i zanosić do niego błagania. Stałem się wtedy prawą ręką owego satanisty. Załatwiałem też z szatanem własne interesy. Mówiłem sobie: „Szatan mi pomoże, wyciągnie mnie z więzienia”.
Adoracja w Wielki Czwartek
Służyłem demonom w ten sposób przez dwa lata, aż w końcu przyszedł Wielki Czwartek. Na naszym więziennym oddziale otwarto wtedy kaplicę, w której była możliwość adoracji Najświętszego Sakramentu.
Gdy odwiedziła nas wówczas siostra Lupita, powiedziałem jej wulgarnie, by mnie nie denerwowała i nie próbowała nawet zaczynać swoich ewangelizacyjnych opowieści.
Tego dnia jednak, kiedy wszyscy mówili, że przyjdzie Najświętszy Pan, zaczęło mnie to interesować…
Gdy rozpoczęła się Eucharystia, poczułem silne pragnienie pójścia do spowiedzi. Stanąłem w długiej kolejce. Podczas spowiedzi płakałem jak małe dziecko. Wyznałem wszystkie swoje grzechy i poprosiłem Boga o przebaczenie. I stał się cud!
To była moja całkowita przemiana, uwolnienie i radość. Zrozumiałem, że tylko tam jest wolność, gdzie jest Jezus. Tak, jakby ktoś przerzucił kartkę papieru i rozpoczął nowy rozdział. Usłyszałem: „Od dziś Bóg jest tutaj z wami cały czas obecny w Najświętszym Sakramencie”.
Konsekwencje zła
Po swoim nawróceniu zacząłem odczuwać konsekwencje tego wszystkiego, co wcześniej czyniłem. Gdy Pan Jezus przyszedł do mojego życia, moja żona była w trzecim miesiącu ciąży i poroniła. Nie ulegałem jednak zniechęceniu; oddawałem swój ból Jezusowi i dalej za Nim podążałem.
W tym samym czasie przy więziennej kaplicy adoracji powstał chór. Było w nim kilkunastu więźniów, którzy śpiewali i grali na gitarach. Także i we mnie zrodziło się wówczas pragnienie śpiewania dla Pana.
Któregoś dnia wszedłem do kaplicy i powiedziałem Jezusowi: „Pomóż mi, chcę śpiewać dla Ciebie, chcę Cię chwalić, Panie. Pomóż mi się nauczyć śpiewać, dla Ciebie”.
Odtąd zacząłem ćwiczyć sam, w swojej celi. Siostra Lupita dała mi gitarę. Tylko Bóg wie, jak nauczyłem się grać. I grałem lepiej niż ci, którzy robili to od wielu lat. To Pan Bóg dał mi talent.
Im bardziej zbliżałem się do Boga, tym więcej pojawiało się przeciwności. W poprzednich latach szatan dawał mi wszystko: pieniądze, narkotyki… Teraz powiedziałem Złemu, że niczego już od niego nie chcę.
Podczas adoracji kontynuowałem swoje modlitwy. Pojawiały się we mnie pokusy buntu przeciw Bogu. Pytałem na modlitwie: „Gdzie jesteś? Czego ode mnie chcesz?”.
Kiedy się nawróciłem i odrzuciłem satanistyczne praktyki, Wiedźmin powiedział mi: „Odbiorę ci to, co kochasz najbardziej”.
Nagle mój tata źle się poczuł. Leżał w łóżku, bo nie mógł się ruszyć. Dla mnie było to bardzo trudne doświadczenie. Czułem wtedy niemoc. Każdej nocy przychodził do mnie szatan i mówił mi: „Nie bądź głupi, rozwiązanie jest w twoich rękach”.
Pieśń do Boga
Pewnego dnia do naszej kaplicy przybył biskup Felipe. Leżałem wówczas w celi i byłem bardzo zły na Boga. Koledzy przyszli do mnie i zaczęli wołać: „Biskup przyszedł, chcesz z nim porozmawiać?”. Kiedy wyszedłem, napotkałem jedną z pań, która rzekła: „Weź swoją gitarę. Biskup chciałby usłyszeć twój śpiew!”.
Był to ostatni dzień Roku Miłosierdzia. Gdy wszedłem do kaplicy, wszyscy modlili się Koronką do miłosierdzia Bożego. Przedarłem się przez tłum i wyszedłem na środek kaplicy, niedaleko biskupa.
Koronka trwała, a ja z bólem i gniewem z powodu choroby swojego taty modliłem się przez zaciśnięte zęby. Po modlitwie biskup zapytał, czy to ja jestem Quique, i powiedział, że przyszedł, aby mnie usłyszeć. Czułem się uprzywilejowany i zaszczycony.
Kilka dni później odwiedziła mnie moja siostra. Powiedziała, że nasz tata znajduje się na oddziale intensywnej terapii, że jest bliski śmierci. Napisałem wtedy podanie o przepustkę, chociaż wiedziałem, że z naszego najbardziej strzeżonego oddziału nikt nigdy nie otrzymał takiej zgody.
Poszedłem wówczas do kaplicy i powiedziałem Panu Jezusowi, obecnemu w Hostii: „Pozwól mi pożegnać się z moim tatą, daj mi szansę zobaczyć go po raz ostatni… Uczyń dla mnie ten cud!”.
Nie minęło nawet 15 minut, gdy jeden z posłańców przybył po mnie, wołając: „Quique, wychodzisz!”. Płacząc ze wzruszenia, opuściłem kaplicę.
Kiedy przybyliśmy do więziennego wyjścia, strażnik rzekł: „Naprawdę nie wiem, jak załatwiłeś sobie tę przepustkę. Nikt stąd jeszcze nie otrzymał przepustki. Zabieramy cię do szpitala, abyś mógł się pożegnać z tatą. Mamy jednak rozkaz, żeby przy najmniejszym nawet problemie cię zastrzelić”.
Do szpitala wchodziłem zakuty w kajdanki i w asyście strażników. Dali mi 15 minut na spotkanie z tatą. Mój ojciec był w bardzo złym stanie, bez świadomości. Łzy cisnęły mi się do oczu… W milczeniu modliłem się i trzymałem go za rękę. Kilka dni potem tata zmarł.
W nocy śniło mi się, że byłem w ogromnym, przepięknym kościele. W pewnym momencie podszedł do mnie Pan Jezus i powiedział mi, że mnie nauczy czegoś nowego. Chwycił gitarę i zaczął śpiewać.
Pamiętam doskonale, że zaśpiewał piosenkę uwielbienia, która mówi: „Nikt cię nie kocha tak jak ja”! W tym momencie zobaczyłem swojego tatę i pożegnałem się z nim. To było dla mnie niesamowite doświadczenie.
Kolejnym prezentem, który otrzymałem od Boga, był mój ślub. Nasze małżeństwo pobłogosławił biskup Filipe. W więzieniu przychodziły do mnie świeckie misjonarki z kaplic wieczystej adoracji w Puebli. Traktowały mnie jak swojego syna i dodawały mi odwagi: „Quique, dasz radę! Pomódl się! Oddaj się Bogu! Idź na adorację do kaplicy!”.
Buntowałem się, ale w głębi serca czułem pragnienie śpiewania dla Boga. Nie było dnia, w którym bym dla Niego nie śpiewał. W nocy wstawałem na chwilę, żeby się pomodlić, by z Nim porozmawiać.
Nadszedł wreszcie moment, w którym powiedziałem Jezusowi: „Już nie będę Cię o nic prosił. Jeżeli nie chcesz mi dać wolności, to mi jej nie dawaj. Daj mi jedynie wiarę. Jeżeli jednak zechcesz mnie uwolnić, będę Ci bardzo wdzięczny”.
Pewnego dnia przeniesiono mnie do mniejszej celi; zamieszkałem tam z ludźmi, o których wiedziałem, że trudno mi będzie się z nimi porozumieć. To było dziwne, ale się nie buntowałem!
Pamiętam, że spojrzałem wtedy w niebo i powiedziałem: „Ty wiesz, dlaczego mnie tu umieściłeś, masz dla mnie jakiś plan, więc niech się wypełni Twoja wola. Chroń mnie, pomagaj mi i troszcz się o mnie”.
Wszyscy z nowego oddziału mnie szanowali. Zacząłem im mówić o Bogu, a oni powierzali mi swoje problemy. Śmiejąc się, mówiłem: „Boże, już wiem, dlaczego mnie tu przysłałeś”.
Koledzy się dziwili, bo każdego dnia wyłączałem telewizor i zaczynałem się modlić. Pomimo zniechęcenia i bólu z powodu oderwania od żony i najbliższych wiernie trwałem na modlitwie. W pewnym momencie poczułem, że zaakceptowałem krzyż, który nosiłem. Powiedziałem Jezusowi: „Jeżeli Twoją wolą jest, bym tu został, to przyjmuję to!”.
Potęga modlitwy
We wrześniu 2017 r. skazano mnie na 70 lat więzienia. To było bardzo trudne doświadczenie. W dniu odczytania wyroku umarł mój dziadek. Płakałem, pytając: „Dlaczego?”…
Zaraz po otrzymaniu wyroku rozmawiałem ze swoją żoną i powiedziałem jej, by mnie zostawiła i by na nowo ułożyła sobie życie. Odpowiedziała, że chce ze mną pozostać i że nie traci nadziei, iż pewnego dnia wyjdę na wolność.
Na początku mocno mnie to podtrzymywało na duchu, ale potem przestało mi to pomagać. Za każdym razem, gdy moja żona wychodziła z wizyty, musiałem toczyć swoistą walkę. Najtrudniejsza była dla mnie świadomość pozostałych 70 lat odbywania kary…
W więzieniu siedziałem od czterech lat. Byłem niewinny i nie było dowodów mojej winy. Oskarżyciel nigdy się nie pokazał. Pytałem więc samego siebie, dlaczego muszę odbywać tę karę.
Powiedziałem Bogu, że jeśli jest Jego wolą, bym 70 lat spędził w więzieniu, to przyjmuję to, byleby tylko On zaopiekował się moją rodziną. Po ok. 30 minutach przyszedł strażnik i powiedział mi, że… wychodzę na wolność. Powiedziałem mu, by sobie ze mnie nie żartował, a on z powagą powtórzył, że wychodzę. Nie wierzyłem, bo otrzymałem przecież wyrok na 70 lat!
Strażnik mi wówczas powiedział: „Czy wierzysz, czy nie, to już twoja sprawa. Ja ci mówię, że wychodzisz!”.
Wszyscy strażnicy, których mijałem, potwierdzali tę wiadomość i składali mi gratulacje. Poszedłem więc zabrać Biblię i gitarę. Wszystko inne zostawiłem, bo nie miało dla mnie znaczenia. Potem zadzwoniłem do żony i poprosiłem, by po mnie przyjechała.
Pożegnałem się ze współwięźniami i już około północy chodziłem wolny po mieście. Czułem się wtedy taki mały wobec wszechmocy i dobroci Boga!
Hojność miłosiernego Boga
Wyszedłem na wolność 23 października. 27 października moja córka miała mieć Pierwszą Komunię św. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że będę mógł uczestniczyć w tej uroczystości. Sakramentu udzielał biskup Filipe.
Bóg okazał się wielki… Cierpiałem bardzo dużo, bo musiałem ponieść konsekwencje swoich czynów, ale dzięki temu wszystkiemu przeżyłem wspaniałe doświadczenie relacji z Bogiem.
Poznałem też wtedy wyjątkowe osoby, takie jak biskup Filipe oraz swoje dwie mamy – świeckie misjonarki.
Wróciłem do normalnego życia. Każdego dnia modlę się do Boga. I choć wielokrotnie upadam i mam wiele wad, to wiele się zmieniło w moim życiu. Dzięki Bogu prowadzę własną firmę, która zapewnia mi godziwy byt. Bóg się o mnie zatroszczył i dał mi tyle rzeczy!
Przekonałem się, że nie ma wolności bez Chrystusa, że jestem wolny tylko wtedy, gdy jestem z Chrystusem, czyli gdy trwam w stanie łaski uświęcającej.
Quique
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!