Zaczął grać na fortepianie, gdy miał cztery lata, a w wieku 12 lat cieszył się światową sławą. Przez kolejnych kilkanaście lat upajał się sukcesami i żył jak lekkoduch. Kto by przypuszczał, że mając 29 lat, Hermann Cohen nawróci się, przyjmie habit zakonu karmelitańskiego, a do tego osiągnie taki stopień świętości, że dziś trwa jego proces beatyfikacyjny?
Śladami św. Augustyna
Choć historia Cohena może przypominać drogę życiową św. Brata Alberta (Adama Chmielowskiego) – zdolnego malarza, który porzucił sztukę, by oddać się Bogu w służbie bezdomnym, to niemiecki pianista czuł się duchowo związany przede wszystkim ze św. Augustynem.
Niechlubna przeszłość biskupa Hippony z IV wieku przypominała Hermannowi jego własną młodość, którą spędził na przyjemnościach, za nic mając nie tylko religię, ale i zasady moralne. Nic więc dziwnego, że na datę swego chrztu muzyk wybrał liturgiczne wspomnienie św. Augustyna (28 sierpnia 1847 roku), a w zakonie przyjął imię o. Augustyn Maria od Najświętszego Sakramentu.
I tak jak nieprzypadkowo w imieniu tym został upamiętniony Augustyn, tak też jest w odniesieniu do Maryi i Eucharystii – wielkich miłości Cohena. To im zawdzięcza on największe przełomy w swym życiu i to one były w centrum jego życia duchowego.
Genialny artysta
Hermann Cohen urodził się w żydowskiej rodzinie 10 listopada 1821 roku w Hamburgu. Ojciec, zaradny bankier, zapewniał dostatni byt swojej żonie i trójce dzieci. Pełnił też ważną funkcję w synagodze – udzielał błogosławieństwa ludowi.
Wrażliwy chłopiec od początku chłonął atmosferę modlitwy w świątyni, chętnie też śpiewał w domu psalmy z rodzeństwem. Rodzice szybko odkryli jego niezwykły talent muzyczny. W wieku czterech lat Hermann zaczął grać na fortepianie, a dwa lata później znał już wszystkie popularne melodie operowe.
Posłano go do nauki do profesora, który rozwinął zdolności artystyczne chłopca, ale którego wpływ na wychowanie podopiecznego okazał się fatalny. Dziecko nie tylko poznało, co to polowania, konie i hazard, ale wpatrzone w mistrza pokochało to pełne przyjemności i rozrzutności życie.
W efekcie młody Cohen zaczął terroryzować rodzinę, zmuszając matkę i rodzeństwo do spełniania wszystkich jego zachcianek. Sytuacja zapewne inaczej by wyglądała, gdyby nie to, że ojciec chłopaka zaangażował się w „oświeconą” formę judaizmu, a do tego całe dnie spędzał na pomnażaniu majątku.
W wieku 12 lat Hermann nie pamiętał już o religii, za to osiągał spektakularne sukcesy artystyczne. Był już nie tylko maskotką sal koncertowych w Niemczech, ale został też uczniem wybitnego wirtuoza tamtych czasów – Franciszka Liszta.
Zamieszkał w Paryżu, gdzie doskonalił swój kunszt i grał liczne koncerty. Mając 15 lat, został profesorem w wyższej szkole muzycznej w Genewie. Światowa sława oraz wejście w środowisko bohemy tylko pogłębiło zapoczątkowane w Hamburgu zdeprawowanie młodego pianisty.
Kolejne kilkanaście lat spędził w oparach tytoniu i z kieliszkiem alkoholu w ręku, dyskutując o nowinkach filozoficznych i trwoniąc majątek w grach hazardowych oraz oddając się licznym romansom, m.in. ze skandalistką George Sand.
Po latach Cohen przyznał, że był wówczas kapryśnym, egocentrycznym i aroganckim artystą, skoncentrowanym na przyjemnościach i upajającym się sukcesem. Jednocześnie odczuwał coraz większą samotność i pustkę, której nikt i nic nie potrafiło zapełnić.
Powrót marnotrawnego syna
Czwartkowy wieczór w maju 1847 roku nie zapowiadał przełomu. Następnego dnia Cohen miał zastąpić dyrygenta chóru, księcia Moskowa, w czasie nabożeństwa maryjnego. Hermannowi zdarzało się już wcześniej bywać w kościołach katolickich, a nawet „czuć Jezusa” w wykonywanych utworach. Były to jednak wrażenia estetyczne, o których muzyk nazajutrz już nie pamiętał.
Tym razem, w kościele św. Walerego, Pan Bóg przemówił nie tylko do ucha pianisty, ale i do jego serca. W czasie konsekracji, choć Cohen nie miał zamiaru klęknąć, poczuł bardzo silne wewnętrzne przynaglenie, by się skłonić. Doświadczył przy tym – jak pisał po latach – jakby jego dusza „ogłuszona i rozproszona dysharmonią świata, odnalazła się na nowo, trochę jak syn marnotrawny wracający do zmysłów, i poczuła, że dzieje się coś wcześniej zupełnie nieznanego”.
Tydzień później doświadczenie mistyczne powtórzyło się i zrodziło myśl o przyjęciu katolicyzmu. Poruszony tym pragnieniem Hermann kilka dni potem uczestniczył w trzech porannych Mszach św., tak bardzo je przeżywając, że wieczorem, usłyszawszy dźwięk dzwonów wzywających wiernych na nabożeństwo, udał się ponownie do świątyni.
Tego wieczoru Pan Bóg dopełnił dzieła. Hermann Cohen tak opisał to wydarzenie: „Najświętszy Sakrament był wystawiony do adoracji i gdy tylko go ujrzałem, podszedłem do ołtarza i upadłem na kolana. Tym razem w momencie błogosławieństwa nie było dla mnie trudne ukłonić się, a podnosząc się, poczułem słodki pokój, ogarniający całe moje jestestwo.
Wróciłem do swojego pokoju i położyłem się spać, ale przez całą noc mój umysł był – czy to w śnie, czy na jawie – zajęty myślą o Najświętszym Sakramencie. Płonąłem niecierpliwością, by pójść na więcej Mszy; w następnych dniach byłem na wielu w kościele św. Walerego, zawsze z wewnętrzną radością obejmującą mnie całego”.
U bram Kościoła
Silne doświadczenie Boga zostało umocnione w Hermannie przez jego rozmowy z mądrym i pobożnym kapłanem, o. Legrandem. To on podjął się katechizacji Cohena, on też wspierał go duchowo w wewnętrznej walce. Nawrócenie maestro nie pozostało bowiem w środowisku artystycznym bez echa. Stał się on pośmiewiskiem salonów: wytykano mu przemianę i przezywano go świętoszkiem.
Hermann tymczasem porzucił dawne nałogi i żył w czystości. Z gorliwością neofity pokutował, odmawiał wszystkie modlitwy, uczestniczył w nabożeństwach, zgłębiał doktrynę Kościoła, czytał dzieła świętych. Trzy miesiące później był gotowy, by przyjąć chrzest.
W czasie uroczystości otrzymał mistyczną wizję wieczności – Jezusa Chrystusa siedzącego na tronie z Matką Bożą po prawej stronie i z armią świętych u stóp Pana. Cohena urzekła nie tylko wielka jasność raju, ale także przepiękny śpiew aniołów. Poczuł, że całe niebo raduje się z jego chrztu i serdecznie go wita w bramach Kościoła.
Po przyjęciu chrztu Hermann zapragnął całkowicie poświęcić się Bogu i zostać zakonnikiem. Na urzeczywistnienie tego marzenia musiał jednak czekać dwa lata. Tyle bowiem czasu potrzebował zarówno na pogłębienie wiary i ugruntowanie swojej decyzji, jak i na spłatę wszystkich długów. A miał ich niemało.
Apostoł Eucharystii w Karmelu
W końcu jednak przyszedł czas pożegnania przyjaciół. Na ostatni koncert wirtuoza przybyły tłumy. On jednak nic sobie nie robił z aplauzu publiczności – czuł wielką ulgę, że etap światowego życia się kończy.
6 listopada 1949 roku Cohen wstąpił do zakonu karmelitów bosych. Święcenia kapłańskie, jako o. Augustyn Maria od Najświętszego Sakramentu, przyjął w 1851 roku. W placówkach we Francji, w Anglii i Niemczech głosił poruszające kazania.
Powtarzał, że prawdziwe szczęście człowiek znajdzie nie w bogactwie, sławie, w gonieniu za ulotnymi przyjemnościami, lecz w komunii z Jezusem. Modlił się o nawrócenie grzeszników i za odnalezienie wiary dla Żydów. Chciał, by naród, z którego się wywodził, poznał, że w Kościele wypełniły się wszystkie obietnice Starego Testamentu. Do chrztu doprowadził m.in. własną siostrę i siostrzeńca.
Ojciec Augustyn wyróżniał się nabożeństwem do Jezusa Eucharystycznego. Jeszcze przed wstąpieniem do zakonu był inicjatorem nocnych czuwań mężczyzn przed Najświętszym Sakramentem, które z Paryża rozprzestrzeniły się na całą Francję, a potem na cały świat. Do praktyki adoracji Jezusa ukrytego w Hostii zachęcał swych w kazaniach i listach.
Pisał: „Chciałbym, żebyście żyli tylko Eucharystią. Niech Ona będzie źródłem waszych myśli, uczuć, słów i czynów. Niech Ona będzie światłem, które was prowadzi, waszą inspiracją, waszym wzorcem i waszą jedyną troską. Jak Magdalena przelała łzy i wylała perfumy na stopy Jezusa, obyście nigdy nie znużyli się ofiarowywaniem modlitw, aspiracji i podarunków przed tabernakulum. […] Niech ołtarz, na którym Jezus ofiaruje siebie, również przyjmie wasze ofiary, byście wespół z Nim stali się ofiarą miłości, której słodka woń unosi się przed tron Wiekuistego”.
Przez ręce Maryi
Ojciec Augustyn szczególnym nabożeństwem darzył także Matkę Bożą. Uważał, że Maryi zawdzięcza swe nawrócenie, bo to ku Jej czci było odprawiane nabożeństwo majowe, podczas którego spotkał prawdziwego Boga. Jej też szczególnie oddał swoje życie na noc przed przyjęciem chrztu, kiedy pokusy szatańskie dręczyły go z wielką mocą.
Zawierzenie Matce Bożej umocniło cudowne uzdrowienie z chorób oczu, jakiego karmelita doznał w sanktuarium w Lourdes.
W codziennej modlitwie i podczas swej pielgrzymki do sanktuarium zakonnik powierzał Maryi także sprawę nawrócenia własnej matki. Kiedy kobieta w 1854 roku zmarła, nie przyjąwszy chrztu, Cohen bardzo to przeżył.
Jego łzy zostały osuszone siedem lat później w święto Niepokalanego Poczęcia, gdy otrzymał list od pewnej mistyczki. Widziała ona, jak na łożu śmierci Maryja wyprosiła u swojego Syna litość nad matką Hermanna, tak że kobieta umierała ze słowami: „O mój Jezu, Boże chrześcijan, Boże, którego czci mój syn, wierzę w Ciebie, pokładam w Tobie nadzieję, zmiłuj się nade mną!”.
Przykład ten może być umocnieniem dla wszystkich, który ubolewają z powodu odejścia od wiary bliskich im osób. Niech nie tracą nadziei i wytrwale się modlą, bo Pan dokonuje wielkich dzieł przez ręce Maryi.
Hermann Cohen zmarł 20 stycznia 1971 roku w Niemczech. Do Spandau pod Berlinem udał się parę miesięcy wcześniej, by służyć jako kapłan jeńcom wojny francusko-pruskiej. W obozie spowiadał, odprawiał Msze św., pocieszał cierpiących i udzielał ostatniego namaszczenia.
Podczas udzielania tego sakramentu zaraził się śmiertelnie ospą. Trzy tygodnie później odszedł do Pana ze słowami: „A teraz, mój Boże, w Twoje ręce składam mojego ducha”.
Obecnie trwa jego proces beatyfikacyjny.