Przeżyłam śmierć kliniczną

7 listopada 2015 r. zderzyłam się czołowo z jadącym z naprzeciwka samochodem. Uderzając w auto, zawołałam głośno do Pana Boga: „Panie Boże – jeśli mnie słyszysz – nie pozwól mi umrzeć, daj mi jeszcze żyć!”.

Przed wypadkiem byłam osobą wierzącą, ale powoli zaczęłam oddalać się od Boga. W pewnym okresie przestałam chodzić do kościoła i się modlić. Wpadłam w złe towarzystwo; zaczęłam zażywać narkotyki, pić alkohol i brać udział w imprezach. Zdarzał się też seks.

Od jakiegoś czasu poważnie chorowałam. Przestało mi na sobie zależeć. Robiłam wszystko, żeby siebie zniszczyć… Zagłuszałam w ten sposób mój wewnętrzny ból.

W tym też czasie zaczęłam się interesować czarną magią, wywoływałam duchy i chodziłam do wróżek. To wszystko otworzyło drzwi złemu duchowi… Tkwiłam w grzechach i miałam myśli samobójcze.

Dwa tygodnie przed wypadkiem chciałam się zabić. Miałam też przeczucie, że dojdzie do tego fatalnego zdarzenia…

7 listopada 2015 r. jechałam na koncert, który – o czym nie wiedziałam – miał być prowadzony przez satanistyczną sektę. W drodze zderzyłam się czołowo z jadącym z naprzeciwka samochodem.

Uderzając w auto, zawołałam głośno do Pana Boga: „Panie Boże – jeśli mnie słyszysz – nie pozwól mi umrzeć, daj mi jeszcze żyć!”.

Bóg mnie wysłuchał. Wiem, że był też przy mnie wtedy mój Anioł Stróż, który powiedział do mnie: „Nie martw się – wszystko będzie dobrze”.

Śmierć kliniczna

Nastąpiła reanimacja. W ciężkim stanie przewieziono mnie do szpitala. Leżałam tam w śpiączce na oddziale intensywnej terapii. Miałam uraz wielonarządowy, ostrą niewydolność oddechową oraz wiele skomplikowanych złamań. Wszystkie moje funkcje życiowe były wyłączone. Nie byłam w stanie ani samodzielnie oddychać, ani samodzielnie pompować krwi. Funkcje te podtrzymywała specjalna aparatura.

Widziałam jednak wszystko, co się wokół mnie działo. Nie mogłam się poruszyć, ale doświadczyłam czegoś, co jest typowe dla osób, które przeżyły śmierć kliniczną: wyszłam z mojego ciała i z góry obserwowałam, jak lekarze mnie operowali.

Powiedziałam do Pana Boga: „Boże, jak to możliwe, że widzę siebie i lekarzy?”.

Nagle znalazłam się w miejscu, w którym było szaro i zimno. Odczuwałam ból i cierpienie, które cały czas mi towarzyszyły. Byłam samotna, czułam jednak obecność złych duchów. Przychodziły one w wielkiej liczbie, biły mnie i dręczyły. Szarpały mnie i chciały mnie ze sobą zabrać. Ja im jednak mówiłam, iż nie oddam im siebie i że należę do Boga.

One zaś mi na to odpowiadały: „Jesteś grzeszna, Pan Bóg cię nie chce!”.

Demony wiedziały, że jestem bezbronna. Doświadczałam wtedy od nich bardzo wielkiego cierpienia. Cały czas jednak im powtarzałam, że moja dusza należy do Pana Boga i że nigdy – choćby mnie tak dalej biły i szarpały – im jej nie oddam.

Kiedy demony mnie atakowały, zaczęłam odmawiać modlitwę Pod Twoją obronę. Wówczas przyszła do mnie Matka Boża. Maryja miała na sobie biało-niebieskie szaty. Twarz Jej była przepiękna.

W Jej Osobie było tyle miłości jak u nikogo innego. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam takiego ogromu miłości, spokoju oraz wewnętrznej radości. Matka Boża jednym gestem ręki odpędziła wszystkie demony, które, przeraźliwe bluźniąc, momentalnie uciekły. W tym momencie doznałam wielkiego pokoju.

Będąc w stanie śmierci klinicznej, nie miałam poczucia czasu. Po atakach demonów i obronie przez Matkę Bożą znalazłam się w całkowitej ciemności. Nagle jednak w tym zupełnym mroku pojawiło się tajemnicze światło. Nie było ono rażące i nie oślepiało, ale niosło ze sobą miłość. Był to tak wielki ogrom miłości, że nic z tego, czego wcześniej doświadczyłam, nie mogło się z nim równać.

W tym tunelu światła ujrzałam postać, która się do mnie zbliżała. Nie szła, ale jakby płynęła. Spojrzałam i z niedowierzaniem zobaczyłam Osobę odzianą w szaty i noszącą sandały. Pomyślałam: „To przecież Pan Jezus!”.

W pierwszej chwili nie dowierzałam. On jednak uśmiechnął się do mnie. Pamiętam Jego wielką dobroć i radość – tak wielką, że mnie wręcz przygniatała.

Jezus podszedł do mnie i powiedział: „Zaufaj Mi!”. Ja Mu na to odparłam: „Panie Jezu, nie jestem godna, żeby na Ciebie spojrzeć”. On zaś mi odpowiedział: „Spójrz na mnie! Irmina – jesteś dobrym człowiekiem. Każdy się jakoś pogubił, ale Ja wiem, że ty jesteś dobra. Zawsze odmawiałaś modlitwy swoimi słowami. Ja cię słyszałem”. Wówczas się rozpłakałam, a On rzekł do mnie: „Podaj Mi dłoń! Zaufaj Mi – wszystko będzie dobrze!”. Podałam więc Jezusowi dłoń i w tym samym momencie zabrał mnie ze sobą.

Razem płynęliśmy przez jakiś rodzaj ciemnego tunelu. Nagle ujrzałam przerażającą rzeczywistość piekła. Wyglądało ono jak okrągły krater wulkanu, z którego wydobywała się lawa, żar oraz straszne krzyki, jęki i nienawiść. Demony usiłowały mnie tam jeszcze ściągnąć. Same jednak wpadły do piekła, ja zaś z Jezusem bezpiecznie przeszłam na drugą stronę.

Ujrzałam wówczas zachwycającą swoim pięknem krainę. Czegoś takiego jeszcze nigdy w życiu nie widziałam! Nie mam słów, aby wyrazić to, jak tam jest pięknie i cudownie! W niebie jest pełnia szczęścia, wolności i miłości. Mówiłam sobie: „Zostanę tutaj. Tu jest tak cudownie!”.

Pan Jezus uświadomił mi, że istnieje niebo oraz czyściec, gdzie ludzie cierpią z powodu konsekwencji swoich grzechów i dojrzewają do nieba, oraz że istnieje przerażająca rzeczywistość wiecznego piekła.

Kiedy leżałam w śpiączce, lekarze wezwali moją rodzinę i przekazali jej informację, iż jestem w stanie krytycznym i że mają się ze mną pożegnać, ponieważ umieram i nie dożyję do rana…

Powrót na ziemię

Choć leżałam w szpitalu we Wrocławiu, to na wieść o moim stanie przyjechał do mnie z Poznania mój były chłopak, którego zostawiłam, zanim zeszłam na złą drogę.

Modlił się on za mnie, czuwając przy mnie całymi dniami. Jego rodzice zmarli na raka. Chłopak ten, płacząc, prosił mnie, żebym też nie umarła. Postanowił pójść do kościoła, żeby się pomodlić, ale świątynia, z racji nocnej pory, była już zamknięta. Stanął zatem przy figurce Maryi i zaczął wołać do Pana Boga i do Matki Bożej, aby mi przekazali, że mam do niego wrócić, gdyż on mnie potrzebuje… Zaczął też prosić swoich nieżyjących już rodziców, by także mi powiedzieli, że mam do niego wrócić.

Będąc w stanie śmierci klinicznej, widziałam to jego wołanie. Bardzo dobrze pamiętałam mamę tego chłopaka. Byłam przy niej, gdy umierała. Na jej prośbę poprzysięgłam, że po jej śmierci będę się opiekowała jej synem i że nigdy go nie opuszczę. Obietnicy tej jednak nie dotrzymałam…

I nagle, pozostając w stanie śmierci klinicznej, spostrzegłam z dala rodziców mojego byłego chłopaka! Podeszli do mnie i mnie przytulili. Mama tego chłopaka powiedziała do mnie: „Irmino, pamiętasz, co mi obiecałaś? Nie chcesz teraz wrócić na ziemię?”. Ja zaś odrzekłam, że nie. Oni jednak nalegali: „Prosimy cię – wróć!”.

W końcu, cała zapłakana, zgodziłam się na mój powrót na ziemię. Żegnając się ze mną, rodzice mojej byłej sympatii powiedzieli: „Pamiętaj – jak będziesz rozmawiać z naszym synem, to przekaż mu, że choć już razem z nim nie żyjemy, to zawsze przy nim jesteśmy i bardzo go kochamy”.

Zapłakana zwróciłam się więc do Jezusa z pytaniem: „Czy mogę wrócić na ziemię?”. Pan Jezus odrzekł mi na to: „Dobrze. Wiedz jednak, że po powrocie na ziemię będziesz bardzo cierpieć. Będziesz miała bardzo dużo operacji. Zobaczysz, jacy są ludzie wokół ciebie. Zobaczysz, na kogo będziesz mogła liczyć. Czy jesteś na to gotowa?”. Odpowiedziałam: „Tak – jestem na to gotowa”. Jezus rzekł wtedy: „Dobrze. Obiecaj mi w takim razie, że będziesz głosiła, że Ja jestem prawdziwy, że niebo istnieje naprawdę, że istnieje czyściec i że piekło też istnieje, choć wielu ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. Módl się do Mnie nadal swoimi słowami – tak jak to do tej pory czyniłaś”. Obiecałam Mu, że tak zrobię.

Wtedy Pan Jezus zadał mi jeszcze trzy razy pytanie: „Czy na pewno chcesz wrócić?”. Jak tylko po raz trzeci odpowiedziałam na nie twierdząco, momentalnie poczułam się chora.

W tej samej chwili, w której moja rodzina zaczęła się ze mną żegnać, ja, leżąc na intensywnej terapii, zaczęłam poruszać palcami. Aparatura medyczna zaczęła wysyłać sygnały o powrocie moich funkcji życiowych.

Ksiądz, który nazajutrz po moim wybudzeniu się udzielił mi sakramentu namaszczenia chorych, powiedział, że nigdy nie zapomni tej chwili. Kiedy mnie zobaczył, od razu wiedział, że coś się wydarzyło. Moja rozpromieniona twarz i niezwykły uśmiech, gdy opowiadałam o Panu Jezusie, wywarły na tym kapłanie wielkie wrażenie.

Gdy się wybudziłam ze śpiączki, zaczęłam opowiadać mojej rodzinie o spotkaniu z Panem Jezusem oraz o wszystkim, czego doświadczyłam. W czasie śpiączki byłam zaintubowana. Po moim wybudzeniu się lekarze byli ostrożni – nie wiedzieli, czy od razu mój organizm samodzielnie podejmie wszystkie życiowe funkcje, dlatego najpierw odłączono ode mnie aparaturę, a dopiero potem mnie rozintubowano. Okazało się wówczas, że mogę całkowicie sama funkcjonować! Lekarze nie mogli wprost wyjść ze zdziwienia. To był prawdziwy cud!

Przez pierwsze dwa tygodnie nic nie widziałam. Potem odzyskałam wzrok, ale miałam powiększone oko. Okazało się, że doznałam udaru niedokrwiennego móżdżku. Miałam wykonaną tomografię komputerową głowy, ale bez kontrastu.

Mój były chłopak zobaczył jednak, że coś jest nie tak i że moje oko dziwnie wygląda. Personel medyczny uznał, że nie zachowuję się normalnie i nie dawał wiary moim „przedziwnym” opowieściom o tym, że spotkałam Maryję i Jezusa oraz że widziałam niebo, czyściec i piekło. Myślano, że postradałam zmysły. Przypięto mnie więc pasami do łóżka!

Udar jednak u mnie postępował. Mój były chłopak udał się wówczas do neurologa i powiedział, że coś jest ze mną nie tak. Powtórzono więc tomografię mojej głowy, tym razem z kontrastem. Po wykonaniu tego badania okazało się, że brakowało dosłownie kilku milimetrów, bym miała przerwane kręgi szyjne. W każdym momencie mogłam umrzeć…

Wszyscy zaczęli się więc za mnie modlić. Ja jednak byłam dobrej myśli. Doszłam do przekonania, iż skoro raz już Pan Bóg uratował mnie od śmierci, to cały czas nade mną czuwa i teraz też nie pozwoli mi umrzeć. Podawane mi leki jednak nie pomagały. Miałam bardzo zniszczone komórki.

Tymczasem udar całkowicie się u mnie cofnął! Moje oko znów wyglądało naturalnie, mogłam z powrotem normalnie mówić i poruszać ręką. Wszystko wróciło do normy. Kiedy się ma udar móżdżku, zaburzony jest wtedy zmysł równowagi i nie można stać. U mnie nie ma tego problemu!

Wiedziałam, że Pan Bóg ze wszystkiego mnie uzdrowi. Tak się dzieje do dzisiaj. Przez cztery i pół roku od wypadku przeszłam 32 operacje oraz długą rehabilitację. Wierzyłam jednak, że w końcu stanę na nogi. Wiedziałam, że Pan Bóg tego chce i po dziewięciu miesiącach ciężkiej rehabilitacji tak się właśnie stało. Dość szybko też stałam się samodzielna.

Za każdą, najmniejszą nawet, czynność, którą mogę teraz samodzielnie wykonywać, nauczyłam się Bogu dziękować. Od czasu wypadku nie mogłam jednak normalnie chodzić ani tym bardziej klęczeć. Chcąc jednak wypełnić obietnicę daną Matce Bożej, którą złożyłam przed Nią w niebie, udałam się na Jasną Górę, by przed cudownym wizerunkiem Maryi żarliwie podziękować za Jej wstawiennictwo.

Kiedy o kulach obeszłam ołtarz cudownego obrazu, nagle poczułam, że te podpory nie są mi już potrzebne. W tegoroczne Święta Zmartwychwstania Pańskiego Pan Bóg mnie uzdrowił i mogę już normalnie chodzić oraz klęczeć!

Znak dla niedowiarka!

Niektóre osoby nie dawały wiary mojemu świadectwu. Ja jednak w czasie śmierci klinicznej widziałam z nieba wszystko, co się wokół mnie działo. Pewien lekarz był dla mnie bardzo niemiły. Ja zaś, będąc w śpiączce, widziałam, jak on w sobotę, wraz z pielęgniarkami, urządził sobie w ich pokoju alkoholową libację. Widziałam dokładnie, co popijali.

Kiedy ów lekarz po moim wybudzeniu się podszedł do mnie, zaczął mnie atakować słowami: „Ty kłamiesz! Przestań mówić o Panu Jezusie. Ty jesteś nienormalna!”. Ja zaś prosiłam go wtedy: „Proszę, niech mnie pan odepnie z tych pasów. Ja naprawdę widziałam Pana Jezusa!”.

Lekarz ten jednak kontynuował swoje obraźliwe uwagi pod moim adresem i był dla mnie tak bardzo niemiły, że w końcu wyjawiłam mu prawdę o tym, co widziałam, gdy leżałam na oddziale intensywnej terapii. Powiedziałam mu: „Panie doktorze, ja wiem, co pan robił w sobotę wieczorem. Pamięta pan, jak upijał się pan razem z pielęgniarkami? Za chwilę będzie obchód. Jeśli nie odepnie mnie pan z tych pasów i nadal będzie pan bluźnił na Pana Jezusa, to jak przyjdzie ordynator, wyjawię mu, co pan robił w sobotę…”.

Lekarz wtedy zbladł. Odpowiedział mi szybko: „Proszę cię, nie mów nic nikomu na mój temat. Ja już ci teraz wierzę! Odepnę cię z tych pasów i już nigdy więcej nie powiem nic złego o Panu Jezusie!”. Niebawem przyszedł ordynator i ze zdziwieniem pyta: „Dlaczego odpięliście Irminę z pasów?”. A pan doktor na to: „Już nie trzeba! Z nią jest wszystko w porządku!”. Od tego momentu lekarz ten zupełnie się zmienił. Uwierzył w Pana Jezusa. Przychodził potem do mnie i chętnie ze mną rozmawiał, zadając mi wiele pytań.

Nowe życie i głoszenie słowa Bożego

Odkąd wróciłam do życia na ziemi, staram się spełnić obietnicę daną Panu Bogu. Dużo o Nim opowiadam, mimo iż ludzie na mnie źle patrzą lub się ze mnie wyśmiewają. Nigdy nie tracę wiary; modlę się za tych ludzi. Zawsze będę głosiła, że Pan Jezus jest cały czas z nami, obecny w sakramentach pokuty i Eucharystii, i że pragnie działać w naszym życiu, tak jak w moim życiu cudownie zadziałał.

Po tym przeżyciu całkowicie zerwałam ze złym towarzystwem i zaczęłam głosić słowo Boże – najpierw w szpitalach, gdzie po wypadku spędziłam wiele miesięcy. Spotkałam tam dużo osób, które były niewierzące lub załamane. Pan Bóg mnie do nich posłał, bym ich podnosiła na duchu. Dobrze ich rozumiałam: z wysportowanej dziewczyny sama bowiem stałam się niepełnosprawna.

Pod wpływem głoszonego przeze mnie świadectwa wiele osób się nawróciło. Znam przypadki, że osoby po 30 latach poszły do spowiedzi i Komunii św.!

Modlę się, by wszyscy ludzie pragnęli Pana Jezusa. Jednak żeby mógł On do nas przyjść, najpierw trzeba Go do naszego życia zaprosić. Mamy bowiem wolną wolę. Pan Jezus patrzy na nas i płacze, gdy popadamy w grzechy, ale nic nie może uczynić, póki się do Niego nie zwrócimy. Dopóki Go nie zawołamy, On do nas nie przyjdzie.

Ja Go zawołałam w momencie wypadku i On mnie wysłuchał. Proszę wszystkich ludzi, którzy tracą nadzieję i nie wierzą, żeby uwierzyli, że Pan Jezus jest naprawdę żywy i że On tak bardzo nas pragnie i kocha – wszystkich na równi, niezależnie od statusu społecznego.

Proszę, żebyśmy Go zaprosili do swego życia, abyśmy przez grzechy nie otwierali drzwi Złemu, byśmy powstawali z każdego ciężkiego grzechu, przystępując do sakramentu pokuty, byśmy starali się uczestniczyć w codziennej Eucharystii, znajdowali czas na adorację Najświętszego Sakramentu oraz na modlitwę różańcową – abyśmy na modlitwie rozmawiali z Panem Bogiem jak z najlepszym Przyjacielem, który nas zawsze wysłuchuje.

Gdy patrzę wstecz, widzę wyraźnie, że Pan Bóg wszystko dla mnie zaplanował. Najpierw cierpliwie czekał na moje nawrócenie, potem dopuścił ten wypadek samochodowy. Gdyby nie to tak trudne dla mnie wydarzenie, to nie wiem, jak dalej potoczyłoby się moje życie. Z pewnością podążyłabym za życiem „światowym”. Możliwe, że skończyłabym tragicznie.

Wypadek ten stał się dla mnie błogosławieństwem. Dzięki niemu przeżyłam głębokie nawrócenie. Po „tamtej stronie” spotkałam Jezusa i Maryję, ale i przerażającą rzeczywistość piekła i złych duchów. Wiem, że niebo, czyściec i piekło naprawdę istnieją!

Irmina

Spisał i oprac. Jan Gaspars