Chluba Libanu

W pewnym momencie, odmawiając różaniec, zobaczyłem przez zamknięte oczy zupełnie realną postać. Zacząłem pytać sam siebie: kto to? Kiedy postać się przybliżyła, rozpoznałem ojca Szarbela. Powiedział tylko: „Chciałeś cudu – będziesz miał cud”, i zniknął.

W Dziejach Apostolskich czytamy, że „Bóg czynił niezwykłe cuda przez ręce Pawła, tak że nawet chusty i przepaski z jego ciała kładziono na chorych, a choroby ustępowały z nich i wychodziły złe duchy” (Dz 19,11-12).

Dziś Pan Bóg działa niezwykle, m.in. przez wstawiennictwo pokornego maronickiego mnicha z Libanu – św. Szarbela.

Jusuf Makhlouf, o którym tutaj mowa, urodził się w 1828 roku w ubogiej rodzinie libańskich maronitów jako najmłodsze, piąte dziecko Antoniego i Brygidy Makhloufów. Poznawanie oraz umiłowanie przezeń słowa Bożego karmiło w nim miłość do Jezusa i Maryi. Jusuf oddalał się często do groty, w której modlił się w samotności.

Po latach podstawowej edukacji zaczął ciężką pracę na roli, by pomagać w utrzymaniu rodziny. W tym czasie ostatecznie rozpoznał Jezusowe wezwanie do życia tylko dla królestwa niebieskiego (zob. Mt 19,12b).

Na jego decyzję miało wpływ dwóch wujów pustelników, Augustyn i Daniel, z którymi Jusuf utrzymywał kontakty. W wieku 23 lat opuścił na zawsze dom rodzinny i wstąpił do zakonu libańskich maronitów, gdzie przyjął imię Szarbel, które oznacza „Boża opowieść”.

Zanurzony w Bogu

Ojciec Szarbel był zafascynowany miłością oraz miłosierdziem Boga, który w Jezusie Chrystusie stał się prawdziwym człowiekiem, umarł i zmartwychwstał dla nas i dla naszego zbawienia, i jest z nami rzeczywiście obecny w Eucharystii.

Najważniejszą czynnością każdego dnia była dla niego modlitwa. Żył surowo, podejmując ciężką pracę i umartwiając ciało na różne sposoby.

Szczególna przyjaźń łączyła Szarbela z ojcem Eliszą z pustelni św. Piotra i Pawła – miejsca, do którego po 16 latach dołączył i on.

To dzięki ojcu Eliszy brat Szarbel został przyjęty na studia teologiczne. Odbył je pod opieką św. Nemetallaha Al-Hardiniego, który stał się jego duchowym opiekunem i nauczycielem.

Przez całe życie ojciec Szarbel starał się pozostać nieznanym, ukrytym dla świata, prowadząc surowe życie pustelnicze. Bóg jednak miał dla niego inny plan, który zaczął realizować po jego śmierci. Przełożony klasztoru kilka dni po śmierci Szarbela zapisał w klasztornym dzienniku następujące, prorocze słowa:

„24 grudnia 1898 roku zmarł zaopatrzony sakramentami pustelnik ojciec Szarbel z Beka Kafry. […] To, czego dokona po śmierci, wystarczy, by szczegółowo zaświadczyć o jego doskonałej postawie, zwłaszcza w zachowaniu ślubów. Jego posłuszeństwo było bardziej anielskie niż ludzkie”.

I faktycznie: po śmierci ojca Szarbela zaczęły dziać się zjawiska wcześniej niespotykane. Z jego grobu przez półtora miesiąca wydobywało się jaskrawe światło widoczne na wiele kilometrów, a z ciała zaczęła wypływać oleista ciecz o właściwościach leczniczych.

Wysączyło się jej przez 67 lat około 20 tys. litrów. Jest to zjawisko niewytłumaczalne dla nauki. Dzięki owej cieczy wielu Libańczyków poczęło doznawać uzdrowień, zwłaszcza z ciężkich i nieuleczalnych chorób, a sława św. Szarbela zaczęła wkrótce przekraczać granice Libanu.

Rok cudów

Po latach nieustających cudów, 22 kwietnia 1950 roku, w obecności patriarchalnej komisji, trumna z ciałem ojca Szarbela została uroczyście wystawiona do publicznej czci.

Ani zły stan dróg, ani trudności w dotarciu do tego odludnego miejsca, jakim jest klasztor św. Marona w Annai, ani żadna inna przeszkoda nie była w stanie zatrzymać rzeki ludzi, która płynęła tam dniem i nocą.

Ściągali wszyscy, idąc pieszo przez błoto i trudne górskie przesmyki, a pośród nich rzesza chorych. Wszyscy próbowali dotknąć grobu bądź pozyskać jakąś relikwię. Najciekawsze jest to, że nikt nie wie, jak ci ludzie dowiedzieli się o tym, iż trumna z ciałem ojca Szarbela będzie wystawiona na publiczny widok.

Ci, którym nie udało się zabrać relikwii, zrywali liście dębu, pod którym modlił się przy pustelni św. Szarbel. Stary dąb w ten sposób został kawałek po kawałku całkiem ogołocony. Jego liście gotowano i podawano jako leczniczy wywar chorym.

Cuda przypisywane wstawiennictwu św. Szarbela są spisywane przez mnichów od 11 listopada 1926 roku. Od dnia wystawienia jego ciała na widok publiczny liczba niezwykłych uzdrowień wzrosła o dziesiątki tysięcy. Rok ten nazwano na pamiątkę rokiem cudów św. Szarbela. Oto dwa z nich z tego okresu:

„Pochodzę z Majfuk. Na całym moim ciele pojawiły się guzy, których lekarze nie byli w stanie wyleczyć. Wtedy moja ciocia z Annai powiedziała, że przeor klasztoru św. Marona, ojciec Butros Junus, ma kilka kropli krwi sługi Bożego ojca Szarbela.

»Wierz w jego wstawiennictwo, poproś przeora o odrobinę tej relikwii i namaść nią guzy, a zostaniesz od razu uzdrowiony. Potem wyrzuć lekarstwa, bo nie będą ci już potrzebne« – powiedziała ciocia.

Poprosiłem zatem przeora o odrobinę krwi ojca Szarbela i natarłem nią guzy, idąc spać, a rano obudziłem się zdrowy. Choroba całkowicie zniknęła!”.

Butros Biszara Salame

„Moja żona, Elżbieta (45 lat), chorowała od pięciu lat na nowotwór. Leczyła się w tym czasie u wielu słynnych libańskich lekarzy. Zdecydowali się oni na jej operację.

Po jej przeprowadzeniu, jak również po wielu sesjach terapeutycznych, choroba nie przechodziła, ale wzmogła się jeszcze bardziej. Wtedy usłyszeliśmy o cudach za wstawiennictwem św. Szarbela i poczuliśmy, że jest dla nas jakaś nadzieja.

Wybraliśmy się do klasztoru pod koniec lata 1950 roku. Kiedy kapłan szedł w procesji z Najświętszym Sakramentem w pustelni, Elżbieta prosiła Boga o wstawiennictwo św. Szarbela i uzdrowienie. Nagle ukazał się on jej przed obrazem patrona pustelni, św. Piotra, jakby w promieniu światła wznosząc rękę do błogosławieństwa.

Elżbieta poczuła wówczas, że ból, który przeszywał jej plecy i brzuch, zaczął znikać i rozchodzić się w jej boku, jak prąd. Kiedy procesja dobiegła końca, choroba całkiem zniknęła. Od tego czasu czuje się świetnie, jak nowo narodzona”.

Mansur Jusef Sabir, mąż Elżbiety 

Nie tylko Liban

Uzdrowienia i nawrócenia, których dokonuje Chrystus dzięki wstawiennictwu św. Szarbela, są darem nie tylko dla Libańczyków, ale także dla Kościoła na całym świecie. Jeden z hymnów ku czci pustelnika głosi: „Ze sławnego klasztoru w Annai Szarbel zapalił lampę świetlistą, a Kościół na całym świecie modli się i pragnie: Szarbelu, módl się za nami!”.

Od kilkunastu lat św. Szarbel staje się coraz bardziej znany w Szwecji, Ameryce, Rosji, w Anglii, na kontynencie afrykańskim, a także w Polsce. Oto kilka świadectw uzdrowień za jego wstawiennictwem z ostatniego czasu.

„Przed kilkoma miesiącami doświadczyliśmy potężnej Bożej opieki przez wstawiennictwo św. Szarbela. Nasz siedmiomiesięczny syn, Michał, zaczął mieć objawy, które początkowo zdiagnozowano jako tzw. trzydniówkę, a następnie jako nieżyt gardła.

Zalecono lekarstwa, ale jego stan pogarszał się. Pojawiły się też kolejne symptomy: narastający ból brzucha i problemy z raczkowaniem. Zdecydowaliśmy się udać do szpitala, gdzie po kilku badaniach zostaliśmy natychmiast skierowani na oddział zakaźny.

Wyniki były bardzo niepokojące: ostry stan zapalny organizmu. Był to najcięższy przypadek wówczas na całym oddziale, a lekarze, pomimo kolejnych badań, wciąż nie mogli znaleźć przyczyny choroby.

Zaczęliśmy wtedy modlitewny szturm do nieba, prosząc również znajomych o modlitwę za Michałka. Pełni niepokoju oddaliśmy jego życie Bogu, mówiąc: »To Twoje dziecko, nie nasze. Ty sam weź je w swoją opiekę i zatroszcz się o jego zdrowie i życie«.

Ojciec chrzestny Michałka przyniósł krzyż egzorcyzmowany, który towarzyszył nam aż do końca naszego pobytu w szpitalu.

Podczas kuracji dwa razy nacieraliśmy Michałka olejami św. Szarbela: raz w miejscu nerek, które w pewnym momencie zdiagnozowano jako źródło zakażenia, a drugi raz jego zoperowaną lewą nóżkę.

Po natarciu miejsca zakażenia na nodze stała się rzecz niezwykła: zaczęła wypływać z niej krew. Ortopeda, który to zobaczył, stwierdził, że rana w ten sposób zaczęła się oczyszczać.

Szpital opuściliśmy po nieprzerwanym, dwumiesięcznym pobycie, z wypisem stanowiącym nie kończący się opis podejmowanych działań. Pewien pediatra po analizie wyników badań naszego synka powiedział wprost: »Ktoś musiał się za was bardzo modlić. O życiu Michałka prawdopodobnie zadecydowało kilka godzin«.

Nasz syn nadal jest pod opieką lekarzy. Jesteśmy wdzięczni za uratowanie jego życia Bogu oraz wszystkim, którzy się za nas modlili, ze św. Szarbelem na czele, i nadal prosimy o pełne uzdrowienie z ufnością i zawierzeniem”.

Marysia i Piotr

„Jestem technologiem – od wielu lat prowadzę własną działalność gospodarczą. Praca wymaga ode mnie opanowania i stanowczości. Zawsze zdawałem sobie sprawę, że tylko twarde stąpanie po ziemi oraz nieuleganie zbędnym emocjom pozwala mi podejmować rozsądne decyzje.

Często w kluczowych momentach swojego życia proszę o wstawiennictwo świętych – w ostatnim czasie szczególnie bliski stał się dla mnie św. Szarbel.

Pod koniec lutego 2014 roku bardzo źle się poczułem. Nieznany wcześniej ból w klatce piersiowej kazał mi przypuszczać, że to coś poważnego. Trafiłem na ostry dyżur.

Szybko się okazało, że doznałem rozległego zawału serca. Błyskawicznie zostałem poddany zabiegowi, który niestety nie przebiegał bez komplikacji. Dwukrotnie ustało mi krążenie – później się dowiedziałem, że za drugim razem lekarze mieli duży problem z przywróceniem tętna.

Po zabiegu mój stan był ciężki, a pierwszy wykres EKG tylko potwierdził złe rokowania. Jednak pomimo tych wszystkich przeżyć czułem spokój – choć zdawałem sobie sprawę z powagi sytuacji. Moje życie wciąż było zagrożone.

Po kolejnym zabiegu moje serce zaczęło pracować poprawnie. Wraz z upływem godzin i dni czułem się coraz lepiej, aż w pewnym momencie odłączono mnie od aparatury. Jednak cały czas leżałem na oddziale ratunkowym wraz z innymi chorymi.

Wielu z nich reanimowano – słyszałem, jak część osób walczy o życie, a część odchodzi z tego świata… Zacząłem więc modlić się za nich, odmawiając różaniec.

Kiedy moja siostra odwiedziła mnie po zabiegu, powiedziała: »Mam dla ciebie gościa, przyjaciela«.

Zapytałem: »Pewnie ojca Szarbela?«.

Nie myliłem się. Dostałem od niej obrazek św. Szarbela. Potem przyszli moi synowie, Wojtek i Mateusz, pomodlili się nade mną modlitwą o uzdrowienie, a Wojtek namaścił mnie olejem św. Szarbela.

W pewnym momencie, odmawiając różaniec, zobaczyłem przez zamknięte oczy zupełnie realną postać. Zacząłem pytać sam siebie: kto to? Kiedy postać się przybliżyła, rozpoznałem o. Szarbela. Powiedział tylko: »Chciałeś cudu – będziesz miał cud«, i zniknął.

Zdziwiony zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle wcześniej myślałem o cudzie… Wtedy zrozumiałem, że widocznie mój powrót do zdrowia tak naprawdę wymaga prawdziwego cudu!

Następnego dnia poczułem się o wiele lepiej. Co prawda rehabilitantka przekonywała mnie, że muszę bardzo powoli wracać do codziennych czynności, ale już po dwóch dniach funkcjonowałem normalnie.

Potem przeniesiono mnie do innego szpitala, gdzie inna rehabilitantka zaproponowała, bym przeszedł się powoli po schodach. Wszedłem na pierwsze piętro budynku i nie sprawiło mi to najmniejszego problemu. Co więcej, moje tętno w ogóle nie wzrosło.

Rehabilitantka stwierdziła, że moje serce funkcjonuje prawidłowo. Zgłosiłem się jednak na roczną opiekę kardiologiczną.

Po roku, kiedy ponownie przeprowadzono badania, lekarz stwierdził z nieukrywanym zaskoczeniem, że pomimo tego, iż uszkodzenie mojego serca pozostało po zawale, to ono znakomicie sobie z tym radzi.

Do dziś nie odczuwam żadnych ubocznych skutków zawału: ani zaburzeń krążenia, ani niewydolności organizmu czy choćby puchnięcia nóg. Znoszenie sytuacji stresowych, zwłaszcza związanych z pracą zawodową, stało się dla mnie od tamtej pory o wiele łatwiejsze.

Święty Szarbel prawdziwie mnie zaskoczył. On jest konkretny i jednoznaczny, a jednocześnie miłujący w swoim działaniu”.

Paweł

Zarówno św. Szarbel, jak i inni święci pragną wspierać nas w walce z naszym egoizmem, pychą oraz z innymi naszymi grzechami, a także z siłami zła. Święci uczą nas wierzyć i ufać Chrystusowi w każdej sytuacji naszego życia i towarzyszą nam w drodze do nieba!

Zależy im na tym, abyśmy, tak jak oni, mieli tylko jedno najważniejsze pragnienie – a jest nim pragnienie całkowitej przynależności do Chrystusa. Aby to się mogło dokonać, trzeba radykalnie zerwać z wszelkim grzechem i znienawidzić go, a także codziennie wytrwale się modlić, zawierzając siebie Jezusowi przez Niepokalane Serce Maryi.

Tylko w Chrystusie jest miłość, radość i pokój. Dlatego uznajmy za własne słowa św. Pawła: „Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim” (Flp 3,8-9).

Tłum. i oprac.: Bartłomiej Grysa