Czterdzieści pięć lat pontyfikatu Jana Pawła II

16 października 2023 r. minie 45 lat od wyniesienia na Stolicę Piotrową kard. Karola Wojtyły, który przybrał imię Jana Pawła II. Rocznica ta jest dobrą okazją, by na nowo spojrzeć na nauczanie papieża z Polski, który w ciągu trwającego ponad ćwierć wieku pontyfikatu (1978–2005) wywarł ogromny wpływ nie tylko na nas, w Polsce (obalenie komunizmu), ale również na cały Kościół.

Chodzi bowiem o to, by nie zamykać się w sferze ulotnych emocji („wszyscy kochamy naszego Papieża”, „John Paul Two, we love You”) lub rzeczy powierzchownych (słynne kremówki), ale o to, by odkrywać głębię papieskiego nauczania, co bardzo ważne – potwierdzonego świątobliwym życiem Karola Wojtyły. Tylko w ten sposób wpływ św. Jana Pawła II na nas, na nasze życie będzie trwały. A przecież spoglądamy na ten pontyfikat z perspektywy kilkunastu lat po śmierci papieża „z dalekiego kraju”.

Od 2005 r. wiele zmieniło się w świecie i w Kościele. Niestety – nie wszystkie zmiany są dobre. Zalążki złych zmian widział już św. Jan Paweł II. Dostrzegał zagrożenia w samym ich zarodku i podawał niezawodne – bo czerpiące z Ewangelii i żywej Tradycji Kościoła – środki zaradcze.

Dlatego też jego nauczanie należy rozpatrywać w kategoriach nauczania proroczego. Przede wszystkim dlatego, że opierało się ono na niezmiennym prawie Bożym i trafnie przewidywało skutki nieposłuszeństwa temu prawu – prawu miłości do Boga i do człowieka.

Rzecz najgorsza – relatywizm

Przemawiając 12 czerwca 1987 r. do polskiej młodzieży na Westerplatte, św. Jan Paweł II przestrzegał: „Zagrożeniem jest klimat relatywizmu. Zagrożeniem jest rozchwianie zasad i prawd, na których buduje się godność i rozwój człowieka. Zagrożeniem jest sączenie opinii, które temu rozchwianiu służą”.

Papież podkreślał, że szerzenie się klimatu relatywizmu, który głosi zwodniczą tezę: „ja mam swoją prawdę, ty masz swoją prawdę”, ma straszliwe konsekwencje nie tylko dla życia indywidualnego, ale i dla całych społeczeństw.

W encyklice Centesimus annus opublikowanej w 1991 r. – a więc w czasie, kiedy wielu ludzi (także w Polsce) zachłysnęło się momentem upadku komunizmu i rozwiązaniem Związku Sowieckiego, gdy popularni politolodzy (F. Fukuyama) głosili chwytliwe tezy o „końcu historii”, czyli przekonanie o ostatecznym zwycięstwie liberalnej demokracji – św. Jan Paweł II przypominał: „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm” (CA 46).

W skierowanym w 1994 r. liście do rodzin na całym świecie (Gratissimam sane) Ojciec Święty wskazywał, że coraz bardziej panoszący się klimat relatywizmu jest wynikiem „kryzysu prawdy”, ten zaś przejawia się w „kryzysie pojęć”, czyli zakłamywaniu bardzo istotnych pojęć – zwłaszcza z punktu widzenia teologii moralnej i codziennego życia ludzi wierzących.

W tym kontekście św. Jan Paweł II dostrzegał manipulacje wokół takich fundamentalnie ważnych dla każdego chrześcijanina słów, jak „sumienie” i „miłosierdzie”; słów, które na naszych oczach poddawane są szczególnym „reinterpretacjom” mającym na celu pozbawienie ich właściwego znaczenia.

Tym bardziej trzeba więc powracać do słów polskiego papieża, który w encyklice Veritatis splendor (1993) przestrzegał przed tym zagrożeniem: „Powstała tendencja [w teologii moralnej – przyp. G.K.], by przyznać sumieniu jednostki wyłączny przywilej autonomicznego określania kryteriów dobra i zła oraz zgodnego z tym działania. Wizja ta łączy się z etyką indywidualistyczną, według której każdy człowiek staje wobec własnej prawdy, różnej od prawdy innych. Posunięty do skrajnych konsekwencji, indywidualizm prowadzi do zaprzeczenia samej idei natury ludzkiej” (VS 32).

Jakże nie dostrzec profetyczności tych słów w naszych czasach, gdy nie tylko kwestionuje się w prawodawstwie państwowym zasady prawa naturalnego (por. ekspansję „ustawodawstwa równościowego” legalizującego tzw. małżeństwa jednopłciowe), ale także wprost zakwestionowana jest natura człowieka.

Czynią tak modne kierunki „filozoficzne”, wdzierające się powoli także na nasze uniwersytety, typu genderyzm, dla którego sprawa płci nie jest kwestią natury (i to biologicznej!) człowieka, ale właściwie sprawą jego samopoczucia.

Jakże nie być wdzięcznym za słowa św. Jana Pawła II przypominającego w Veritatis splendor, że samo odwoływanie się do sumienia, bez jego wcześniejszej właściwej formacji, nie jest kryterium obiektywnej prawdy moralnej, że szczerości lub autentyczności nie należy mylić z prawdą (por. VS 32).

Święty papież upominał się również o właściwe rozumienie miłosierdzia. Przemawiając w 1980 r. do biskupów niemieckich (równie profetyczny dobór adresata tych słów),

św. Jan Paweł II zauważał, że „wielu pragnęłoby uczestniczyć w życiu Kościoła, ale nie widzą związku między światem, w którym sami żyją, a zasadami życia chrześcijańskiego. Uważa się, że Kościół tylko z powodu swej surowości trwa przy swoich normach i że sprzeciwia się miłosierdziu, które ukazał Jezus w Ewangelii. Nie dostrzega się twardych wymagań Jezusa, Jego słów: »Idź i nie grzesz więcej« (J 8,11). Często odwołuje się w tych sprawach do własnego sumienia, zapominając, że sumienie jest okiem, które samo z siebie nie posiada światła, ale ma je wtedy jedynie, kiedy spogląda w prawdziwe Źródło Światła” (Fulda, 17 listopada 1980 r.).

Przeciw „niebezpiecznym i szkodliwym dychotomiom”

Święty Jan Paweł II o tych zwodniczych kontrastach (dychotomiach), które wiodą następnie do fatalnych rozerwań w życiu człowieka i całych społeczeństw, pisał na kartach Veritatis splendor. Jako szczególnie niebezpieczną dychotomię, bo stwarzającą złudzenie życia zgodnego z Ewangelią, wskazywał Ojciec Święty „oddzielanie wiary od moralności” (VS 88).

W naszych czasach, które – jak mówił św. Jan Paweł II – są „czasami duchowego chaosu, zagubienia i zamętu, w których do głosu dochodzą różne tendencje liberalne i laickie” (Częstochowa, 4 czerwca 1997 r.), naglącą potrzebą jest przypominanie nauczania papieża z Polski o tym, że „żadne rozdarcie nie powinno zagrażać harmonii między wiarą a życiem: jedność Kościoła zostaje naruszona nie tylko przez chrześcijan, którzy odrzucają lub zniekształcają prawdy wiary, ale i przez tych, którzy nie doceniają wagi powinności moralnych, jakie nakłada na nich Ewangelia” (VS 26).

W czasach duchowego zamętu i zagubienia pojawiają się tacy (nawet w samym Kościele), którzy twierdzą inaczej. Mówią: doktryna Kościoła swoje, a praktyka duszpasterska swoje.

Święty Jan Paweł II z całą mocą i klarownością przypominał, że jest to niebezpieczna i szkodliwa dychotomia. Bierze się ona z jeszcze głębiej sięgającego, a tym samym jeszcze bardziej niebezpiecznego zakłamania, przeciwstawiającego Ewangelię krzyżowi.

Chodzi o popularne w naszych czasach oderwanie pojęcia „Dobrej Nowiny” od zapisanego w niej Chrystusowego wezwania do codziennego „brania własnego krzyża” (tj. do pracy nad sobą, nad własnym charakterem) i „pójścia za Nim” (tj. do otwartości na współpracę z Bożą łaską).

Także to zagrożenie dostrzegał św. Jan Paweł II: „Ewangelia nie zawsze jednak podoba się ludziom. I nie zawsze też może się podobać. Nie wolno jej fałszować dla »przypodobania się« ludziom, nie można też szukać w niej osobistej korzyści ani »czczej sławy«.

Słuchaczom może wydawać się ona niekiedy »twardą mową«, a ten, kto ją głosi i wyznaje, może stać się »znakiem sprzeciwu«. Gdyż ta prawda Boża, ta Dobra Nowina kryje w sobie rzeczywiście wielkie napięcie wewnętrzne. W niej wyraźne staje się przeciwieństwo między tym, co pochodzi od Boga, a tym, co pochodzi od świata. […]

W samym sercu Ewangelii, Dobrej Nowiny, wyryty jest krzyż. Przecinają się w niej dwa wielkie prądy: jeden płynący od Boga do świata, do ludzi w świecie – prąd miłości i prawdy, oraz drugi, jaki przepływa przez świat – »pożądliwość oczu, pożądliwość ciała i pycha tego życia« (1 J 2,16). Te ostatnie nie pochodzą »od Ojca«” (Fulda, 17 listopada 1980 r.).

Kochać, czyli co?

W grupie szkodliwych i niebezpiecznych dychotomii, przeciw którym występował św. Jan Paweł II, należy umieścić – bardzo popularną także w naszych czasach – opinię, powiązaną ze wspomnianym usiłowaniem oderwania Ewangelii od krzyża.

Głosi ona, że „miłość ma być fajna”, że istotą małżeństwa jest to, „aby nam było razem dobrze”, a gdy jest nam źle, gdy jednak „nie dotarliśmy się”, trzeba się rozstać i próbować nowych związków, bo „każdy ma prawo do szczęścia, każdy ma prawo ułożyć sobie życie na nowo”. Coraz częściej takie opinie sączą się również wewnątrz Kościoła (czasy duchowego zamętu i chaosu!).

Warto więc na nowo podjąć lekturę wspomnianego listu do rodzin z 1994 r., w którym Ojciec Święty pisał, że „ta miłość, której Paweł Apostoł poświęcił słowa swego hymnu […], jest z pewnością wymagająca. […] Tylko zaś człowiek, który umie wymagać od siebie samego w imię miłości, może także wymagać miłości od drugich”.

Dalej w tym samym dokumencie papież przypominał, że „nie można rozumieć wolności jako swobody czynienia czegokolwiek. Wolność oznacza nie tylko dar z siebie, ale oznacza też wewnętrzną dyscyplinę daru”.

List do rodzin Gratissimam sane to kolejny profetyczny dokument pontyfikatu Jana Pawła II. Na jego kartach papież odniósł się do postulatów, by Kościół „w imię miłosierdzia” zmienił swoje „rygorystyczne” nauczanie dotyczące nierozerwalności sakramentalnego małżeństwa.

W tym kontekście Ojciec Święty podkreślał: „przy tej całej wyrozumiałości dla tylu trudnych sytuacji kryzysowych w rodzinie i dla całej kruchości ludzkich istot – Kościół nie przestaje żywić przeświadczenia, że musi on sam pozostawać wierny prawdzie o ludzkiej miłości, gdyby od niej odstąpił, zdradziłby siebie samego”.

Poradnik przetrwania

Święty Jan Paweł II tak mocno akcentując konieczność właściwego rozumienia takich słów, jak sumienie i miłosierdzie, tak często wzywając nas (bez względu na przynależność pokoleniową) do miłości, która z natury swej jest wymagająca, prosząc nas o to, abyśmy „wymagali od siebie nawet wtedy, gdy inni od was wymagać nie będą” (Częstochowa 1983 r., Westerplatte 1987 r.), oferował antidotum na czasy duchowego zamętu i chaosu, w których żyjemy.

Dzisiaj wielu ludzi twierdzi, że Boże przykazania nie są normą, której należy przestrzegać, jeśli chce się zostać zbawionym, ale raczej ideałami, do których się zbliżamy, ale nigdy ich nie osiągniemy. Czymś na podobieństwo linii horyzontu. Zauważmy, że w tym ujęciu grzechy stają się swego rodzaju półcnotami (zob. próbę nowego spojrzenia w imię „troski duszpasterskiej” na problem tzw. nieregularnych związków).

Usiłuje się – całkowicie wbrew Pismu św. i Tradycji Kościoła – wytworzyć jakby dwa rodzaje chrześcijaństwa. Jedno dla „heroicznie” praktykujących Boże przykazania (np. trwających – mimo kryzysów – w sakramentalnym małżeństwie) i drugie – swego rodzaju „chrześcijaństwo mierności” – które twierdzi, że Boża łaska i współpraca z nią nie jest w stanie trwale przemienić ludzkiego życia.

A przecież do wszystkich bez wyjątku Chrystus mówił: „Bądźcie świętymi, jak Ojciec wasz w niebie jest święty”. Do wszystkich św. Jakub Apostoł pisał, że „wiara bez uczynków jest martwa” (por. Jk 2,14-26).

Zauważmy, że w tej koncepcji „dwóch chrześcijaństw” Bóg jest przedstawiany jako pozbawiony zapału rodzicielskiego ojciec, który niewiele oczekuje od swoich dzieci (por. modne piętnowanie „rygoryzmu”), a i dzieci od niego niewiele powinny się spodziewać, skoro poprzeczka wymagań moralnych (tj. przykazania) jest znacznie obniżona, a właściwie zniesiona.

Z tym wiąże się zupełnie opaczne pojmowanie zbawczego dzieła Chrystusa. Zbawienie człowieka przez krwawą ofiarę Syna Bożego na krzyżu jest teraz pojmowane nie jako wspaniały Boży dar, jako wyraz wielkiej miłości Bożej dla rodzaju ludzkiego, ale jako coś nam należnego. To zaś wiedzie do traktowania przyjmowania Komunii św. jako „naszego prawa”, jako swego rodzaju „pucharu za uczestnictwo” (M. B. Dougherty).

Takie są czasy duchowego chaosu i zamętu. Jeśli chcemy je przetrwać, wielką w tym dla nas pomocą może być ponowne zanurzenie się w nauczaniu św. Jana Pawła II.