Ojciec Pio pragnął w pełni zrealizować swoje powołanie kapłańskie oraz zakonne i dlatego ze wszystkich sił naśladował Chrystusa w Jego miłości i pokorze. Jednak to sam Chrystus uczynił go żywym obrazem swojej miłości, udzielając mu daru stygmatów.
Przez pięćdziesiąt lat ojciec Pio nosił na swoim ciele widzialne rany męki i śmierci Chrystusa. Przez ten cały czas stygmaty pozostały nienaruszone, były zawsze świeże i krwawiły, wydając wspaniały zapach. W chwili śmierci całkowicie zniknęły, nie pozostawiając żadnych blizn.
Podczas spowiedzi swoich wychowanków, 5 sierpnia 1918 r., o. Pio nagle doznał mistycznej wizji. Zobaczył anioła z ognistą włócznią, który jak pisze o. Pio „trzymał w ręku coś na kształt narzędzia podobnego do długiej, żelaznej klingi zakończonej dobrze wyostrzonym szpicem, który zdawał się ziać ogniem. I tym rozpalonym narzędziem rzucił z całych sił w mą duszę. Z wielkim trudem wydobyłem z siebie jęk. Zdawało mi się, że umrę… Nie potrafię opisać moich cierpień … Od owego dnia zacząłem nosić w sobie śmiertelną ranę. W samej głębi duszy czuję otwartą ranę, źródło mych ustawicznych cierpień”.
20 sierpnia 1918 r. o. Pio otrzymał widzialne stygmaty. Było to w piątek w godzinie, w której ukrzyżowano Chrystusa. Tak opisuje to niezwykłe wydarzenie: „siedziałem na chórze po odprawieniu Mszy św., kiedy ogarnął mnie jakiś dziwny stan spoczynku, podobny do słodkiego snu. Wszystkie moje wewnętrzne i zewnętrzne zmysły, a także władze duszy pogrążyły się w nieopisanym ukojeniu. Trwając w tym stanie zobaczyłem nagle obok siebie tajemniczą postać, podobną do tej, którą widziałem już 5 sierpnia, różniącą się tylko tym, że miała ręce, stopy i bok broczące krwią.
Doznałem uczuć, których nigdy nie zdołam opisać. Czułem, że umieram, i umarłbym, gdyby Pan nie podtrzymał kołaczącego się w piersi serca. Kiedy tajemnicza postać zniknęła, zobaczyłem, że moje dłonie, stopy i bok są przebite, a z ran wypływa krew. Proszę sobie wyobrazić cierpienie, jakiego wówczas doznałem i doznaję nieustannie każdego dnia.
Rana serca krwawi obficie, zwłaszcza od czwartku wieczorem aż do soboty. Boję się, że umrę z upływu krwi, jeżeli Pan nie wysłucha mych jęków i nie usunie mi tych ran”.
Krwawiących ran nie udało się o. Pio ukryć pomimo tego, że je obwiązywał chusteczkami. Przełożony zażądał, obejrzenia ich. Po oględzinach napisał do generała zakonu, że są to autentyczne rany na wylot. W boku natomiast jest rozdarcie, z którego nieustannie wypływa krew.
Wiadomość o stygmatach szybko obiegła Italię i cały świat. Przez dwa lata, na polecenie prowincjała i generała kapucynów, stygmaty o. Pio były poddawane nieustannym i skrupulatnym badaniom lekarskim. Badania wykazywały, że te głębokie i krwawiące rany mają przyczynę, której nauka nie jest w stanie wyjaśnić. Nie powstały przez uraz mechaniczny lub działanie środków chemicznych. Rany miały gładkie krawędzie, bez żadnej infekcji i w ogóle się nie goiły.
W swojej relacji przesłanej do Świętego Oficjum prof. Romanelli napisał, że z ran wypływa krew w takiej ilości, że w normalnym przypadku groziłoby to całkowitym wykrwawieniem. Rany nóg i rąk są tak głębokie, że można przez nie patrzeć na wylot.
„Wykluczyć należy – pisze w swojej relacji profesor – iż etiologia ran ojca Pio jest pochodzenia naturalnego … z punktu widzenia naukowego nie da się wyjaśnić ich powstania … ani w ogóle zaklasyfikować, ze względu na ich charakter i przebieg kliniczny, jako zwykłych ran chirurgicznych. Mają one zupełnie inne pochodzenie i przyczynę. Ojciec Pio jest żywym cudem”.
Dr. Giorgio Festa w swojej relacji stwierdził, że „rany ojca Pio oraz krwotoki, które z nich pochodzą, mają swe źródło, którego nasza wiedza nie może wyjaśnić… Krew, która wypływa z przeciętych żył w żywym organizmie nie posiada przyjemnego zapachu. Natomiast krew, która wypływa z ran o. Pio posiada subtelny i delikatny zapach. Zjawisko to zaprzecza wszelkim prawom naturalnym i naukowym, wykracza poza możliwości logicznego wytłumaczenia, a my uczciwie nie możemy zrobić nic innego jak tylko potwierdzić fakty”.
Przez pięćdziesiąt lat, aż do momentu śmierci, rany o. Pio krwawiły i zachowywały ciągłą świeżość, nigdy nie wywoływały ropni, stanów martwiczych ani nie ulegały zmianom zwyrodnieniowym. Wszystkie te fakty pozostają dla nauki nierozwiązalną zagadką, będącą w całkowitej sprzeczności z prawami natury. Na dodatek, w momencie śmierci o. Pio wszystkie rany w tajemniczy sposób zniknęły, nie zostawiając żadnej blizny. Był to kolejny wielki cud.
Ojciec Pio czuł się bardzo upokorzony posiadaniem stygmatów i dlatego pisał: „Podniosę mój głos do Niego i nie przestanę Go błagać, aż nie oddali ode mnie – nie udręki, ani cierpienia, gdyż uważam to za niemożliwe – ale te zewnętrzne znaki, które powodują chaos i sprawiają upokorzenia niemożliwe do opisania i do uniesienia”.
Zbawiciel nie wysłuchał tej prośby dlatego, że stygmaty o. Pio miały się stać widzialnym znakiem dla wszystkich ludzi, do jakiego stopnia Bóg ukochał człowieka. Chrystus uczynił widzialnymi swoje rany na ciele o. Pio, aby wszyscy ludzie mogli je oglądać i pobudzać swoje serca do większej wiary i ufności w Jego Miłosierdzie.
Pewien jezuita, rozmawiając z o. Pio, wyraził zdumienie, że pomimo otrzymania tak wielkich duchowych darów nie utracił pokory. Ojciec Pio odpowiedział z uśmiechem: „Wyobraź sobie, że ktoś poprosił cię o przewiezienie złotego zegarka do naprawy w Mediolanie. Czyż nie zachowywałbyś się jak głupiec, gdybyś chwalił się wśród przyjaciół, że jest on twoją własnością? Czyż nie byłbyś złodziejem, gdybyś zatrzymał go dla siebie?”
Ojciec Pio mówił o sobie, że „dźwiga krzyż za wszystkich”. Rany zadawały mu nieustanny ból.
„Kiedy pozwalam sobie na trochę snu – mówił, wskazując na rany rąk – ich ból wzmaga się nie do wytrzymania”.
Jezus Chrystus w stygmatach o. Pio ukazał nam rany swojej męki i śmierci krzyżowej, aby przypominać prawdę o swojej nieskończonej miłości. To właśnie On, Bóg-Człowiek, „obarczył się naszym cierpieniem, dźwigał nasze słabości … został przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy” (por. Iz 53, 4-5).
To sam Bóg w człowieczeństwie Jezusa bierze na siebie grzechy nas wszystkich i doświadcza, jak strasznym cierpieniem jest grzech, po to, aby go zgładzić, pokonać szatana i dać szansę zbawienia wszystkim ludziom. Od momentu męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, każde ludzkie cierpienie, przeżywane w jedności z Chrystusem, staje się drogą zbawienia, uczestnictwem w tym cierpieniu, poprzez które Chrystus dokonał odkupienia świata.
Ojciec Pio uczestniczył w zbawczym cierpieniu Zbawiciela w sposób wyjątkowy. Przeżywał na własnym ciele wszystkie etapy męki i agonii Jezusa. Szczególnie doświadczał tego podczas każdej Mszy św., która jest uobecnieniem tajemnicy męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. W czasie codziennej Mszy św. o. Pio doświadczał głębokiego zjednoczenia z Jezusem ukrzyżowanym, cierpiącym z powodu ludzkich grzechów niedowiarstwa i niewdzięczności. Zwierzył się, że w czasie sprawowania Eucharystii cierpi „od początku do końca w sposób narastający. Najbardziej od konsekracji do komunii”.
Ojciec Pio współcierpiał z Chrystusem, zjednoczony z Nim w miłości zdolnej do największej ofiary z siebie, ale miłości wzgardzonej i odrzucanej przez wielu ludzi. Ojciec Pio spisał słowa skargi Jezusa, które usłyszał podczas jednej z wizji: „Z jaką niewdzięcznością ludzie odpowiadają na Moją miłość! Byłbym mniej obrażany przez nich, gdybym mniej kochał. Mój Ojciec nie może więcej ich znosić. Ludzie rozleniwieni, nie zadają sobie żadnego trudu, aby zwyciężyć pokusy, co więcej: znajdują przyjemność w swych grzechach. Moje najbardziej ukochane dusze, gdy poddawane są próbom, naśladują Mnie coraz mniej gorliwie; najsłabsze z nich ulegają strachowi i beznadziejności, a te najgorętsze stopniowo stygną. Zapomniano o moim Sercu, kto przejmuje się Moją miłością? Dla wielu ludzi moje kościoły stały się teatrem rozrywek. Nawet od moich współpracowników, których darzyłem szczególnym umiłowaniem i strzegłem jak źrenicy oka; nawet od tych, którzy powinni podzielać gorycz mojego Serca i pomagać w odkupieniu dusz, doznaję – kto w to uwierzy?! – niewdzięczności i zapomnienia. Spoglądam, mój synu, na wielu z nich (tu Jezus zapłakał), którzy z ohydną hipokryzją zdradzają Mnie przez świętokradzkie komunie, poniewierając łaskami i natchnieniami, których udzielam im nieustannie”.
Ojciec Pio jednoczył swoje cierpienia z cierpieniami Chrystusa w intencji najbardziej zatwardziałych grzeszników.
Pisał: „Jak bardzo rozdziera mi serce widok biednych grzeszników … ci nieszczęśnicy stracili nawet zdolność zastanowienia się nad tym, jaka kara czeka ich w wieczności. Jezus nie przestaje ich przywoływać do siebie, lecz oni udają, że nic nie słyszą; uciekają od Niego, nie zdają sobie sprawy, że na własną zgubę. Jaki jest sposób, aby ci <nieżyjący> powrócili do życia?”
Jest tylko jeden sposób: kochać ich taką miłością, jaką kocha ich Jezus, a więc wziąć na siebie cierpienia spowodowane przez ich grzechy, doświadczyć samemu krzywdy, jaką wyrządzili Bogu przez obojętność, odrzucenie i wrogość wobec Jego miłości. I w tym doświadczeniu cierpienia wynagradzać i zadośćuczynić Bogu za straszliwą krzywdę i ból odrzucenia Jego miłości. Ojciec Pio przez całe swoje kapłańskie życie nieustannie ofiarował siebie i swoje cierpienia Bogu za zbawienie grzeszników. W dniu święceń kapłańskich postanowił, że „będzie świętym kapłanem i doskonałą ofiarą”.
Tak pisał do swojego kierownika duchowego w 1910 r.: „Od dłuższego czasu czuję w sobie potrzebę poświęcenia się Panu, jako ofiara za biednych grzeszników i za dusze czyśćcowe. To pragnienie wzrastało ciągle w moim sercu, tak iż teraz stało się, mógłbym powiedzieć, silną pasją. Uczyniłem wiele razy tę ofertę Panu, prosząc Go, aby zechciał zesłać na mnie inne kary przygotowane dla grzeszników i dusz czyśćcowych, nawet zwiększając je stokrotnie wobec mnie, oby tylko nawrócił i zbawił grzeszników oraz przyjął szybko do nieba dusze czyśćcowe”.
Objawiając się o. Pio (w 1913 r.) Pan Jezus prosił: „Synu mój, potrzebuję ofiar, aby zniwelować słuszny i Boski gniew mojego Ojca; odnów poświęcenie się siebie w całości dla Mnie i zrób to bez żadnych zastrzeżeń”.
W ciągu całego swojego życia o. Pio kilka razy dziennie ponawiał akt oddania siebie Bogu w ofierze. Jednocząc się w cierpieniu z Chrystusem o. Pio przemieniał swoje cierpienie w chwałę i radosne dziękczynienie Bogu.
Pisał: „Cieszę się jak nigdy z cierpienia i gdybym słuchał tylko głosu serca, prosiłbym Jezusa, aby obdarzył mnie wszystkimi zmartwieniami ludzi; ale tego nie zrobię, gdyż boję się, żeby nie być zbytnim egoistą, pragnąc dla siebie najlepszej części: bólu. On przychodzi żebrać cierpienia, łzy … potrzebuje ich dla dusz…. Stałem się godny, aby cierpieć z Jezusem i tak, jak Jezus. Tak, ja kocham krzyż, tylko krzyż; kocham, ponieważ widzę go zawsze na barkach Jezusa. Teraz już Jezus widzi dobrze, że całe moje życie, całe moje serce jest poświęcone Jemu i Jego cierpieniom. Jestem ukrzyżowany z miłości”.
W dniu święceń kapłańskich o. Pio wyśpiewał cudowną pieśń miłości, która streszcza całe jego ziemskie życie: „Jezu, moje tchnienie i moje życie, dzisiaj, kiedy drżąc podnoszę Cię w tajemnicy miłości, razem z Tobą będę dla świata Drogą, Prawdą i Życiem, a dla Ciebie świętym kapłanem, doskonałą ofiarą” (10 sierpnia 1910 r.).
Dzieląc się własnym doświadczeniem pisał: „Nie potrafimy nawet zrozumieć, jak wielką ulgę przynosimy Jezusowi, gdy z miłości do Niego nie domagamy się jakichkolwiek pociech, aby tym bardziej uczestniczyć w Jego cierpieniu… Najpiękniejszy akt wiary wypływa z naszych serc w czasie nocy poświęceń, cierpień i największych wysiłków w czynieniu dobra; rozdziera on jak błyskawica ciemności twojej duszy i porywa cię poprzez burzę do serca Boga … Jeśli miłość nie karmi, nie wzmacnia się Krzyżem, jest tylko słomianym zapałem, a nie prawdziwą miłością”.
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!