Kiedy od lekarza obozowego otrzymała rozkaz zabijania noworodków, odpowiedziała stanowczo: „Nie, nigdy. Nie wolno zabijać dzieci!”. Przez prawie dwa lata narażała swoje życie, ratując życie nowo narodzonych dzieci.
Bohaterska położna Stanisława Leszczyńska odebrała w czasie swojego pobytu w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu ponad trzy tysiące porodów. Wszystkie dzieci urodziły się zdrowe i nie doszło do żadnego przypadku powikłań.
Gdy czytamy o jej pracy, nasuwają się dwie myśli: że mamy do czynienia ze świętą i że dzięki jej zawierzeniu Bogu i Matce Bożej każdego dnia w oświęcimskim piekle dokonywał się cud.
Dzieciństwo i młodość
Stanisława Leszczyńska urodziła się 8 maja 1896 roku w Łodzi. Była jednym z ośmiorga dzieci. Pięcioro z nich zmarło w okresie niemowlęcym. Oprócz niej przeżyło jeszcze dwóch młodszych braci.
Gdy Stanisława była dzieckiem, jej ojciec został powołany na pięć lat do armii rosyjskiej. Cały ciężar utrzymania domu spadł wtedy na jej matkę, która podjęła pracę w fabryce Poznańskiego i zmuszona była przebywać poza domem około 14 godzin dziennie. W czasie nieobecności matki Stanisława zajmowała się młodszym rodzeństwem i domem.
W 1908 roku cała rodzina wyjechała do Brazylii w nadziei poprawy swojej sytuacji materialnej. Po dwóch latach wszyscy wrócili jednak do Polski i osiedlili się na przedmieściach Łodzi – w dzielnicy Bałuty.
Stanisława podjęła przerwaną wyjazdem naukę w progimnazjum i jednocześnie pomagała rodzicom w niewielkim sklepie.
W czasie I wojny światowej pracowała w Komitecie Niesienia Pomocy Biednym. Już wtedy mogła zrealizować w praktyce swoje pragnienie służenia bliźniemu.
W domu rodzinnym nauczyła się kochać Boga. Szczególnie matka zaszczepiła Stanisławie wiarę w Jego opiekę i nauczyła ją czerpać siły w systematycznej, żarliwej modlitwie.
Ojciec był człowiekiem łagodnym i otwartym na innych – to po nim Stasia odziedziczyła pogodne usposobienie oraz ciekawość świata.
Rodzice przekazali swojej jedynej córce wizję rodziny połączonej głęboką więzią miłości i zaufania, którą to wizję wkrótce miała ona okazję zrealizować w swoim życiu.
Małe niebo
W 1916 roku poślubiła Bronisława Leszczyńskiego, z którym miała czworo dzieci. Ich miłość była silna i pełna romantyzmu. Stanisławie udało się stworzyć ognisko domowe, w którym panowała atmosfera ciepła, miłości, życzliwości i wzajemnej troski.
Bardzo ważna była wspólna modlitwa – od Jezusa i Jego Matki uczyła się, w jaki sposób kochać swoje dzieci.
Zdawała sobie sprawę z tego, że najlepsze wychowanie religijne dzieci otrzymują w domu rodzinnym. W ich wspomnieniach bardzo często pojawia się obraz matki modlącej się.
Wspólne codzienne posiłki stwarzały możliwość rozmów i dzielenia się wydarzeniami dnia. Jeden z synów wspomina po latach: „W naszej rodzinie miłość wiodła prym. Objawiało się to m.in. w pięknie odnoszenia się do siebie. Jak byliśmy w domu, to cały świat był daleko. W domu panował inny nastrój: była piosenka, śpiew, dowcip, pocałunek, patrzenie w oczy, kwiaty. Małe niebo”.
Dom Stanisławy był zawsze otwarty dla ludzi potrzebujących pomocy. Swoją troską otaczała ona wszystkie osoby, które Bóg stawiał na jej drodze.
Bieda i cierpienie, które Stanisława dostrzegała, mobilizowały ją do udzielania pomocy każdemu, kto jej potrzebował – bez względu na jego status społeczny, narodowość czy wyznawaną religię.
Matko Boża, przybądź choć w jednym pantofelku!
Po założeniu rodziny i urodzeniu dwojga dzieci Stanisława podjęła naukę, a po niej pracę. Musiała to pogodzić z życiem rodzinnym.
W latach 1920-1922 uczyła się zawodu położnej w Państwowej Szkole Położniczej w Warszawie. Zmuszona była na dwa lata opuścić rodzinę i zamieszkać w stolicy.
Po ukończeniu szkoły rozpoczęła pracę zawodową, którą wykonywała przez 38 lat.
Do wybuchu wojny Stanisława odbierała porody w domach. Do swoich pacjentek chodziła najczęściej pieszo, gdyż komunikacja miejska nie była wówczas rozwinięta.
Wzywano ją też w przypadkach nagłych, aby udzieliła pomocy przed przybyciem lekarza. Stanisława wychodziła do rodzących kobiet o każdej porze. W sytuacjach niespodziewanych i niebezpiecznych wzywała pomocy Matki Bożej słowami: „Matko Boża, przybądź choć w jednym pantofelku!”.
Matka Boża zawsze wysłuchiwała tej prośby. Przez cały okres pracy zawodowej nie przytrafił się Stanisławie przypadek śmierci noworodka lub matki. Oto wspomnienie jednej z pacjentek:
„11 sierpnia 1933 urodziła się moja córka Julita, a poród odbierała wtedy Stanisława Leszczyńska. Gdy tylko weszła, przeżegnała się, a potem uczyniła znak krzyża nade mną. Urodzone dziecko wzięła na ręce i nad nim też uczyniła znak krzyża. Po czym powiedziała do mnie: »ma pani śliczną córkę«. Opiekowała się mną po porodzie, udzielała mi potrzebnych rad oraz wskazówek dotyczących karmienia i wychowania dziecka. Ta kobieta o matczynej dobroci była niezwykle troskliwa i opiekuńcza. Odniosłam wrażenie, jakby anioł dobroci wstąpił do mojego domu, by okazywać pomoc mnie i mojemu dziecku w ważnej dla nas potrzebie”.
Stanisława swój zawód traktowała jako służbę. Wykonywana przez nią praca była jej osobistą modlitwą, a każde dziecko, któremu pomagała przyjść na świat, było dla niej maleńkim Jezusem.
Tak przedstawił to jej syn Henryk: „Mówiła, że jak brała dziecko na ręce, to miała wrażenie, że trzyma Dzieciątko Jezus. I to Dzieciątko było z nią w Oświęcimiu, i dlatego nic się jej nie mogło stać. Przed taką postawą nawet diabeł pierzcha”.
Siłę do pracy czerpała Stanisława z modlitwy. Modliła się rano, przed wyjściem z domu, przed każdym porodem, podczas czuwania przy rodzącej. Nie rozstawała się z różańcem.
Była położną, która nigdy nie popadała w rutynę i zawsze z wielką radością witała nowo narodzone dziecko.
Mogła pewnie poruszać się po Łodzi o każdej porze dnia i nocy, gdyż cieszyła się szacunkiem nawet wśród lokalnego półświatka.
Pewnej nocy próbowano ukraść jej torbę, z którą chodziła do pracy. Natychmiast interweniowało dwóch opryszków. Oddali jej torbę, mówiąc: „Przepraszamy panią, ale to jacyś z innej dzielnicy. Nie znali pani”.
Wybuch II wojny światowej
Najtrudniejszy okres życia rodziny Leszczyńskich rozpoczyna się 1 września 1939 roku. W listopadzie tego roku Łódź została wcielona do III Rzeszy.
Polacy i Żydzi byli dla Niemców obywatelami drugiej kategorii. Każdego dnia walczono o przetrwanie. Brakowało żywności, ubrań, opału. Za najmniejsze wykroczenie przewidywano dwie kary: śmierć lub obóz koncentracyjny.
Pod koniec 1939 roku hitlerowcy podjęli decyzję utworzenia getta na terenie Łodzi. Na niewielkim terenie umieszczono aż 160 tysięcy osób.
Dzięki otrzymanemu zezwoleniu na poruszanie się po mieście po godzinie policyjnej Stanisława mogła nadal pracować jako położna i odwiedzać swoje pacjentki w domach.
Przekazywała żywność rodzinom żydowskim przebywającym w getcie. Jej mąż oraz synowie współpracowali z organizacjami podziemnymi.
18 lutego 1943 roku w domu Leszczyńskich pojawiło się gestapo i aresztowało Stanisławę, jej synów: Henryka i Stanisława, oraz córkę Sylwię.
Umieszczono ich w więzieniu i poddano okrutnym przesłuchaniom, a następnie skierowano do obozów koncentracyjnych. Matkę i córkę 17 kwietnia 1943 roku wysłano do obozu kobiecego Oświęcim-Brzezinka, synów do obozów w Mauthausen i Gusen.
Mężowi i synowi Bronisławowi udało się uciec i uniknąć aresztowania – przez całą okupację byli jednak poszukiwani przez gestapo.
Przybycie do obozu
Obóz koncentracyjny Oświęcim-Brzezinka istniał od 1940 roku do stycznia 1945 roku i był największym obozem powstałym podczas II wojny światowej. Stworzono w nim takie warunki życia i pracy, aby więzień mógł przeżyć tam około trzech miesięcy.
Człowiekowi, który przybył do Oświęcimia i nie został od razu zamordowany w komorze gazowej, odbierano natychmiast imię i nazwisko. Stawał się numerem. Stanisława otrzymała numer 41335.
Po przebyciu wielu typowych dla obozu chorób zgłosiła się do lekarza obozowego z dokumentami poświadczającymi jej kwalifikacje położnej. Dzięki temu otrzymała zgodę na wykonywanie swojego zawodu na terenie obozu.
Od tego momentu Stanisława próbowała każdego dnia przeciwstawić się potwornej zbrodni, której była świadkiem. Podjęła wielki trud walki o rodzące kobiety i ich dzieci. Jeśli nie była w stanie ocalić życia człowieka, ratowała jego godność.
Mama
Szpital obozowy, w którym pracowała Stanisława, mieścił się w kilkunastu barakach. Były to budynki zbudowane z drewnianych desek, bez podłóg, sufitów, kanalizacji i wody.
Niski teren, o podłożu z gliny sprawiał, że podczas większych deszczów woda spływała do baraków i sięgała w zależności od miejsca od kilkunastu do kilkudziesięciu centymetrów.
Wewnątrz baraków, po obu stronach, wznosiły się trzypiętrowe, brudne koje, na których leżały na gołych deskach ciasno stłoczone więźniarki. Wyczerpane głodem, zimnem, torturami i chorobami szybko umierały.
Liczba chorych w jednym bloku wynosiła od 1000 do 1200 osób. Gnieździło się tam wszelkiego typu robactwo.
Sztuba położnicza znajdowała się w jednym ze szpitalnych bloków, w którym przebywały również kobiety z chorobami zakaźnymi. Wśród wielu chorób panowały: czerwonka, tyfus, dur brzuszny oraz złośliwa pęcherzyca.
Główne pożywienie chorych stanowiło zgniłe rozgotowane zielsko, zawierające około 20% szczurzego kału. Szczury atakowały kobiety i noworodki, raniły ich twarze, obgryzały im ręce i nogi.
Oprócz obowiązków związanych z odbieraniem porodu Stanisława spędzała wiele godzin na przeganianiu tych szczurów od kobiet. Sama musiała troszczyć się o podstawowe leki, opatrunki, ubranka oraz pieluchy dla dzieci i wiele razy poświęcała w tym celu własne, głodowe racje żywnościowe.
Wyposażenie, jakim dysponowała, stanowiły jedynie nożyczki i metalowa nerka. Nieustannie brakowało wody; przyniesienie choćby jednego wiadra trwało 20 minut, a tylko ona mogła swobodnie opuścić teren szpitala obozowego, aby tę wodę zdobyć.
Stanisława w czasie swojego pobytu w obozie była jedyną położną, dlatego zdarzało się, że musiała odbierać kilka porodów jednocześnie.
Mimo koszmaru tej rzeczywistości wątła fizycznie, skromna w zachowaniu kobieta, narażając własne życie, oddawała się całkowicie umęczonym więźniarkom i ich dzieciom. Nawet po ciężkiej chorobie kierowała pracą, leżąc z braku sił w pobliżu rodzącej.
Zawsze była zapracowana, ale pogodna. Na przekór złu, codziennym morderstwom tworzyła klimat nadziei w warunkach, w których wydawało się, że nie było szans nawet na międzyludzką życzliwość.
Jeśli nie mogła ratować dzieci, ratowała same matki. Przekazywała im swoje doświadczenie i umiejętności. Cechowała ją spontaniczna i niezwykła miłość do rodzących kobiet i ich dzieci: „Spoglądałam na moje współwięźniarki z uczuciem rozrzewnienia, uświadamiając sobie, że każda z tych cierpiących istot miała niedawno swój dom, rodzinę, kochających ją bliskich, krewnych, przyjaciół, mogła się cieszyć ich miłością, zachowywać swą godność […].
Nagle umieszczone w obskurnym baraku, pośród brudu, robactwa i szczurów, wygłodniałe, zziębnięte, dalekie od rodzin, obdarte z czci i wszelkich praw należnych człowiekowi – wydawały mi się bardzo wzruszająco biedne.
Kochałam je i to właśnie dodawało mi sił każdego dnia i w noce spędzane bezsennie w mozolnej pracy, której trud i poświęcenie były tylko formą miłości, skierowanej głównie do maleńkich dzieci i matek, których życie starałam się ocalić za wszelką cenę. Inaczej nie byłabym w stanie wytrwać”.
Oto słowa syna Stanisława: „Więźniarki nazywały ją »mamą« i była w głębokim duchowym sensie matką ich samych oraz ich nowo narodzonych dzieci. Postawiła sobie zadanie, które bez jej miłości do nich byłoby niewykonalne”.
Otaczając współwięźniarki miłością, nie mogła obiecać im i ich dzieciom ocalenia, ale łagodziła gehennę, w której przyszło im żyć.
Opór wobec zła
Od początku istnienia obozu wydano rozkaz natychmiastowego zabijania nowo narodzonych dzieci. Kiedy Leszczyńska zaczęła pełnić funkcję położnej, stanowczo sprzeciwiła się temu nakazowi. Lekarz obozowy Josef Mengele zaczął wówczas na nią krzyczeć.
Syn Bronisław wspominał: „Opisując to, matka mówiła: widziałam tylko odskakujące i doskakujące cholewy, później odwróconą jego twarz i słyszałam jego krzyk: »Befehl ist Befehl!« [rozkaz jest rozkazem!]. […] matka była niskiego wzrostu, a przy tym miała taki zwyczaj, że gdy się nad czymś zastanawiała, to spuszczała oczy.
Otóż odpowiedziawszy Mengelemu, że dzieci zabijać nie wolno, spokojnie stała przy nim, niezależnie od grożącego jej niebezpieczeństwa […]. Stała ze spuszczonymi oczyma, widziała więc jego buty z wysokimi cholewami, jak nerwowo przed nią skaczą”.
Mimo grożącej jej kary śmierci za nieposłuszeństwo pozostała wierna zasadom Ewangelii i do wyzwolenia obozu bohatersko realizowała swoje powołanie, zgodnie z własnym sumieniem.
Z racji jej zdecydowanego sprzeciwu okrutny rozkaz zabijania dzieci wykonywały niemieckie blokowe: „Po każdym porodzie z pokoju tych kobiet (blokowych) dochodził do uszu położnic głośny bulgot i długo się niekiedy utrzymujący plusk wody. Wkrótce po tym [matka] mogła ujrzeć ciało swego dziecka rzucone przed blok i szarpane przez szczury”.
Miłując dzieci i będąc codziennie świadkiem niewyobrażalnej zbrodni, Stanisława cierpiała w sposób niewymowny, widząc każdego dnia leżące przed barakiem nagie ciała tych, którymi jeszcze niedawno się opiekowała.
Do maja 1943 roku uśmiercano wszystkie noworodki, później sytuacja się zmieniła: dzieci, które miały cechy aryjskie, pozostawiano przy życiu, odbierano je matkom i wywożono najprawdopodobniej do Niemiec. Cały czas zabijano dzieci żydowskie.
Pomimo brudu, robactwa, szczurów, chorób zakaźnych, braku wody oraz nieludzkiego traktowania więźniarek przez władze obozowe każdego dnia działo się tam coś niewytłumaczalnego.
Gdy lekarz obozowy kazał Stanisławie złożyć sprawozdanie na temat śmierci noworodków i położnic, odpowiedziała, że nie zdarzył się jej ani jeden taki przypadek, nie było nawet żadnych powikłań.
Po usłyszeniu tego Mengele spojrzał na nią z niedowierzaniem. Z gniewem i zawiścią w oczach powiedział, że takie wyniki nie były osiągalne nawet w najlepszych niemieckich klinikach!
Anioł dobroci
Chociaż sama przebywała w warunkach pełnych dramatu, swoją postawą Stanisława dawała innym nadzieję na przeżycie obozu. Od momentu, gdy część dzieci pozostawiano przy życiu i wywożono, oznaczała je tatuażem, aby po zakończeniu wojny zrozpaczone matki miały szansę je odnaleźć. Każde nowo narodzone dziecko chrzciła lub polecała to zrobić osobie, której ufała.
Zawsze opanowana, z wielką starannością i delikatnością wykonywała wszystkie czynności przy rodzącej kobiecie. Wokół rozgrywał się dramat wielu tysięcy ludzi, a ona pracowała wytrwale i ze spokojem.
Mówiono o niej „anioł dobroci”. Nuciła pieśni religijne, zachęcając do śpiewu inne więźniarki. Często słyszały one szept jej modlitw – prośbę o pomoc lub podziękowanie za udany poród.
O jej głębokiej wierze, mającej wpływ także na kobiety innych narodowości, mówi przedstawiony przez nią samą opis koi dla rodzących więźniarek, którą urządziła następująco: „Z różańca ułożyłam kształt serca Matki Bożej na kocu pokrywającym koję. Na tylnym oparciu koi ustawiłam rysunek Matki Boskiej Niepokalanej, wykonany po amatorsku ołówkiem przez więźniarkę Henię. Z białej bibułki […] zrobiłam girlandę róż, którą ozdobiłam głowę Matki Najświętszej.
W maju więźniarki śpiewały O Maryjo, witam Cię. Wieczorami bowiem w tym czasie nie było lustracji na izbie porodowej. Zbierały się więźniarki przy tej koi i śpiewały. Z tego samego bloku przychodziły także Żydówki i mówiły: »Chcemy się modlić do waszego Chrystusa«. […] Żydówki za pajdkę chleba »organizowały« sobie książeczki, różańce, modlitewniki”.
Heroiczne czyny położnej wypływały z miłości do Boga i do drugiego człowieka: „Pracowałam z modlitwą na ustach i właściwie przez cały okres mojej zawodowej pracy nie miałam żadnego przykrego przypadku”.
Wszystkie groźne sytuacje kończyły się zawsze szczęśliwie. Modlitwa była dla Stanisławy źródłem spokoju i nadziei. Ratowała przed rozpaczą, pomagała znosić udręki obozowe i uczyła patrzeć na cierpienie z perspektywy wiary.
Wyzwolenie obozu i powrót do Łodzi
W styczniu 1945 roku ogłoszono ewakuację obozu. Stanisława nie podporządkowała się rozkazowi, mimo że groziła jej za to kara śmierci. Pozostała przy chorych i nadal pracowała.
Niemcy w obliczu klęski zaczęli palić bloki. Ona jednak niestrudzenie trwała przy swoich podopiecznych, aż do momentu wyzwolenia obozu – 26 stycznia 1945 roku.
2 lutego wraz z córką opuściły obóz. Udały się do oświęcimskiego kościoła, gdzie dziękowały Bogu za odzyskaną wolność i przystąpiły do sakramentów świętych.
Po powrocie Stanisławy z obozu do rodzinnej Łodzi spadł na nią bolesny cios – wiadomość o śmierci męża, który zginął podczas powstania warszawskiego.
Stanisława musiała ciężko pracować, aby zapewnić byt swoim dzieciom. Często podkreślała: „Bóg przyprowadził szczęśliwie wszystkie moje dzieci do domu, bo ja nigdy nie zabiłam cudzego dziecka”.
Do syna, który otrzymał dyplom lekarza, zwróciła się ze słowami: „Nie wierzę, żebyś w swoim życiu miał dokonać kiedykolwiek przerwania ciąży, bo przecież wtedy nie mógłbyś uważać się za mojego syna”.
W 1957 roku Stanisława napisała Raport położnej z Oświęcimia, w którym zwięźle przedstawiła okrutną rzeczywistość obozową, w jakiej pracowała. Zostawiła w tym opisie wielkie przesłanie w obronie ludzkiego życia: „Jeżeli w mojej Ojczyźnie – mimo smutnego z czasów wojny doświadczenia – miałyby dojrzewać tendencje skierowane przeciw życiu, to wierzę w głos wszystkich położnych, wszystkich uczciwych matek i ojców, wszystkich uczciwych obywateli w obronie życia i praw dziecka”.
W Polsce w 1956 roku weszła w życie ustawa dopuszczająca dokonywanie aborcji – Stanisława apelowała tymi słowami do sumień wszystkich osób odpowiedzialnych za poczęte życie.
Zmarła 11 marca 1974 roku po uciążliwiej chorobie nowotworowej. Swoje cierpienie ofiarowała w intencji nawrócenia grzeszników. W 1992 roku rozpoczął się jej proces beatyfikacyjny.
Źródła: G. Garlacz, D. Rosomak, Leszczyńska. Akuszerka, Ząbki 2002;
Macierzyńska miłość życia. Teksty o Stanisławie Leszczyńskiej, zebrał i opr. B. Bejze, Warszawa 1984.
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!