Męczennik serca

Jak kochać Chrystusa i Kościół, gdy w wyniku fałszywego oskarżenia ma się zakaz odprawiania Mszy Świętej przez ponad 16 lat? „Pokorą i posłuszeństwem” – odpowiada przykładem heroicznego życia o. Dolindo Ruotolo, autor modlitwy Jezu, Ty się tym zajmij!.

Droga do kapłaństwa

Choć już w wieku czterech lat neapolitańczyk Dolindo Ruotolo (1882–1970) wyznał mamie, że zostanie księdzem, niewiele wskazywało na to, że w dorosłym życiu wstąpi do seminarium. Na przeszkodzie nie stał jednak brak religijności chłopca – pobożności nie można było mu odmówić – lecz rzutująca na jego los tragiczna sytuacja rodzinna.

Ojciec despota i skąpiec kazał rodzinie zamieszkać w ruderze i skazał ją na permanentne niedożywienie oraz chodzenie w łachmanach. Do tego dochodziła przemoc psychiczna i fizyczna, w tym budzenie dzieci w środku nocy i bicie ich czy zamykanie w ciemnej komórce. Sytuacja życiowa Dolinda zmieniła się dopiero, kiedy w wieku 14 lat został przyjęty do szkoły i internatu prowadzonego przez zgromadzenie misjonarzy. Tym samym rozpoczęła się jego wędrówka ku sakramentowi kapłaństwa.

Lata formacji we wspólnocie zakonnej utwierdziły młodzieńca w przekonaniu o byciu powołanym do służby Bożej. Po pierwszych ślubach chciał nawet pojechać na misje do Chin, by tam oddać krew dla Chrystusa. W odpowiedzi na swoje pragnienie usłyszał prorocze słowa wizytatora: „Będziesz męczennikiem, ale serca, a nie krwi. Zostajesz tutaj i więcej do sprawy nie wracamy”.

24 czerwca 1906 r. nadszedł upragniony dla zakonnika dzień święceń kapłańskich. „Poczułem się innym człowiekiem. Sakrament kapłaństwa, jego święty charakter odczułem w sposób, którego nie umiem opisać słowami” – zanotował później w dzienniku.

Czas doświadczenia

Pierwsze tygodnie pracy duszpasterskiej o. Dolindo spędził w rodzinnym Neapolu, pełniąc funkcje wykładowcy seminaryjnego oraz nauczyciela śpiewu gregoriańskiego. Potem – na skutek zazdrości i intryg kolegów – przeniesiony został do Taranto, ażeby być tam wsparciem dla nowego rektora seminarium. Doświadczył tu jednak nie tylko nękania ze strony przełożonego (miał m.in. zakaz głoszenia kazań, zmuszany był też do upokarzających prac fizycznych w obecności podwładnych), ale i bolesnego odkrycia upadku moralnego alumnów. Kiedy głośno upomniał kleryków… został przeniesiony na kolejną placówkę.

Tym razem trafił do Molfetty, gdzie oddał się formacji tamtejszych seminarzystów i wewnętrznie ich wzmacniał: „To Jezus sakramentalny podtrzymywał moje duchowe życie w Molfettcie. Spędzałem przed Nim godziny, prosząc, by to On sam sterował tym seminarium. Czułem się niezdolny do tego zadania” – przyznał.

Rok 1907 przyniósł początek, trwającej z przerwami prawie 20 lat, prawdziwej drogi krzyżowej kapłana. Zaczęło się od tego, że ojcu Dolindo przedstawiono pewną Sycylijkę, która utrzymywała, iż ma nadprzyrodzone objawienia, a do tego w jej siostrzeńca „wcielił się Duch Święty”. Kapłan, wyspowiadawszy ową kobietę, nabył przekonania o Bożym prowadzeniu Włoszki, odrzucając jednocześnie możliwość inkarnacji Ducha Świętego w chłopca. Fakt jednak, iż ksiądz nie odciął się kategorycznie od wizjonerki, stał się wodą na młyn dla jego przeciwników.

Zaczęto rozgłaszać, że rozprzestrzenia herezję, a ponieważ Święte Oficjum, czuwające w Watykanie nad czystością wiary, zainteresowało się sprawą kobiety oraz duchownych, którzy jej nie odrzucali, dla o. Dolindo nastały ciężkie czasy. Najpierw, na okres wyjaśniania historii, został pozbawiony prawa do sprawowania funkcji kapłańskich (w tym także przyjmowania Komunii św.), a następnie w marcu 1908 r. decyzją władz zakonnych został wydalony ze wspólnoty. Przez kolejne dwa i pół roku podejmował próby odwołania się w Watykanie. Ostatecznie decyzją Stolicy Apostolskiej został przeniesiony do diecezji Rossano, nadal jednak z zakazem odprawiania Eucharystii.

Niezwykłe łaski

Dla księdza odrzuconego przez zgromadzenie i rodzinę pocieszycielem stał się Bóg. Właśnie wówczas, kiedy godność o. Dolindo została podeptana, Jezus zaczął przemawiać do niego: „Będę sam do ciebie mówił, ponieważ chcę wiele powiedzieć ludzkości; przemienię to wszystko na chwałę Boga, ale potrzebuję, byś był gotowy, abyś całkowicie oddał się tylko Mnie i stał się narzędziem Moim. Przygotuję cię na to”.

Kapłan otrzymał nadprzyrodzony dar bilokacji (przebywania równocześnie w dwóch miejscach) oraz bycia nawiedzanym przez anioły, a później także przez Matkę Bożą. Z czasem do tych darów dołączyły proroctwa i czytanie w duszach. Te niezwykłe łaski, jakimi został obdarzony o. Dolindo, nie sprawiły, że popadł w pychę. Wręcz przeciwnie: stał się prawdziwym gigantem pokory.

Duchowny w duchu posłuszeństwa przyjmował wszystkie bolesne dla niego zakazy, z najtrudniejszym włącznie – niemożnością przyjmowania Jezusa Eucharystycznego do serca. Znosił w milczeniu poczucie niesprawiedliwości oraz upokorzenia, jakich nie szczędzili mu ludzie. Nie żalił się nikomu, nie dawał się prowokować. Nie tylko sam nie powiedział złego słowa na Kościół i ludzi, którzy go skrzywdzili, ale i nie pozwalał, by w jego obecności ktoś wyrażał negatywną opinię na ten temat.

Na swoje doświadczenia patrzył w świetle wiary. Pisał: „Bóg, wzywając kogoś na nową drogę łask, doświadcza go. Powiedziałbym, że nawet popycha w stronę, która naszej pysznej naturze wydaje się nierozsądna. Potrzeba wówczas zaprzeć się samego siebie, zrezygnować z siebie. Jeśli zamkniesz wtedy oczy i pójdziesz tą drogą, przezwyciężysz siebie, to przeskoczysz martwy punkt i wzniesiesz się wyżej”.

Nieoczekiwane zmiany

W 1910 r. miały miejsce dwa ważne wydarzenia. 19 czerwca o. Dolindo w obecności arcybiskupa i kilku księży złożył w katedrze uroczysty akt dobrowolnego i całkowitego poddania się Bogu we wszystkim. Uczynił go na wyraźną prośbę Pana Jezusa – jako „zadośćuczynienie za wszystkie świętokradztwa, które dzieją się w czasie celebrowania Eucharystii”. Przejmującego charakteru temu aktowi dodawał fakt, że sam kapłan od ponad dwóch lat nie mógł odprawiać Mszy św.

Drugim przełomowym wydarzeniem tego roku było otrzymanie przez o. Dolindo z Watykanu dokumentu stwierdzającego niewinność duchownego oraz przywracającego go do sprawowania wszystkich czynności kapłańskich. Rozpoczął się wówczas upragniony przez o. Dolindo okres udzielania sakramentów, głoszenia kazań i pracy duszpasterskiej.

Największą radość sprawiała ojcu Eucharystia oraz sakrament pojednania. „Ależ wielkim sakramentem jest spowiedź!” – pisał. „Moje serce rozszerza się w tym momencie; czuję się ojcem i jestem gotów na każdy rodzaj poświęcenia dla duszy, która klęczy przy mnie! Jakaż to radość, o Jezu, móc w jednej chwili zmienić duszę, która przychodzi rozdarta, w hymn pokory, miłości i żalu za grzechy. […] Gdyby świat zrozumiał wielkość i znaczenie spowiedzi, zasypałby kapłanów!”.

Posługa w konfesjonale, choć przynosząca liczne nawrócenia, została jednak gwałtownie przerwana kolejną decyzją Świętego Oficjum, zawieszającą o. Dolindo w funkcjach kapłańskich. Drugi i nie ostatni raz padł on ofiarą pomówień (tym razem mowa o demoniczności jego misji) oraz złej woli (przypomniano historię Sycylijki). Kapłan odczuł boleśnie niesprawiedliwość wyroku, ale znów zachował wierność Bogu i Kościołowi, ratując się „modlitwą, odwagą i miłością Boga”.

„W upokorzeniu, które człowieka niszczy  – pisał – ludzka dusza albo popada w otępienie, albo się buntuje. Jedynym środkiem jest wtedy spokój, posłuszeństwo, zachowanie świętej godności, którą może dać tylko Pan”. Spędziwszy parę tygodni w więzieniu dla księży oczekujących wyroku, został w końcu uniewinniony i odesłany do Neapolu.

Nowe dzieło i stare problemy

Tu, na południu Włoch, o. Dolindo przez dziewięć kolejnych lat sprawował sakramenty, służył w szpitalach i zaułkach ludziom najbardziej potrzebującym, głosił cieszące się uznaniem rekolekcje i kazania. Gromadził także wokół siebie osoby, których misją było wsparcie kultu eucharystycznego i znaczenia kapłaństwa oraz życie wiarą na co dzień. Do tego celu ojciec założył tzw. Dzieło Boga, pisał książki religijne, publikował homilie. Swoich podopiecznych prowadził duchowo. Dla nich, ale i dla często anonimowych wiernych pisał tzw. immaginette – krótkie rady, które okazywały się idealnie dostosowane do sytuacji konkretnych osób. Po jego śmierci naliczono ich ok. 220 tysięcy…

Przede wszystkim jednak o. Dolindo stale pogłębiał osobistą więź z Jezusem opartą na ufności i to na nią najbardziej kładł akcent w swoim duszpasterstwie. Uczył: „Kto ma wiarę, niechaj wejdzie w intymną Komunię z Jezusem; niech całkowicie się Jemu odda i zawierzy, to On ma działać”.

Ufność w Bożą opatrzność była o. Dolindo bardzo potrzebna przez kolejne dwa lata, kiedy ponownie zakazano sprawować mu sakramentów i głosić kazań. Powód? Spowiednik neapolitańczyka, łamiąc tajemnicę sakramentu pojednania, zaczął opowiadać o mistycznych doświadczeniach penitenta. Do tego doszedł fałszywy donos dwóch córek duchowych przekazany Watykanowi przez zaprzyjaźnionego księdza. Fakt, iż cios przyszedł od bliskich osób, bardzo bolał kapłana. A jednak, z wielką pokorą, sam się udał do swych krzywdzicieli i… prosił ich o przebaczenie. W trudnych doświadczeniach widział bowiem Boże zaproszenie do wzrostu w cnotach.

„W cierpieniu – pisał – tak wiele można się nauczyć, trzeba wykorzystać tę okazję i ulepszyć się w miłości”. W innym miejscu przyznał: „Nie bójmy się krzyża, nie odrzucajmy go, nie oddalajmy go od nas ani też nie umniejszajmy go sobie; […] miejmy ufność w Jezusa, On pomoże nam nieść krzyż”. W październiku 1921 r. o. Dolindo został oczyszczony z zarzutów, ale nadal miał zakaz sprawowania funkcji kapłańskich. To zmieniło się dopiero w 1937 r., kiedy duchowny został ostatecznie i w pełni zrehabilitowany.

Kapłan i duszpasterz

Wówczas też, po 16 latach i 6 miesiącach, o. Dolindo mógł wreszcie odprawić Mszę św. Tak wspominał to wielkie wydarzenie: „Powierzyłem się Maryi, by to Ona asystowała mi przy Mszy, obawiając się, że już nie pamiętam, jak się to robi […]. Nie jest łatwo opisać uczucia, jakich doznawałem w czasie tej mojej Mszy ani też kiedy odprawiałem kolejne, aż do końca. Nie pojmowałem tylko, jak kapłan, który ją odprawia, może popaść w grzech, tak wielka jest przecież siła uświęcająca jednej tylko Mszy! Czułem się w tych dniach bardzo blisko Maryi”.

Niezwykłe skupienie i pobożność, z jaką o. Dolindo sprawował Mszę Świętą, robiła wrażenie na wiernych. On sam do końca przywiązywał wielką wagę do kultu Jezusa Eucharystycznego. Odpowiadał tym samym na prośbę, którą Chrystus skierował przez niego do kapłanów: „Niech Eucharystia będzie szczytem waszych pragnień, waszych religijnych praktyk. Niech to będzie jedyna meta waszych poczynań. Zostałem z wami w Eucharystii. Nie tylko, by z wami być, ale by w was działać. […] Nie ma dla was piękniejszego apostolatu niż Msza św. odprawiona dobrze i święcie”.

Ojciec Dolindo wielkim nabożeństwem otaczał również adorację Najświętszego Sakramentu. „Och, czemuż to Jezus Sakramentalny jest tak mało znany?” – ubolewał.

Czas spędzony na modlitwie przynosił owoce w działalności duszpasterskiej kapłana. Neapolitańczyk rozwijał Dzieło Boże, dużo pisał (opublikował m.in. 33 tomy komentarzy do Pisma Świętego), rozdawał własnoręcznie wykonane krzyżyki i różańce, otaczał troską chorych. Nadal otrzymywał nadprzyrodzone dary mistycznych rozmów, bilokacji, proroctwa czy czytania w duszach. Spotkał się z o. Pio i przewidział, że upadek komunizmu przyjdzie z Polski przez „nowego Jana”, utożsamianego potem z Janem Pawłem II. A jednak to nie ze względu na te niezwykłe łaski o. Dolindo przeszedł do historii Kościoła, ale dzięki jednej prostej modlitwie: Jezu, Ty się tym zajmij!.

Jezu, Ty się tym zajmij!

Okoliczności powstania tej popularnej dziś modlitwy nie są do końca znane. Wiadomo, że treść wezwania (pierwotnie pod tytułem: Nie chcę się niepokoić, mój Boże: ufam Tobie) stanowi część listu o. Dolindo do jednej z jego córek duchowych – Eleny Montelli z 6 października 1940 r. Całość tej korespondencji się nie zachowała, dlatego nie wiadomo, kiedy i jak Pan Jezus przekazał słowa tego aktu kapłanowi. Jego przesłanie jest jednak jasne i sprowadza się do absolutnego zawierzenia Bogu, do położenia całej nadziei w Nim.

Modlitwa ta zakłada porzucenie własnych rozwiązań i zdecydowane oddanie spraw w ręce Jezusa. Taka postawa – która bliska jest duchowi dziecięctwa Bożego św. Tereski od Dzieciątka Jezus i wezwaniu Jezu, ufam Tobie! św. Faustyny – przynosi wielkie owoce: „Tysiąc modlitw nie jest wart tyle co ten jeden akt oddania się: zapamiętaj to dobrze. Nie ma skuteczniejszej nowenny niż ta: »O Jezu, oddaję Ci się, Ty się tym zajmij!«”.

Ojciec Dolindo nie tylko takiej ufności uczył innych, ale również sam żył w duchu zawierzenia. Przez ostatnie 10 lat swego życia był w połowie sparaliżowany, lecz i tę niepełnosprawność oddawał Bogu. Do końca z wielkim poświęceniem służył wiernym. Swoją misję widział w daniu każdemu człowiekowi poznać, że jest ukochanym dzieckiem Boga, na które w niebie czeka Bóg. Drogę zaś do wieczności upatrywał w „modlitwie, wytrwałości, pokucie i cierpliwości”. Uważał, że najważniejszym zadaniem człowieka jest całkowite oddanie się woli Boga, nawet jeśliby to prowadziło na krzyż. „Życie wieczne to nie żart” – mawiał.

Ojciec Dolindo Ruotolo zmarł 19 listopada 1970 r. Na jego grobie w kościele Najświętszej Maryi Panny z Lourdes i św. Józefa w Neapolu znajduje się fragment jego duchowego testamentu: „Kiedy przyjdziesz do mojego grobu, zapukaj. Nawet zza grobu odpowiem ci: ufaj Bogu!”.

Źródła: J. Bątkiewicz-Brożek, Jezu, ty się tym zajmij! O. Dolindo Ruotolo. Życie i cuda, Kraków 2017; Amore, Dolindo, Dolore. Pagine autobiografiche del sacerdote Dolindo Ruotolo, Napoli 2001.