Niejednokrotnie opowiadałam tę historię w swoim otoczeniu, ale zachęcona słowami Pana: „Pisz, mów o moim miłosierdziu” (Dz. 1448), pragnę też podzielić się nią z czytelnikami. Upłynęło już wiele lat od tego wydarzenia (dokładnie trzynaście), ale utkwiło mi ono głęboko w pamięci i pozostanie w niej na zawsze.
Była niedziela, wakacje. W nadchodzącym tygodniu wybieraliśmy się z mężem i naszymi dwiema córkami (5 i 11 lat) do rodziny na letni wypoczynek. W nocy młodsza córka nagle bardzo się rozchorowała. Chciałam poczekać do rana i pójść z nią do przychodni, ale jej stan się tak szybko pogarszał, że musiałam wezwać pogotowie. Ostatecznie, po wcześniejszej telefonicznej konsultacji z lekarzem w szpitalu dziecięcym, nie czekałam już nawet na pogotowie, tylko z „lejącym” mi się na ręku dzieckiem pojechałam taksówką.
W szpitalu dziecięcym wskazano na możliwość zapalenia opon mózgowych i odesłano mnie do szpitala zakaźnego. Tam diagnozę potwierdzono, najpierw na izbie przyjęć, a później na oddziale. Kazano mi też podpisać zgodę na punkcję u dziecka. Wahałam się, a wtedy pani doktor wręcz się na mnie oburzyła, dając mi w ten sposób do zrozumienia, na jak wielkie niebezpieczeństwo narażona jest moja córka. Podpisałam. Do południa czuwałam przy dziecku podłączonym do kroplówki. Po przyjeździe do domu opowiedziałam starszej córce (mąż był jeszcze w pracy) o tym, co się wydarzyło (ale dość łagodnie). Pierwsza jej reakcja to płacz – ale nie z powodu choroby siostry, tylko dlatego, że nie wyjedziemy na wakacje. Zdecydowałam, że nie będę ukrywać prawdy i powiem jej wszystko. Tym razem następny atak płaczu, a po chwili mówi: „Mamusiu! Za chwilę godzina 15.00, a Pan Jezus powiedział, że niczego nie odmówi tym, którzy w tej godzinie o coś Go prosić będą”. Przed koronką głośno wypowiedziała intencję z prośbą o uzdrowienie siostry, a po chwili dodała i żeby nie miała punkcji.
„Punkcję musi mieć, nie wymagaj od Pana Boga zbyt wiele” skomentowałam.
„Ja nie chcę, żeby miała – targowała się – przecież Pan Jezus powiedział, że niczego nie odmówi”… Drugi raz powołała się na słowa Pana.
Następnego dnia rano dzwonię do szpitala, żeby dowiedzieć się o stan zdrowia córki. W słuchawce słyszę: „Może pani dziecko odebrać!” W pierwszej chwili zamarłam. Przemknęło mi przez myśl: żywe czy martwe?
Jeszcze tego samego dnia nasza córka, cała i zdrowa, była razem z nami w domu. Punkcji nie miała… Na wakacje wyjechaliśmy w zaplanowanym terminie, tzn. w kilka dni po tym wydarzeniu.
Dodam jeszcze, że przy wypisie była ta sama lekarka, która ją przyjmowała. Widziałam w jej oczach wielkie zdziwienie czy też zaskoczenie, ale obie nie miałyśmy odwagi komentować tego, co się wydarzyło. Namacalny dowód Bożego miłosierdzia mówił sam za siebie.
Anna
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!