Pewnego razu po świętokradzkim przyjęciu Komunii św. odczułem wewnętrznie, jak złe jest to, co robię. W niedługim czasie przystąpiłem do spowiedzi generalnej, wyznając podczas niej grzechy, które wcześniej zataiłem.
Grzech samogwałtu i oglądania pornografii pojawił się w moim życiu, gdy byłem w wieku gimnazjalnym. Sfera ta została w niezdrowy sposób rozbudzona w moim ciele przy okazji oglądania zwykłych, „niewinnych” filmów w telewizji.
Z czasem dostęp do internetu stał się powszechny. Zwiększający się popęd seksualny w połączeniu z łatwym dojściem do treści pornograficznych był początkiem mojego zniewolenia przyjemnościami zmysłowymi i ogromnego niszczenia więzi z Bogiem.
Początkowo wstyd przed wyznaniem grzechów w konfesjonale był silniejszy niż wiara w obecność Pana Jezusa w Eucharystii. Mimo że rodzice przekazali mi wiarę i wychowanie katolickie (za co jestem i powinienem być im wdzięczny do końca życia) oraz pomimo mojej wcześniejszej służby przy ołtarzu jako ministrant i obecności w kościele nie tylko w niedzielę, doszło do tego, że przyjmowałem Komunię św. w sposób świętokradzki.
Diabeł działał wtedy w białych rękawiczkach i utrzymywał mnie w przekonaniu, że wszystko jest dobrze i że prawdziwy problem mają ludzie niewierzący… Moje mechaniczne przywiązanie do Kościoła dawało mi w tamtym czasie złudne poczucie bezpieczeństwa, a moja opinia grzecznego, dobrze uczącego się chłopca tylko mnie w tym utwierdzała.
Pewnego razu po świętokradzkim przyjęciu Komunii św. odczułem wewnętrznie, jak złe jest to, co robię. W niedługim czasie przystąpiłem do spowiedzi generalnej, wyznając podczas niej grzechy, które wcześniej zataiłem. Został mi wtedy zabrany lęk i strach, na którym bazował diabeł. Był to dla mnie duży krok do przodu i nowy początek.
Mimo tego doświadczenia w moim życiu brakowało nadal, niestety, radykalnego pójścia za Panem Bogiem i chęci poszukiwania Go ze wszystkich sił. Często miałem wiarę na ustach, ale nie było jej w moim sercu ani w moich czynach. Letnia wiara była drogą do powtarzających się upadków…
Gdy byłem w wieku licealno-studenckim, regularnie poszukiwałem ucieczki w swoim starym bożku – w wyobrażeniach seksualnych oraz w pornografii. Przystępowałem do sakramentu pokuty, ale po niedługim czasie od spowiedzi upadałem znowu, i to bardziej boleśnie…
Ten schemat pojawiał się cyklicznie. Nie walczyłem z pokusami, przy pierwszej lepszej okazji ulegałem słabości. Bywały dni, gdy przez wiele godzin oddawałem się oglądaniu i wyszukiwaniu pornografii, by idąc spać, jeszcze raz zanurzyć się w świecie doznań i wyobrażeń seksualnych.
Sądzę, że głównie przez tak poważne szkody w mojej sferze seksualnej stałem się jeszcze prostszym łupem dla diabła i łatwiej było mi grzeszyć w innych sferach. Okres moich największych upadków pokrywał się z czasem, gdy zacząłem nałogowo palić papierosy, mocno nadużywać alkoholu oraz marnotrawić czas na gry komputerowe.
Wszystko to skutkowało problemami na studiach. Moje nieuporządkowanie w sferze seksualnej raniło również inne osoby i utrudniało mi tworzenie z nimi relacji. Bilans zysków i strat nie pozostawiał złudzeń…
Punktem zwrotnym w mojej historii był udział w pieszej pielgrzymce na Jasną Górę. Był to czas działania łaski Bożej w moim życiu z niemal namacalną siłą. Kilka tygodni po tym, jak wróciłem do domu, w moim mieście powstała wspólnota Ruchu Czystych Serc. Zacząłem chodzić na spotkania RCS i zaczęła się wielka przygoda, która trwa do dziś.
Jednocześnie rozpoczął się dla mnie intensywny czas wychodzenia z grzesznych przywiązań i odzyskiwania wolności.
Dlaczego dokonało się to właśnie w tej wspólnocie? Myślę, że składa się na to ogromna liczba czynników, ale dla mnie najistotniejsza była tam bezkompromisowa formacja oparta na niezmiennym i pełnym nauczaniu Kościoła katolickiego. Takie kształcenie, dopasowane do potrzeb i problemów związanych w dużej mierze z czystością, jest potrzebne, żeby stać się dojrzałym człowiekiem, zdolnym na przykład do zbudowania trwałej relacji małżeńskiej.
Bezcennym umocnieniem był dla mnie również przykład żywej wiary ludzi (zarówno członków, jak i wspaniałych RCS-owych kapłanów, sióstr zakonnych oraz animatorów), którzy przyjmują Ewangelię w 100 procentach, bez jej zniekształcania i dostosowywania do „ducha czasu”.
Ciągły kontakt z takimi osobami dawał mi mnóstwo radości i siły. Łatwiej jest walczyć o niebo, kiedy ma się wokół siebie ludzi pragnących iść w tym samym kierunku.
Życie duchem RCS sprawiło, że odstępy między moimi upadkami w sferze czystości coraz bardziej się wydłużały, a okresy trwania w grzechu się skracały. Stopniowo zaczęło się we mnie rodzić pragnienie nieustannego trwania w czystości i natychmiastowego przystępowania do sakramentu pojednania w razie upadku.
W Ruchu Czystych Serc odnalazłem swoje miejsce. Mimo tylu moich zdrad Pan Bóg nie pozostawił mnie samemu sobie i podarował mi wspólnotę, w której mogę wzrastać i oczyszczać swoje serce. RCS jest kliniką, w której można leczyć nawet tak słabo rokujące przypadki jak mój. Pan Bóg w przypływie swojej dobroci stworzył w łonie Kościoła obszar, w którym można w szybszy sposób pielgrzymować do nieba.
Po latach widzę, że jestem w Ruchu Czystych Serc nie dlatego, że jestem lepszy od innych, ale właśnie dlatego, że jestem słabszy i bardziej niż innym potrzebna jest mi wspólnota otwierająca na nieustanny strumień łask oraz utwierdzająca mnie w tym, że Pan Bóg naprawdę mnie kocha. Całe szczęście, że moc w słabości się doskonali, a każdy grzesznik ma przed sobą przyszłość, która zależy od jego wolnej woli.
Michał