Pan Bóg czuwa nad nami

Podczas badań, kiedy byłam już w stanie błogosławionym, usłyszeliśmy z mężem zatrważającą diagnozę: mam podejrzenie nowotworu, zagrażającego życiu dziecka…

Od początku mojej znajomości z Michałem Bóg bardzo obficie nam błogosławi. Po wielu latach modlitwy i czekania na prawdziwą miłość Pan w cudowny sposób skrzyżował nasze drogi (naszą historię opisaliśmy w świadectwie „Najlepszy reżyser naszego życia”). Przepiękna miłość, trwanie w czystości w narzeczeństwie, cudowny ślub niespełna rok od pierwszego spotkania, a zaledwie dwa miesiące później poczęcie naszego pierwszego dziecka…

W innych sferach również wszystko układało się tak, że lepiej sobie nie mogliśmy wymarzyć. Mąż skończył akurat budowę naszego domu. Oboje mieliśmy dobrą pracę, niczego nam nie brakowało do szczęścia. Nietrudno jest być blisko Boga, kiedy wszystko się układa tak wspaniale. Wkrótce jednak pojawiła się pierwsza próba naszej wiary.

Niespodziewana choroba

Podczas badań, kiedy byłam już w stanie błogosławionym, usłyszeliśmy z mężem zatrważającą diagnozę: mam podejrzenie nowotworu, zagrażającego życiu dziecka… Dowiedzieliśmy się też, że w zależności od kolejnych badań potwierdzających stadium choroby trzeba będzie prawdopodobnie w trakcie ciąży dokonać wcześniej cesarskiego cięcia i usunąć całą macicę.

To był szok dla nas i dla naszych bliskich. Na początku pojawiło się zwątpienie i mnóstwo pytań o to, dlaczego Pan Bóg dał nam taki ogrom szczęścia tylko po to, by w jednej chwili wszystko to runęło i straciło sens.

Pierwsze dni były bardzo trudne, ale szybko zaczął się szturm modlitewny wielu osób. Momentalnie odczułam siłę modlitwy i przestałam się bać. Przyszło totalne zaufanie do Pana Boga, pokój wewnętrzny oraz pewność, że jakiekolwiek trudne doświadczenia na mnie przyjdą, to będą one zgodne z najlepszym planem Boga.

Oprócz tego, że świadomość choroby bardzo mocno przemieniała mnie wewnętrznie i uczyła pełnego zaufania do Boga, to zaczęłam też dostrzegać mnóstwo małych cudów wokół siebie. Informacja o mojej chorobie niesamowicie zmobilizowała całą moją rodzinę. Wszyscy zaczęli gorąco się modlić, uczestniczyć każdego dnia w Eucharystii.

Największym cudem jednak była dla mnie postawa mojego męża, który wcześniej nie miał zbyt dużej gorliwości w modlitwie. Jego droga wiary rozpoczęła się dopiero wtedy, kiedy się poznaliśmy. W czasie swojej choroby, gdy obudziłam się nagle w nocy, zobaczyłam, że Michał klęczy obok łóżka! Ta sytuacja powtarzała się wielokrotnie.

W końcu zapytałam go, co robi nocami i dlaczego nie śpi. Odpowiedział, że w mojej intencji odmawia Nowennę pompejańską. Nie mogłam w to uwierzyć! Do tej pory jedna dziesiątka różańca wydawała mu się zbyt nużąca, a tu nagle przez 54 dni odmawia wszystkie części różańca! Byłam ogromnie wdzięczna Bogu za tę postawę i wiarę mojego męża. Wkrótce i ja włączyłam się w modlitwę nowenną do Matki Bożej. Pojechaliśmy też na specjalną Mszę św. do Góry Kalwarii, aby modlić się tam za wstawiennictwem bł. Stanisława Papczyńskiego.

Wsparcie od św. Faustyny

Za szczególną orędowniczkę obrałam sobie św. Faustynę. 5 października, w liturgiczne wspomnienie mistyczki z Łagiewnik, przypomniałam sobie o obrazku z jej relikwiami. Pani Bożenka, od której otrzymałam obrazek w sanktuarium Miłosierdzia Bożego, poprosiła o wylosowanie dla mnie urywka z Dzienniczkas. Faustyny.

Nie mogłam powstrzymać łez, kiedy czytałam te słowa: „Nie będziesz sama, bo Ja jestem z tobą zawsze i wszędzie; przy Sercu Moim nie bój się niczego. Sam jestem sprawcą […], wiedz o tym, że oko Moje śledzi każdy ruch serca twego z wielką uwagą. Biorę cię na tę osobność, abym sam kształtował serce twoje według przyszłych zamiarów swoich. Czego się lękasz? […] A teraz bądź spokojna przy Sercu Moim”.

Te słowa z Dzienniczka wlały ogrom nadziei w moje serce. Tego samego dnia siostry zaniosły do pokoju św. Faustyny list z prośbą o moje uzdrowienie. Zakonnice rozpoczęły też codzienną modlitwę o godz. 15 w mojej intencji oraz nowennę. Ponadto od października do grudnia w Łagiewnikach odprawiano za mnie Msze św.

Szturm modlitewny trwał, a my czekaliśmy na wyniki kolejnych badań, a przede wszystkim na biopsję, którą można było wykonać dopiero w drugim trymestrze ciąży, żeby nie zagrozić życiu dziecka. W grudniu otrzymałam wyniki badań. Okazało się, że mam stan przedrakowy, a nie stadium inwazyjne. W związku z tym mogłam być spokojna o dzieciątko. Dowiedziałam się też, że będę mogła urodzić naturalnie, a dopiero po porodzie rozpocząć leczenie. To była wspaniała wiadomość! Teraz czekaliśmy już wszyscy na szczęśliwe rozwiązanie, nie ustając w modlitwie i zawierzając wszystko Bogu. Moja ciąża przebiegała bez żadnych problemów. Czułam się świetnie do samego końca.

Poród natomiast był bardzo ciężki. Bardzo chciałam urodzić siłami natury, więc lekarze próbowali wywołać poród, ale ponieważ długo nie było postępu, zabrali mnie na salę operacyjną. Nasz synek urodził się zdrowy – dostał 10/10 punktów w skali Apgar; był bardzo duży: ważył 3960 g i miał 58 cm. Otrzymał imię Dawid Józef, drugie imię w podziękowaniu za wymodlonego 
przeze mnie u św. Józefa męża.

Kolejne próby wiary

Początki rodzicielstwa były trudne. Nasz synek prawie w ogóle nie chciał spać, ciągle musiał być noszony na rękach albo przytulany do piersi. Przez pierwsze trzy miesiące życia był bardzo wymagającym i absorbującym dzieckiem, ale być może wynikało to również z jego problemów zdrowotnych, które miały się już wkrótce ujawnić.

Szybko przyszła dla nas kolejna próba wiary… Około ósmego tygodnia życia Dawidek zaczął intensywnie wymiotować. Zabraliśmy go do szpitala, gdzie okazało się, że cierpi na bardzo rzadką chorobę – pylorostenozę, która wymaga operacji. Zaczął się kolejny szturm modlitewny…

Po operacji, zanim nasz synek się wybudził z narkozy, patrzyłam na niego, cicho płacząc. Wtedy otrzymałam wiadomość od mojej znajomej, że wspólnota modląca się za Dawidka wylosowała dla niego następujące słowa z Pisma św.: „Tyś mnie wydobył z łona, uczyniłeś mnie bezpiecznym u piersi matki mojej. Na ciebie byłem zdany od urodzenia. Ty byłeś Bogiem moim od łona matki mojej” (Ps 22,10-11). Te słowa były jak balsam dla mojej duszy. Utwierdziły mnie one w przekonaniu, że cokolwiek się wydarzy, Pan Bóg czuwa nad nami.

Spędziliśmy jeszcze tydzień w szpitalu, czekając na poprawę stanu zdrowia synka. W ostatnim dniu, kiedy już nas pakowałam, otrzymałam informację, że lekarz pediatra chce jeszcze skonsultować ze mną pewne wyniki badań.

Pani doktor powiedziała, że badania wykazały, iż nasz synek ma inną poważną chorobę – cytomegalię, która wymaga dalszego leczenia i szczegółowych badań. Ta choroba jest niezwykle niebezpieczna dla niemowląt, które nie mają jeszcze wykształconej odporności, gdyż atakuje wszystkie narządy i zostawia trwałe ślady na całe życie (powoduje m.in. autyzm). Zamiast więc wrócić do domu, musieliśmy przenieść się do innego szpitala i kolejny raz przechodzić przez to samo: ból i strach o nasze kochane maleństwo…

Wiara pomogła nam przetrwać cierpienie

Znów prosiłam wszystkich o szturm modlitewny, a sami z mężem rozpoczęliśmy Nowennę pompejańską. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak można przejść przez takie doświadczenia, nie mając wiary w Boga. Wiara nadaje sens cierpieniu. Uczy, że jest ono potrzebne w jakimś celu tylko Bogu wiadomym. Wlewa nadzieję w serce i dodaje siły, aby przezwyciężyć trudności i się nie załamać. Bo co innego można zrobić, jak tylko mówić: „Jezu, ufam Tobie i wiem, że Twoje zamiary względem nas są najlepsze z możliwych”?

Te trudne doświadczenia były również ważnym sprawdzianem dla naszego małżeństwa. Michał okazał się nie tylko wspaniałym mężem, ale i ojcem. Trwał cały czas przy mnie w czasie porodu. Widziałam, jak bardzo był zmęczony brakiem snu, czekaniem i tym, że nie jadł nic tak długo, ale mimo to nie opuścił mnie ani na chwilę. A gdy urodził się nasz synek, to on jako pierwszy trzymał go na rękach i zajmował się nim, kiedy ja nie czułam się jeszcze na siłach po porodzie. On też od pierwszych chwil przytulał go, przewijał, kąpał i pielęgnował, a kolejne trzy doby spędził z nami w szpitalu.

W domu przygotował dla nas najlepsze warunki i otoczył najlepszą opieką. Potem, kiedy trafiliśmy znowu do szpitala, Michał był na obozie, który organizował co roku. Był odpowiedzialny za grupę ponad 60 osób, ale mimo ogromu pracy i odpowiedzialności oraz ogromnego zmęczenia przyjeżdżał do nas w nocy, pokonując 140 km, żeby pobyć z nami przez parę godzin, po czym wracał wczesnym rankiem prosto do pracy. Czy to nie był najlepszy sprawdzian z przysięgi małżeńskiej? Patrząc na niego, dziękowałam św. Józefowi, że wyprosił mi nie tylko dobrego męża, ale też fantastycznego ojca dla naszych dzieci.

Pan Bóg jest nieskończenie miłosierny

Dziś nasz synek jest zdrowy! Wyniki wszystkich badań wyszły bardzo dobre. Możemy się cieszyć tym, jak rośnie i zaskakuje nas każdego dnia.

W końcu przyszedł też czas na zajęcie się moim zdrowiem. Wiedziałam, co mnie czeka: pobranie podstawowych wyników oraz pełnej biopsji, wycięcie chorych fragmentów. Liczyłam się z tym, że być może nie będę mogła mieć więcej dzieci.

Kiedy udałam się na wizytę po odbiór wyników, okazało się, że są one bardzo dobre! Pani doktor była tym bardzo zdziwiona i stwierdziła, że zrobi kolposkopię i obejrzy jeszcze raz te zmiany, bo kiedy oglądała je miesiąc wcześniej, wyglądały bardzo źle. Okazało się, że zmiany znacznie się zmniejszyły.

Lekarka uznała, że w tej sytuacji nie ma potrzeby, żeby podejmować na razie dalsze działania. Postanowiła tylko dla pewności zrobić kolejną biopsję, już bez narkozy i hospitalizacji. I tym razem wynik okazał się bardzo dobry. Pan Bóg jest nieskończenie miłosierny!

Maria