Kardynał Stefan Wyszyński. Nauczanie i dzieło (cz. 2)

Prymas Polski doskonale zdawał sobie sprawę, że celem ataku „dwóch komunizmów” (w wydaniu sowieckim na Wschodzie i w wersji neomarksistowskiej na Zachodzie) są przede wszystkim ludzie młodzi.

„Dzieci kwiaty”, czyli „załamanie ambicji i nadziei”

U progu obchodów Milenium Chrztu Polski, w styczniu 1966 r., kardynał Wyszyński, zwracając się do polskiej młodzieży, nazywał ją „młodzieżą drugiego tysiąclecia”.

„Z czym idziecie w przyszłość? Idziecie z waszą żywą wiarą, którą pielęgnujecie wytrwale pomimo przeszkód, jakie spotykacie. Idziecie z waszymi młodzieńczymi nadziejami. Jest rzeczą właściwą, aby młodzież pielęgnowała nadzieję, aby była pełna nadziei. […] Droga Młodzieży! Z tymi szlachetnymi ambicjami wejdziecie w wiary nowe tysiąclecie i będziecie młodzieżą drugiego tysiąclecia chrztu Polski, dla której pragniemy, jako dziedzictwa, światła Ewangelii, drogi Krzyża i mocy łaski” (Warszawa, 5 stycznia 1966 r.).

W tym samym przemówieniu prymas Polski przeciwstawił tę postawę zupełnie innej młodzieży. Odwołał się do swoich rzymskich obserwacji.

„Będąc w Rzymie, wybrałem się kiedyś na Piazza di Spagna. Jest to miejsce umiłowane przez tak zwaną młodzież długowłosą, która zbiega się tam zwłaszcza z Anglii i krajów skandynawskich i spędza bezczynnie swoje dni. […] Gdy w tym czasie dzienniki rzymskie zajęły się tą młodzieżą i zaczęły umieszczać masę fotografii, to zdumienie ogarniało, jak człowiek może się tak zdeformować. Może jest to tylko poza, może przejściowy nastrój, nie wiadomo. W każdym razie z całej twarzy tylko kawałek nosa patrzy na świat, nic więcej. Tak długo żyć nie można. Świadczy to bowiem o jakimś załamaniu ambicji i nadziei”.

„Szlachetne ambicje” czy ideologia

Prymas Polski napotkał na placu Hiszpańskim przedstawicieli pokolenia „dzieci kwiatów” (ruchu hippisowskiego), którzy na podobieństwo dzieci z bajki braci Grimm o szczurołapie z Hameln podążyli za zwodniczymi głosami, w tym przypadku twórców neomarksistowskiej ideologii „kontrkultury”.

Jak mówił guru „pokolenia ’68 roku”, ukształtowany przez neomarksistowską szkołę frankfurcką Herbert Marcuse, to właśnie taka młodzież miała być nowym „podmiotem rewolucyjnym”, wypowiadającym wojnę panującej na Zachodzie „represyjnej tolerancji”.

W takiej wizji nie było miejsca na „szlachetne ambicje”, do których wzywał młodzież kardynał Wyszyński. Ta ideologia programowo odrzucała słowa, z którymi na początku 1966 r. zwrócił się do młodych ludzi prymas: „Nie gardźcie tym, co było, ale chciejcie czegoś lepszego”.

Wszystko miało być nowe, czytaj: odcięte od chrześcijańskich wzorów moralności i kultury. Rewolucja miała dokonać się przede wszystkim w najwrażliwszej sferze ludzkiej moralności i obyczajowości (tzw. rewolucja seksualna).

Do tych ideologicznych założeń stojących za ruchem „dzieci kwiatów”, czy szerzej tzw. pokolenia ’68 roku (nazwa pochodzi od apogeum protestów na paryskich uczelniach w maju 1968 r. pod hasłem: „zakazuje się zakazywać”), odnosił się prymas Wyszyński, pisząc w 1970 r. w liście pasterskim na Wielki Post, że „zrodziło się na świecie potężne liczebnie pokolenie »synów kłamstwa«. Zasiewają oni wszędzie ducha zwątpienia, negacji, chorobliwego krytycyzmu, który wszystko chce obalić, chociaż nie wie, co ma budować i jak to czynić. […] Brońmy przed tym nieładem naszą młodzież i Naród. Jeżeli pozwalają sobie na anarchię inne narody, dostatnie, nie wiedzące, co robić z czasem i pieniędzmi, to jest ich sprawa. Ale nas na to nie stać! […] Musimy mocno trzymać się opoki, którą widzimy w Kościele, a która jest naszą siłą, mocą i wytrwaniem. Musimy być trzeźwi i mądrzy. Nie możemy ulegać propagandzie ludzi owładniętych pychą umysłu, zbytnią pewnością siebie, zmiennych przekonań i własnych sposobów »zbawiania« świata”.

Nowy „target” rewolucji: inteligencja

Już w okresie przedwojennym ks. dr Stefan Wyszyński naukowo zajmował się analizą ideologii marksistowskiej (zwłaszcza systemu sowieckiego) z punktu widzenia katolickiej nauki społecznej.

W opublikowanym w 1934 r. artykule pt. Kultura bolszewizmu a inteligencja polska zwracał uwagę na zmianę kierunku propagandowego ataku kierowanego przez wyrosłych z marksizmu komunistycznych rewolucjonistów: „Punktem wyjścia dla tej nowej metody jest zachęcające stwierdzenie, że inteligencja właściwie zwykle staje na czele przewrotów i rewolucji. […] Oddziaływanie kulturalne na inteligencję jest bodajże najgroźniejszą metodą podboju świata; zdobywając umysły przodujące światu, wywierające nań wpływ przez swoją twórczość literacką, bolszewizm powoli, stopniowo i niedostrzegalnie kształtuje umysły obywateli. Państwo, spokojne, że ustały awantury komunistyczne, może nie spostrzec, że rządzi obywatelami, którzy już mają duszę kolektywną, przygotowaną w tajemnicy do przyjęcia nowego ustroju”.

W ten sposób przyszły prymas Polski przewidział nową taktykę, którą włoski komunista Antonio Gramsci opisał stwierdzeniem o konieczności rewizji marksizmu, polegającej na tym, że odtąd priorytetem miała być rewolucja w „nadbudowie”, czyli w sferze kultury, a nie w „bazie”, czyli w społecznych relacjach. Na tej diagnozie Gramsciego bazowały (i ciągle się na niej wspierają) rozmaite emanacje neomarksizmu – od szkoły frankfurckiej po współczesny nam genderyzm.

Nowy rodzaj komunizmu

Także w kolejnych latach kardynał Wyszyński dostrzegał tę transformację marksistowskiej ideologii. W 1967 r. zauważał więc istnienie „dwóch komunizmów – materialistycznego, oficjalnego i tego drugiego, nieoficjalnego. […] Ciekawa rzecz, że w tym najbardziej oryginalnym »autentycznym« komunizmie ogłasza się prymat materii, a w tym drugim ogłasza się, na swój sposób rozumiany, prymat ducha. W oficjalnym, długomilowym, nas obowiązującym, mówi się o przemianie świata przez przebudowę struktur gospodarczych, a tam się mówi zupełnie o czym innym – o przemianie człowieka. Jedni mówią: przemienimy człowieka, gdy przebudujemy całą bazę materialną, z której jak krokusy na halach z wypoczętej ziemi wyrosną piękne kwiaty: nowa kultura, nowa moralność i tak dalej. Inni mówią na odwrót – nie uda się realizować marksizmu, jeżeli się naprzód nie odmieni człowieka. […] Tak uczy »nieoficjalny« komunizm marksistowski, w którym się dopełnia rewolucja młodych” (Warszawa, 28 kwietnia 1967 r.).

Fałszywe pojęcia

Neomarksistowska rewolucja kulturowa (a właściwie: kontrkulturowa), głosząc hasła absolutnego libertynizmu obyczajowego – co u nas po 1989 r. ubrano w hasło „róbta, co chceta” – posługiwała się pojęciami zaczerpniętymi z poprzedniej fazy walki z Kościołem, którą w XIX w. prowadzono w ramach laicyzacyjnych „wojen o kulturę” (kulturkampfów). Laicyzatorzy głosili więc, że wiara i moralność są to „sprawy prywatne”. Chodziło o uzasadnienie polityki usuwania wpływu nauczania Kościoła ze sfery publicznej (zwłaszcza w edukacji), tak aby umotywować inny ideologiczny slogan o „rozdziale Kościoła od państwa”. Te same hasła podchwycili również rządzący w Polsce po 1945 r. komuniści.

Prymas Wyszyński obnażał bezsens tego typu ideologicznych zaklęć. W listopadzie 1966 r. wskazywał, że „rzucone dzisiaj hasło »rozdział Kościoła od państwa« jest próbą przeprowadzenia linii: tu Kościół, tam państwo – to znaczy Naród. Spróbujcie to uczynić, sprawdźcie, czy to się Wam uda. Będzie to praca najbardziej nierozumna, tak jakbyście chcieli żywego i żyjącego człowieka rozdzielić i powiedzieć: tu dusza, tu ciało. […] To, co jest zespolone w człowieku, duch i ciało, musi mieć swoje odbicie w dalszych planach: rodzina, Naród, państwo, życie społeczne, zawodowe, kulturalne – ostateczne rzeczy człowieka żyjącego w wielkiej rodzinie międzynarodowej” (Jasna Góra, 27 listopada 1966 r.).

Podobnie absurdalne jest dążenie do „sprywatyzowania” wiary i moralności. Obydwie, jak podkreślał kardynał Wyszyński, mają również ze swojej natury bardzo ważny kontekst społeczny: „Nieraz mówi się: moja religia jest rzeczą prywatną. Nie, bracie kochany. To największa pomyłka! Ty wcale nie jesteś osobą prywatną. Nie jest prywatną rzeczą nawet to, co się w Tobie dzieje, bo to dotyczy każdego z nas. Ja jestem osobiście zainteresowany tym, co się dzieje w Tobie, a Ty jesteś zainteresowany tym, co się dzieje we mnie i kim ja jestem. Najlepiej widzimy to na władcach i zwierzchnikach. Nie jest prywatną sprawą władcy to, jakim on jest, jakimi prawami i jakim duchem się rządzi, jakie ma cnoty i wady. To wszystko bowiem godzi w społeczność rządzonych. […] Stąd absurdalną rzeczą jest wszelka laicyzacja i ateizacja! Jest to nie tylko zubożenie człowieczeństwa, oddalenie go od ideału: »ecce homo«, ale prawdziwa klęska i nieszczęście społeczne!” (Warszawa, 2 sierpnia 1966 r.).

Mocne słowa, ale przed głoszeniem tak jednoznacznej nauki kardynał Wyszyński się nie cofał, gdy chodziło o życie wieczne powierzonych mu przez Opatrzność wiernych. Doskonale zdawał sobie sprawę, że celem ataku wspomnianych „dwóch komunizmów” (w wydaniu sowieckim na Wschodzie i w wersji neomarksistowskiej na Zachodzie) są przede wszystkim ludzie młodzi.

W kwietniu 1964 r. tak mówił w Gdańsku do studentów: „Trzeba skończyć z tym określeniem: jestem laikiem. Przecież dzisiaj słowo »laicyzacja« stało się programem. A z tzw. indyferentyzmu religijnego płyną wszystkie inne indyferentyzmy, tak iż człowiek staje się właściwie jakąś bezwyrazową szmatą. Dlatego też nie dla nas jest ani indyferentyzm, ani laicyzacja, ani też tzw. ateizacja, bo korzeniami naszego istnienia jesteśmy tak wrośnięci w Boga, który jest miłością, że czy chcemy, czy nie chcemy, czy wierzymy, czy nie wierzymy – w Nim tkwimy. Cała nasza istność wywodzi się od Niego” (Gdańsk-Wrzeszcz, 11 kwietnia 1964 r.).

Laicyzm, czyli relatywizm

Prymas Polski zwracał uwagę na to, że forsowana przez komunistów w imię ideologii marksistowskiej ateizacja doprowadza do swoistej schizofrenii moralnej. Warszawskim maturzystom mówił o „tragicznym podzieleniu wychowania” w Polsce rządzonej przez komunistów: „Szkoła jest bardzo często i przeciwko religii, i przeciwko rodzinie, podczas gdy powinna być w zgodzie z tymi wszystkimi elementami wychowawczymi. Skutki tego podziału bardzo boleśnie odczuwacie na sobie” (Warszawa, 21 kwietnia 1966 r.).

Po 15 latach, w 1981 r., na krótko przed swoją śmiercią, kardynał Wyszyński dokonał podsumowania tak prowadzonej pod hasłem „rozdziału Kościoła od państwa” polityki rozdwojenia moralności. Na skutek „programowanej zimnicy i wrogości wobec Boga-Człowieka […] pogłębiał się duchowy bezwład wielu naszych braci, narastało wewnętrzne, psychiczne rozdwojenie, które prowadziło do chaosu i utraty zdolności właściwego wartościowania – wszystko jest względne, wszystko jest dostępne, wszystko można czynić, co się tylko komu podoba” (Gniezno, 2 lutego 1981 r.).

Prymas Polski zwracał ponadto uwagę na to, że swoje fatalne konsekwencje miało i będzie mieć zapisywanie się do partii komunistycznej dla kariery. W rzeczywistości PRL-u tylko legitymacja PZPR otwierała drogę do kariery. Nie tylko politycznej, ale i zawodowej. Zostanie ordynatorem, kierownikiem czy dziekanem było niemożliwe bez „zapisania się do partii”. Wielu spośród tych, którzy tak uczynili, usprawiedliwiało się, mówiąc, że przecież „to tylko papier”, że to tylko pro forma. Kardynał Wyszyński, gdy Polska stała już u progu przemian z chwilą powstania Solidarności, wskazywał, że takie ugięcie się nie pozostanie bez konsekwencji, indywidualnych i społecznych.

We wrześniu 1980 r. mówił: „Ilu w Polsce jest takich ludzi, którzy udawali ateistów i bezbożników z obawy, z lęku i trwogi! Czy myślicie, że to uchodzi bezkarnie? Żadną miarą! To jest ciężkie okaleczenie psychiki ludzkiej i to później wydaje swoje owoce, rzutuje na przyszłość. Nieprawda wobec Boga i zasad moralnych chrześcijaństwa rzutuje na życie rodzinne, społeczne, na obowiązki gospodarcze i na życie całego Narodu. […] Podważanie zasad moralnych i religijnych musiało doprowadzić do relatywizmu, do postawy względności w każdym niemal człowieku, który się temu poddał, chociażby tylko oficjalnie, a prywatnie wierzył. Kto wie, czy nie jest nawet jeszcze gorsza w następstwach taka dwulicowość i dwutorowość, jak gdyby człowiek chciał służyć Bogu i mamonie, zwłaszcza gdy taka sytuacja utrwali się” (Warszawa, 24 września 1980 r.).

Mając w pamięci te słowa prymasa o ścisłym związku karierowiczostwa i moralnego relatywizmu, łatwiej zrozumieć, dlaczego w Polsce po 1989 r. wielu dziennikarzy i profesorów, którzy byli „dla awansu” w PZPR, tak łatwo przedzierzgnęło się w propagatorów hasła „róbta, co chceta” albo podchwytywało idące z Zachodu modne prądy intelektualne, negujące istnienie prawdy (postmodernizm czy genederyzm). Takie było bowiem nowe imię mamony.