Ostatnia droga mojej Mamy

Kiedy zmarła moja Mama, miałam zaledwie 20 lat. Z dzieciństwa pamiętam, jak chodziłyśmy razem do kościoła, jak Mama uczyła mnie bycia uczciwą i dzielenia się z innymi. Nie byliśmy zamożną rodziną, ale Ona zawsze znalazła coś, czym mogła się podzielić. Przed oczami mam obraz, jak codziennie rano przesuwała białe paciorki różańca.

W kościele często stawałyśmy przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Lubiłam wpatrywać się w Jej twarz. Czułam, że moja Mama chce mnie oddać tej drugiej Matce.
Do kościoła mieliśmy 3 i pół kilometra. Pomimo nawału prac Mama bardzo często szła do kościoła. Nie potrafiłam tego zrozumieć.

W 1975 roku Mama zachorowała. Miała nowotwór złośliwy i czekała ją ciężka operacja. Został jej rok życia, o czym wówczas nie wiedziała. W miarę upływu miesięcy Jej choroba się nasilała, a Jej cierpienie się wzmagało.

Był Wielki Piątek. Nikt w okolicy nie miał samochodu, a Mama zapragnęła pójść do kościoła. Wsiadła w autobus. Nie myślę, by wierzyła, że o własnych siłach podoła całemu temu wysiłkowi. Była już bardzo wyczerpana. Myślę, że zawierzyła i chciała swoje cierpienie złączyć z cierpiącym Chrystusem. Trudno powiedzieć, co odczuwała. Pewnie się domyślała, że to jej ostatni pobyt w kościele. Powrotna droga była dla niej kalwarią. Jej stacjami były przystanki co kilkanaście metrów, kiedy musiała siąść, żeby złapać oddech. Miała też swojego Cyrenejczyka. Była nim bratowa Mamy, która towarzyszyła Jej w drodze.

Nadszedł ostatni dzień kwietnia. Zauważyłam, jak umęczona cierpieniem Mama spogląda raz po raz na zegar, tak jakby na kogoś czekała. Po chwili weszła bratowa Mamy i obie zaczęły odmawiać koronkę do Miłosierdzia Bożego. Czułam beznadzieję sytuacji i nie włączyłam się w modlitwę. Nie rozumiałam wtedy koronki…

Potem Mama usiadła – a od pewnego czasu już nawet nie siadała – i co więcej, poprosiła, byśmy pomogły Jej wstać. Wzięłyśmy Ją posłusznie pod ręce, a Mama niemalże o własnych siłach zaczęła stawiać kroki. Dokąd chciała iść? Nie wiedziałyśmy. Wkrótce się okazało, że szła na spotkanie z Chrystusem Miłosiernym… W połowie mieszkania zaczęła się osuwać – zdążyłyśmy podłożyć poduszkę… – i usnęła, tak cichutko i zwyczajnie. Działo się to w godzinie miłosierdzia.

Często wracam myślami do tej chwili sprzed lat i wierzę, że Jej ofiara podobała się Jezusowi, że On sam przyszedł, aby wprowadzić Jej duszę do wieczności.

Musiałam jeszcze wiele przeżyć i poczuć smak cierpienia, żeby to wszystko zrozumieć, i wreszcie, by koronka do Miłosierdzia Bożego stała się codzienną modlitwą również moją i mojego męża. Zgłębiłam ją i pokochałam, a moim pragnieniem jest, aby modlitwę tę przejęły moje dzieci, jak również to, żeby towarzyszyła mi w mojej ostatniej godzinie życia. Dziś przeżywam tę samą chorobę co moja Mama. Dziękuję Bogu za każdy następny darowany mi dzień i proszę o siły i cierpliwość w znoszeniu jej do ostatniej chwili.


„Pisz i mów o Moim miłosierdziu…” (Dzienniczek, 1448)

Tymi słowami Pan Jezus apeluje do wszystkich Czytelników, by spisywali i przysyłali na adres redakcji podziękowania i świadectwa doznanych łask, nawróceń i uzdrowień, które dokonały się dzięki ufnemu powierzeniu się miłosierdziu Boga.

Jak się modlić Koronką do Miłosierdzia Bożego?

  • Ojcze nasz…
  • Zdrowaś Maryjo…
  • Wierzę w Boga…

Na dużych paciorkach różańca:

  • Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa – na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata

Na małych paciorkach:

  • Dla Jego bolesnej Męki – miej miłosierdzie dla nas i całego świata! (10 razy)

Na zakończenie:

  • Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami i nad całym światem! (3 razy)
  • Jezu, ufam Tobie! (3 razy)