Uczynię cud tak wielki, aby wszyscy uwierzyli

Po raz pierwszy od momentu zmartwychwstania Chrystusa, dla potwierdzenia prawdziwości objawień, Bóg dokonał tak spektakularnego cudu w zapowiedzianym czasie i miejscu.

Objawiając się portugalskim dzieciom, Matka Boża zapowiedziała wielki znak na koniec objawień w Fatimie. Mówiła, że uczyni cud, aby wszyscy uwierzyli.

Maryja powiedziała Łucji, Franciszkowi i Hiacyncie o cudzie trzy miesiące wcześniej, zanim się wydarzył, i wskazała dokładnie miejsce i czas wydarzenia: 13 października 1917 r. w Cova da Iria.

Środki masowego przekazu wrogo nastawione do Kościoła katolickiego nie wierzyły w prawdziwość objawień i dlatego tę informację mocno nagłośniły, z zamiarem ośmieszenia i zdyskredytowania wierzących oraz Kościoła katolickiego.

Wielkie prześladowanie

Trzeba pamiętać, że w 1910 r., a więc siedem lat przed objawieniami Matki Bożej w Fatimie, władzę w Portugalii przejęła masoneria. Rządzący postanowili zniszczyć Kościół katolicki w ciągu dwóch pokoleń.

Nowa, walcząca z Bogiem władza ogłosiła, że katolicyzm jest największym wrogiem ludzkości, opium dla ludu, i dlatego należy jak najszybciej go unicestwić.

Rozpoczęło się okrutne prześladowanie Kościoła, represjonowanie osób duchownych i świeckich; wiele z nich poniosło śmierć męczeńską. Prymasa Portugalii oraz najbardziej niewygodnych biskupów i kapłanów wypędzono z kraju. Lizbona została ogłoszona w 1915 r. ateistyczną stolicą świata. Rodzinę królewską wymordowano do ostatniego dziecka.

I właśnie wtedy, kiedy w Portugalii trwało wielkie prześladowanie ludzi wierzących, gdy cała Europa była terenem krwawych walk I wojny światowej, a władzę w Rosji przejmowali komuniści, Pan Bóg w nadzwyczajny sposób zaapelował do ludzkich sumień poprzez objawienia Matki Bożej w Fatimie.

13 maja 1917 r. Maryja ukazała się po raz pierwszy trojgu małym dzieciom: 10-letniej Łucji, 9-letniemu Franciszkowi i 7-letniej Hiacyncie.

Ponieważ wieść o objawieniach rozeszła się po całym kraju, ludzie masowo zaczęli przybywać do Fatimy. Ateistyczne władze, przestraszone rozwojem wydarzeń, zaaresztowały Hiacyntę, Franciszka i Łucję. Pod groźbą strasznych tortur starały się wymusić na nich zeznania, że nie ma żadnych objawień. Dzieci pozostały jednak nieugięte i dlatego po kilku dniach wypuszczono je na wolność.

Determinacja i napływ pielgrzymów

Podczas trzeciego objawienia, 13 lipca 1917 r., Matka Boża zapowiedziała spektakularny cud: „W październiku […] uczynię cud tak wielki, aby wszyscy uwierzyli, że objawienia te są prawdziwe”.

Maryja określiła dokładnie jego miejsce i czas oraz oświadczyła, że będzie to specjalny znak dany przez Boga, aby każdy mógł uwierzyć i przyjąć Jej wezwanie do nawrócenia.

Trzeba pamiętać, że rok 1917 był wyjątkowo trudnym czasem, gdyż od trzech lat trwała I wojna światowa, najstraszliwsza ze wszystkich ówczesnych wojen.

Ateistyczne władze Portugalii zrobiły wszystko, aby przez akcję propagandową i zastraszenie nie dopuścić do zgromadzenia się ludzi na miejscu objawień w zapowiedzianym dniu 13 października. Rozpuściły nawet pogłoskę, że na miejscu objawień została podłożona bomba.

Wysłano kilka tysięcy żołnierzy, aby zablokowali drogi prowadzące do miejsca objawień i nie pozwolili ludziom tam się zgromadzić. Determinacja i napływ pielgrzymów były jednak tak wielkie, że wszystkie działania władz okazały się nieskuteczne.

Przed południem 13 października 1917 r. w miejscu objawień zebrała się imponująca liczba ludzi, licząca ponad 80 tys. osób. Wiele z nich musiało pokonać dziesiątki, a nawet setki kilometrów, w przeważającej większości pieszo lub na osłach, a także wozami i samochodami.

Wśród zgromadzonych znajdowali się nie tylko ludzie prości, ale również bardzo sceptycznie nastawieni naukowcy, dziennikarze oraz ateiści.

Żołnierze Gwardii Narodowej bezskutecznie próbowali powstrzymać rzeszę napierających ze wszystkich stron dziesiątków tysięcy ludzi. Kiedy tłum przerywał jedno skrzydło, żołnierze szli wspierać tę stronę, a wtedy ludzie wykorzystywali okazję i przedostawali się w innym miejscu.

Łucja, Franciszek i Hiacynta cieszyli się, że w ostatnim dniu objawień będzie miał miejsce cud, dzięki któremu ludzie uwierzą i przyjmą orędzia Matki Bożej.

W dniu 13 października dzieci miały jednak duże trudności, aby z Aljustrel dotrzeć do Cova da Iria.

„Wyszliśmy z domu bardzo wcześnie – relacjonowała Łucja – licząc się z opóźnieniem w drodze. Ludzie przyszli masami […]. Nawet błoto na drodze nie przeszkadzało tym ludziom, aby klękać w postawie pokornej i błagalnej […].

Gdyśmy przybyli do Cova da Iria, stanęliśmy obok skalnego dębu, pod wpływem wewnętrznego natchnienia prosiłam ludzi o zamknięcie parasoli, aby móc odmówić różaniec. Niedługo potem zobaczyliśmy odblask światła, a następnie Matkę Najświętszą nad skalnym dębem”.

Spektakularny cud słońca

Matka Boża mówiła dzieciom: „Chcę, żeby zbudowano tu kaplicę na moją cześć. Jestem Matką Bożą Różańcową. Trzeba w dalszym ciągu codziennie odmawiać różaniec. Wojna się skończy i żołnierze powrócą wkrótce do domu”.

Łucja prosiła o uzdrowienie chorych i o nawrócenie grzeszników. Matka Boża odpowiedziała: „»Jednych tak, innych nie, muszą się poprawić. Niech proszą o przebaczenie swoich grzechów«. I ze smutnym wyrazem twarzy dodała: »Niech ludzie już dłużej nie obrażają Boga grzechami, już i tak został bardzo obrażony«. […] Znowu rozchyliła szeroko ręce promieniujące w blasku słonecznym. Gdy się unosiła, Jej własny blask odbijał się od słońca”.

W tym dniu niebo pokryte było ciemnymi chmurami i od rana spadały na ludzi strumienie ulewnego deszczu. Wszyscy byli całkowicie przemoczeni i stali w błocie w oczekiwaniu na zapowiedziany cud.

Nagle deszcz przestał padać, pokazało się słońce i zgromadzeni zobaczyli, że ze słońca na wszystkie strony zaczęły wystrzeliwać promienie światła w zmieniających się na przemian kolorach: czerwonym, zielonym, żółtym i niebieskim.

Równocześnie tarcza słońca z szaloną szybkością wirowała wokół własnej osi, jakby była gigantycznym ognistym kołem, i zbliżała się do ziemi, rzucając na ziemię, drzewa, skały i ludzi promienie tak cudownego, silnego, kolorowego światła, jakiego nikt nigdy dotąd nie widział. Słońce trzykrotnie się zatrzymywało i trzykrotnie ten niesamowity taniec na nowo się powtarzał.

W pewnym momencie słońce zaczęło spadać i zygzakami zbliżało się do ziemi. Wydawało się wówczas, że nastąpi kosmiczna katastrofa zderzenia się słońca z ziemią.

Wtedy cały zgromadzony tłum padł na kolana. Ludzie krzyczeli z przerażenia, błagali o miłosierdzie i wyrażali żal za grzechy. Niektórzy głośno spowiadali się ze swoich grzechów, sądząc, że to jest koniec świata. Ludzie, klęcząc, płakali i modlili się. To niezwykłe zjawisko trwało 10 minut.

W tym krótkim czasie ziemia, która na skutek ulewnego deszczu zmieniła się w prawdziwe bagno, została całkowicie osuszona, a przemoczone do suchej nitki ubrania zgromadzonych ludzi całkowicie wyschły i wyglądały, jakby wyszły prosto z pralni.

Podczas tego spektakularnego cudu dokonało się tysiące nawróceń oraz uzdrowień z najróżniejszych chorób. Najbardziej wykształceni i inteligentni ludzie patrzyli oniemiali jak małe dzieci.

Jeden ze świadków cudu słońca tak zrelacjonował to niezwykłe wydarzenie: „Wpatrywałem się w słońce. Wydawało mi się ono bardzo blade. Zupełnie jednak nie raziło swym blaskiem. Wyglądało jak śnieżna kula obracająca się wokół własnej osi. Nagle oderwało się od nieba i zygzakami zaczęło spadać w kierunku ziemi. Pod wpływem strachu skryłem się pomiędzy ludzi. Wszyscy płakali, czekając końca świata.

Obok mnie stał niewierzący człowiek, który spędził całe popołudnie na ośmieszaniu pielgrzymów, ponieważ, jak mówił, ci prostacy przybyli do Fatimy tylko po to, aby zobaczyć małą dziewczynkę! Spojrzałem na tego człowieka. Stał jak sparaliżowany. Wzrok miał przykuty do słońca, a ciałem jego wstrząsały dreszcze. Potem padł na kolana, wzniósł ręce do nieba i wołał: »Matko Boża! Matko Boża!«.

Świadkowie cudu płakali, krzyczeli, wzywali Boga na ratunek i błagali o przebaczenie grzechów… W czasie trwającego cudu cały świat dookoła przybierał kolor tęczy”.

Biskup Fatimy w oficjalnym liście pasterskim tak pisał na temat cudu słońca: „Dziesiątki tysięcy ludzi widziało ten taniec słońca… Widziały go osoby z różnych grup i klas społecznych, wierzące i niewierzące, dziennikarze głównych portugalskich gazet, a także ludzie przebywający poza miejscem zgromadzenia”.

W Biblii cuda nazywane są „palcem Bożym” (Wj 8,15; Łk 11,20). Cud słońca był wydarzeniem, które nigdy wcześniej nie miało miejsca w historii ludzkości. Po raz pierwszy od momentu zmartwychwstania Chrystusa, dla potwierdzenia prawdziwości objawień, Bóg dokonał tak spektakularnego cudu w zapowiedzianym czasie i miejscu. Był on widziany w promieniu kilkudziesięciu kilometrów.

Naukowiec włoski Pio Sciatizzi, który był świadkiem tego cudownego wydarzenia, powiedział: „Nie może być jakiejkolwiek wątpliwości co do historyczności tego wydarzenia… Tylko Bogu musimy przypisać najbardziej oczywisty i największy cud w historii…”.

Reakcja ateistycznej władzy

Główne masońskie siły rządzące w tym czasie w Portugalii skupiały się w tajnej organizacji Carbonaria, której założycielem był inż. Antonio da Silva, a kierowali nią Alfonso Costa i Magalhaes Lima.

Pamiętnego 13 października 1917 r. da Silva był świadkiem cudu słońca. Dzięki temu stał się on jednym z pierwszych masonów, którzy ugięli się przed napawającym trwogą cudem.

Zaraz potem zaczął mówić o pojednaniu z Kościołem. Nie spodobało się to wielu jego towarzyszom. Zniesławiono go, obrzucono obelgami, a jego życie znalazło się w niebezpieczeństwie.

Ponieważ wielu ateistów nawróciło się bezpośrednio po cudzie, wobec tego masoński rząd próbował oczyścić się z tych elementów, które mogły „ulec” cudowi.

W środkach masowego przekazu usiłowano ośmieszyć to wydarzenie oraz dziesiątki tysięcy jego świadków. Loże masońskie obmyśliły prawdziwie diaboliczny plan wykpienia katolików oraz ich wiary.

Wolnomularze organizowali bluźniercze parady, w miejscu objawień wygłaszali mowy zaprzeczające istnieniu Boga. Równocześnie surowo zabraniano Kościołowi organizowania wszelkich religijnych zgromadzeń i procesji.

Rządowo-masońskie misje propagandowe niestrudzenie działały wówczas na terenie całej Portugalii. Wydawano biuletyny i pamflety wyszydzające objawienia oraz księży – zwłaszcza jezuitów, uważanych za głównych winowajców.

Po cudzie słońca świętokradzkie grabieże, wszystkie szyderstwa, próby ośmieszenia i dyskredytacji przyniosły skutek odwrotny do zamierzonego. Cud słońca przyczynił się do zaakceptowania przez Portugalczyków nadzwyczajnych wydarzeń w Fatimie oraz do umocnienia ich katolickiej wiary.

Objawienia Matki Bożej w Fatimie sprawiły, że los ateistycznej rewolucji w Portugalii został przesądzony. Coraz bardziej rósł opór społeczeństwa, a wśród rządzących szerzyły się głębokie nieporozumienia.

W krótkim czasie rządząca masoneria dopuściła do objęcia urzędu prezydenta przez konserwatystę Sidonia Paisa, który stawał się coraz bardziej przychylny sprawom religii. Z tego też powodu został on śmiertelnie postrzelony w niespełna rok po dojściu do władzy. Zmarł na stole operacyjnym z krucyfiksem na piersiach.

Po jego śmierci nastąpił okres nazwany „czasem absolutnego terroryzmu”. W całej Portugalii codziennie wybuchały bomby. W ten sposób, przez zastraszanie, masoni próbowali za wszelką cenę utrzymać się przy władzy.

Jednakże do Fatimy napływały coraz większe rzesze pielgrzymów, pomimo tego, że władza surowo tego zabraniała, stawiając na drodze silne odziały Gwardii Republikańskiej oraz armii. Mimo stosowania przez rządzących brutalnej przemocy ludzie nie dali się zastraszyć.

Ponieważ rzesze pielgrzymów ciągle rosły, w 1922 r. agenci rządowi wysadzili w powietrze kaplicę zbudowaną na miejscu objawień, a dalsze bomby wybuchały w całej Portugalii, zwłaszcza w Lizbonie i Porto.

Głęboka wiara ludzi i ich modlitwa była jednak tak potężną duchową mocą, że nie udało się jej zniszczyć przy pomocy imponującej armii.

W 1927 r. rewolucjoniści-masoni całkowicie stracili poparcie, sami wyczerpali się w bezsensownej walce z Kościołem katolickim i oddali władzę w ręce wierzącego profesora uniwersytetu w Coimbrze – Oliveira Salazara.

Co się stało z głównymi przywódcami masońsko-ateistycznej rewolucji? Otóż Lima zmarł pełen rozczarowania, Costa natomiast wyjechał na emigrację do Paryża, gdzie – ku zdziwieniu wszystkich – porzucił ateizm, związał się ze spirytyzmem i zakończył życie nękany obsesją nadprzyrodzoności.

Potężny, antyreligijny rząd masoński panujący w Portugalii przegrał wraz z całym swoim przepychem, siłą militarną, możliwością stosowania terroru. I to jest paradoks – przegrał w konfrontacji z trójką małych, niepiśmiennych dzieci, którym objawiła się Matka Boża.