Wszystko w swoim czasie

Od początku małżeństwa byliśmy otwarci na dar życia, oddając Bogu kwestię poczęcia się naszego dziecka. Jednak gdy mijał czas i nasze starania nie przynosiły efektu, zaczęliśmy się martwić.

Poszłam do jednego ginekologa, następnie do drugiego i kolejnego. Wszystkie badania, jakie lekarze mi zlecali, wychodziły bardzo dobrze i żaden nie znalazł nic niepokojącego. Zalecono nam, abyśmy się dalej starali.

Zaczęliśmy się modlić do Matki Bożej o dar potomstwa. Pierwszą pielgrzymkę odbyliśmy do Medjugorja, zawierzając się Maryi. Potem jeździliśmy do różnych sanktuariów, na rekolekcje, prosiliśmy też innych o modlitwę.

Po dwóch latach od ślubu miałam już poważny kryzys związany z tym, że nie możemy mieć dziecka, i bardzo wątpiłam, czy kiedykolwiek uda się je począć…

Zaczęłam mieć żal do Boga, że wszystkim innym daje potomstwo, a nam nie. Nie rozumiałam, dlaczego tak się dzieje ani czego Bóg od nas oczekuje, tym bardziej że teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie, żebyśmy zostali rodzicami.

Miałam już dość wszelkich badań i wizyt ginekologicznych. Doszłam do wniosku, że to jest jeden wielki biznes – wydaliśmy bardzo dużo pieniędzy, a połowę z tego zupełnie niepotrzebnie.

Dostaliśmy również skierowanie na badania genetyczne, które wyszły bardzo dobrze. Genetyk jednak zaproponował nam in vitro jako najprostszą metodę w staraniu się o dziecko, gdy nie znamy przyczyn niepłodności.

Ginekolog zalecił nam stymulację owulacji, bez konkretnego wskazania przyczyny naszej niepłodności, bez żadnej określonej diagnozy. Badania niczego nie wykazały – było to jedynie najprostsze rozwiązanie, jakie ten specjalista znał…

Po tym wszystkim byłam już bardzo sfrustrowana i zła na lekarzy, na całą medycynę, na ludzi, którzy mogli mieć dzieci, nie starając się o nie, i w końcu na Pana Boga, który ciągle milczał w tej kwestii.

 Z czasem doszłam do wniosku, że widocznie Bóg ma inny plan dla nas, bo gdyby Jego wolą było dać nam potomstwo, toby już coś zrobił w tej kwestii. Zaczęłam już myśleć, że pewnie nigdy nie będziemy rodzicami, jednak nie potrafiłam się z tym pogodzić i ciągle czułam żal do Boga. Przestałam się badać i powiedziałam sobie, że już do żadnego lekarza nie pójdę.

Było mi jednak z tym wszystkim bardzo źle, więc prosiłam Boga, aby pomógł mi zaakceptować ten stan. Podczas adoracji Najświętszego Sakramentu zawierzyłam się całkiem Jezusowi i oddałam Mu kwestię poczęcia dziecka i całe swoje życie. Powiedziałam: „Bądź wola Twoja”, przyjmując wszystko, czego On dla mnie chce.

Pamiętam, że było to bardzo trudne, ale zarazem bardzo uwalniające. Poczułam wówczas ogromny pokój. To była wielka łaska, dar od Boga. I chyba o to właśnie chodziło Panu Bogu – o zaufanie Mu we wszystkim, bez konieczności rozumienia.

Myślałam, że już Mu zawierzyłam – przecież tyle się modliłam! – a jednak ciągle prosiłam Go o wysłuchanie mojej prośby, nie umiejąc oddać Mu tej sprawy i mając do Niego żal, gdy nie dostawałam tego, o co prosiłam.

Pokój serca, który otrzymałam podczas adoracji, był tak wielki, że poczułam się najszczęśliwsza na świecie, choć moje życie w niczym się nie zmieniło.

Następnego dnia po zawierzeniu otrzymałam wiadomość od mojego spowiednika. Poinformował mnie, że słyszał o bardzo dobrym naprotechnologu, i zachęcał, żebym się do niego zapisała.

Byłam zdezorientowana. Przecież zaledwie dzień wcześniej pogodziłam się ze swoją sytuacją, a teraz jeszcze jeden rzekomo świetny lekarz (już miałam wtedy dość lekarzy – no bo przecież wszyscy mieli być świetni…)? O co Bogu chodzi? Po co robi mi kolejną nadzieję?

Nie chciałam się już nigdzie umawiać. Jednak spowiednik nie odpuszczał i powiedział mi, że zupełnie przypadkowo dowiedział się o tym lekarzu, więc może się okazać, że to jest odpowiedź Boga na moją modlitwę. Z dużymi wątpliwościami przystałam w końcu na wizytę lekarską, mówiąc sobie, że ostatni raz umawiam się do kolejnego doktora.

Okazało się, że ten polecony specjalista pozytywnie mnie zaskoczył: był to naprawdę genialny lekarz! Bardzo wnikliwie przeanalizował wszystkie nasze dotychczasowe wyniki badań, biorąc pod uwagę całość naszych organizmów oraz procesów w nim zachodzących. Następnie skierował mnie i mojego męża na inne szczegółowe badania, które dały odpowiedź, czego nam brakuje. No i bardzo szybko postawił diagnozę.

W końcu i tak Pan Bóg się wszystkim zajął. Lekarz nie zdążył wprowadzić jeszcze konkretnej kuracji, gdy się okazało, że zaszłam w ciążę! Wiadomość, że jestem w stanie błogosławionym od trzech tygodni, otrzymałam w swoje urodziny.

Okazało się też, że ten dzień cudownego „zwiastowania” był poprzedzony modlitwą w naszej intencji, co tylko potwierdza, jak dobry jest Bóg, dawca życia ludzkiego. Nie wiedzieliśmy, że na dzień przed poczęciem się naszego dziecka ksiądz – jak mówi: „z natchnienia Bożego” – sprawował Mszę św. o dar potomstwa dla nas.

Pan Bóg okazał nam wielką łaskę po trzech latach starania się o potomstwo. Cały czas jeszcze nie mogę w to uwierzyć, jak wielkim cudem Stwórca nas obdarował! Nie przestaję Mu dziękować każdego dnia za dar nowego życia, jakie nam dał.

Teraz myślę, że Bóg naprawdę dobrze to wszystko zaplanował. Przez ten czas mogliśmy z mężem dobrze poznać siebie nawzajem, zbliżyć się do siebie oraz umocnić naszą wiarę i małżeńską miłość. Przez to doświadczenie nauczyłam się pokory i całkowitego zawierzenia się Bogu.

Teraz już wiem, że moje plany, choćby były najbardziej szlachetne na świecie, nie mają znaczenia, jeżeli nie będą poddane Jego woli.

Za Maryją coraz częściej powtarzam: „Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa Twego”, trwając ufnie w oczekiwaniu na narodziny naszego dziecka.

Dorota