Zaufałam Panu, a On mnie wysłuchał

Kiedy przed dwoma i pół roku pobraliśmy się z moim mężem, nic nie wskazywało na to, żeby nasze szczęście mogło coś zakłócić. Pierwsze miesiące małżeństwa upływały nam w pokoju i radości. Niestety, pół roku po ślubie mój mąż zapadł na rzadko spotykaną, poważną chorobę płuc – sarkoidozę.

Schorzenie to związane jest ze słabą odpornością organizmu. Początkowe objawy nie były groźne, jednak ich ciągłe pogłębianie się doprowadziło do skrajnego wyczerpania. Mąż stawał się coraz słabszy; drastycznie spadała jego waga, bardzo szybko się męczył, miał ciągle podwyższoną temperaturę.

Kolejne prześwietlenia i tomografie płuc były niezadowalające i wykazywały systematyczną progresję choroby. Przez cały ten czas modliłam się Koronką do miłosierdzia Bożego, mimo iż choroba męża postępowała.

Kiedy po roku od rozpoznania choroby mój mąż zrobił kolejne prześwietlenie płuc, lekarz jednoznacznie stwierdził, że jest to już bardzo zaawansowane stadium sarkoidozy.

Mąż otrzymał skierowanie do szpitala, w którym został poddany systematycznym badaniom. Niestety, ich wyniki były niekorzystne: lekarz orzekł, że choroba znajduje się już w trzeciej fazie (czwarta faza jest śmiertelna).

Jednocześnie doktor dał jeszcze ostatnie trzy miesiące na ewentualną regresję, a jeśliby ona nie nastąpiła, to – jak powiedział – najprawdopodobniej do końca życia mąż mój będzie zdany na terapię sterydami. Słowa te półtora roku po ślubie zabrzmiały dla mnie jak wyrok.

Różne formy kuracji nie dawały rezultatu. Jednak wbrew ludzkiej nadziei ciągle ufałam, że Bóg może uczynić wszystko, gdyż nie ma dla Niego rzeczy niemożliwej.

Pewnego dnia, będąc w kaplicy Matki Bożej Pocieszenia w kościele św. Katarzyny w Krakowie, usłyszałam w duszy słowa: „Zaufaj mojemu Synowi”.

Słowa te powracały do mnie wielokrotnie. Modliłam się Koronką do miłosierdzia Bożego o spełnienie się woli Bożej w życiu mojego męża i – jeśli to możliwe – o jego uzdrowienie.

Jednocześnie czytałam Dzienniczek św. Faustyny, w którym wielokrotnie natykałam się na słowa o zaufaniu. W szczególny sposób przemówił do mnie fragment: „Przez odmawianie tej koronki podoba Mi się dać wszystko, o co Mnie prosić będą. […] Powiedz, że żadna dusza, która wzywała miłosierdzia mojego, nie zawiodła się ani nie doznała zawstydzenia. Mam szczególne upodobanie w duszy, która zaufała dobroci mojej” (Dz. 1541).

Słowa te były potwierdzeniem tego, o czym wielokrotnie mówiła do mnie Maryja. Zaufałam Jej Synowi i się nie zawiodłam.

Po trzech miesiącach pobytu w szpitalu mąż stawił się na kolejne prześwietlenie. Okazało się, że jego choroba zaczęła się cofać. Modliłam się za niego nadal, czując działanie Bożej łaski. W marcu tego roku mąż wrócił do domu po wizycie u pulmonologa i powiedział: „Dzisiejsze prześwietlenie wykazało, że moje płuca są zdrowe. Wszystkie zmiany chorobowe zanikły”.

„To cud!” – powiedziałam i rozpłakawszy się jak dziecko, pomyślałam: „Zaufałam Panu, a On mnie wysłuchał”.