Patrząc na naszą córeczkę, nieraz zastanawialiśmy się nad tajemnicą cierpienia…
Pisząc to świadectwo, żyję od lat w szczęśliwym małżeństwie, sytuacja zaś, którą opisuję, miała miejsce kilka lat temu. Wówczas to, mając dwoje dzieci, zapragnęliśmy zaprosić kolejne maleństwo do naszej rodziny.
Oczekiwanie
Myśleliśmy, że tak jak w przypadku wcześniejszej dwójki naszych dzieci także tym razem nie będzie problemów z poczęciem. Tak się jednak nie stało i dość szybko zorientowaliśmy się, że tym razem coś idzie nie tak. Aby wypocząć i zregenerować swoje siły, wyjechaliśmy nawet na wakacje, w szczególny sposób zaczęliśmy też dbać o swoje zdrowie. Zaskoczeniem dla nas było to, że problem niepłodności może dotknąć… rodziców zdrowych dzieci. Oboje z mężem jesteśmy nauczycielami naturalnego planowania rodziny, jednak nasza wiedza nie dała nam rozwiązania problemu.
W tym czasie nasza przyjaciółka pożyczyła nam biuletyn Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci. Świadectwa rodziców, którzy mieli chore dzieci i którzy byli pod opieką WHD, bardzo nas poruszyły. Również w tym samym czasie w nasze ręce trafił film Ja Jestem, który mówił o cudach eucharystycznych. Jeden z takich cudów miał miejsce również w Polsce, w Sokółce – małym mieście położonym blisko granicy z Białorusią. Postanowiliśmy w wakacje udać się do Sokółki.
Sokółka – cudowne miejsce
Podczas pobytu w kościele nasze dzieci były nadzwyczaj spokojne i zamyślone tak, że razem z mężem mogliśmy przez dłuższą chwilę się pomodlić. Zobaczenie Cudownej Hostii było dla nas niesamowitym przeżyciem duchowym. Pamiętam, że tę naszą niemoc w poczęciu kolejnego dziecka oddałam Bogu, bo to przecież On jest dawcą wszelkiego życia.
Niedługo po powrocie do domu okazało się, że jestem w ciąży. Jaka to była radość! Bardzo szybko zaczęliśmy dzielić się nią z rodziną i bliskimi. Dla nas było oczywiste, że poczęcie naszego dzieciątka jest cudem, takim namacalnym cudem z Sokółki.
Pytania bez odpowiedzi
Na dwa dni przed Bożym Narodzeniem 2012 roku dowiedziałam się, że maleństwo (córeczka) ma wadę serca i że w mózgu naszego dziecka pojawiły się dwie torbiele. Pamiętam, że tę informację przyjęłam spokojnie, ale czułam strach o to, co będzie dalej, co to wszystko znaczy. Gdy wróciłam do domu, powiedziałam mężowi, że nasza córeczka Emilka (mieliśmy już wybrane imię) jest chora i że bardzo potrzebuję jego wsparcia, bo sama nie dam rady.
Powiedziałam mu również, że się boję, że nie rozumiem tego wszystkiego… Od tego dnia mój mąż mocno mnie wspierał i wiedziałam, że razem przez to łatwiej przejdziemy.
Święta Bożego Narodzenia były dla nas trudne. Przeżywałam wewnętrzną walkę. Po kilku dniach Bóg dał mi łaskę przyjęcia Jego woli. „Boże, dałeś nam ten mały cud, nie rozumiem, dlaczego maleńka jest chora, ale przyjmuję to dziecko, proszę Cię o siły, aby wytrwać do końca” – to zdanie powtarzałam codziennie do dnia, w którym Emilka odeszła.
Badania i szturm do nieba
W styczniu w poradni specjalistycznej lekarze potwierdzili to, co widział lekarz prowadzący, a nawet zobaczyli jeszcze wiele innych wad u naszego dziecka. Wyniki badań genetycznych w szpitalu ujawniły tzw. zespół Edwardsa. Oznaczało to wyrok śmierci dla naszej Emilki… Wieczorem tego dnia wysłałam SMS-y rodzinie i znajomym z prośbą o modlitwę. Odpowiedzi z zapewnieniem modlitewnym dostaliśmy od razu. Wszyscy oni zaangażowali w modlitwę swoje rodziny, znajomych, zgromadzenia zakonne, odprawiane były też Msze św. za nas i za chorą Emilkę. Razem z mężem wiedzieliśmy, że nasza córeczka jest cudem, i dalej o cud jej uzdrowienia się modliliśmy. Bardzo wierzyłam, że Bóg może ją uzdrowić z tej choroby, ale wiedziałam również, że Stwórca ma swoje plany. Czuliśmy moc modlitwy, mąż nawet mówił, że wręcz namacalnie. Ta modlitwa była jak ochronny parasol rozłożony nad naszą rodziną. Otrzymaliśmy łaskę radości pomimo tej po ludzku dramatycznej sytuacji. Powiedzieliśmy również dzieciom, że ich siostra jest chora i że w każdym momencie może umrzeć, że może nie doczekać porodu. Było im przykro, ale przyjęły tę informację. Czułam, że wszystkim kieruje Bóg.
Wizyta w hospicjum
W marcu pojechaliśmy do Warszawskiego Hospicjum Prenatalnego. Pani profesor dała nam wiele cennych wskazówek i rad co do porodu oraz opieki po porodzie. Ta wizyta w Warszawie rozjaśniła nasze różne wątpliwości. Korzystając z okazji, pojechaliśmy jeszcze raz do Sokółki. Wierzyliśmy, że tylko Bóg może uzdrowić nasze dziecko i że jest to możliwe. Jednak Pan Bóg miał inne plany…
Przyjście na świat
Emilka urodziła się 14 maja 2013 roku. Jeszcze przed odcięciem pępowiny mąż ją ochrzcił. Był to dla nas bardzo oczekiwany i wzruszający moment. Przytulenie jej po porodzie było chyba najbardziej upragnioną przeze mnie chwilą. Od momentu kiedy się dowiedziałam, że jest chora, prosiłam Boga, abym chociaż mogła ją zobaczyć i przytulić. Emilka nie dawała żadnych oznak życia. Po dłuższej chwili nabrała jednak powietrza i zaczęła oddychać. Pediatrzy zabrali maleńką na oddział i tam zajmowali się nią przez dwa tygodnie. Przez te dwa tygodnie przyjeżdżałam do córeczki i przywoziłam jej pokarm. W tym miejscu chciałabym podziękować Pani Ordynator neonatologii za życzliwość, jaką mi okazywała, i dawanie wielu cennych wskazówek.
Witaj w domu!
Na widok małej Emilki starsze dzieci zaczęły w domu skakać i krzyczeć z radości. Lekarka i pielęgniarka, które przywiozły Emilkę, były zdumione, widząc taką radość.
Opiekę lekarską i pielęgniarską nad Emilką przejęło Wielkopolskie Hospicjum Domowe dla Dzieci w Poznaniu. Mieliśmy również możliwość skorzystania z pomocy psychologa. Mijały dni, a my uczyliśmy się opieki nad chorym dzieckiem. Okazało się, że w naszym przypadku możliwy był nawet wyjazd z Emilką na wakacje. Jej stan był dobry. Pojechaliśmy nad morze, na Hel. Podróżowanie z naszą chorą córeczką tak nam się spodobało, że tydzień po powrocie do domu znowu wyjechaliśmy, tym razem w Góry Świętokrzyskie.
Do zobaczenia, Aniołku!
Nastał wrzesień i u naszego dziecka pojawiły się pierwsze ataki padaczki, które w miarę upływu czasu były coraz częstsze i coraz silniejsze. Był to typowy rozwój choroby. Patrząc na naszą córeczkę, nieraz się zastanawialiśmy nad tajemnicą cierpienia… 20 listopada 2013 roku nasza Emilka narodziła się dla nieba. Była z nami sześć miesięcy, sześć dni i dwie godziny. To były piękne i budujące nasze rodzinne więzi dni. Bóg zabrał wszystkie nasze lęki i przekuł je w miłość.
Namacalnie doświadczyłam tego, że to Bóg jest dawcą życia i każde życie jest wartościowe. Przekonałam się, że nie da się nie kochać chorego dziecka, że życie każdego człowieka jest największym cudem. Odczułam, że modlitwa wielu osób (znanych nam i nie znanych) ma ogromną moc i że mówiąc Bogu „tak”, otrzymaliśmy od Niego radość i pokój.
Przez cały ten czas towarzyszył mi cytat, który chciałabym teraz przytoczyć. Pochodzi z książki Droga św. Josemaríi Escrivy: „Czymże, Jezu, jest mój krzyż w porównaniu z Twoim; czym me skaleczenia wobec Twoich ran? Czymże wobec Twojej ogromnej, czystej i nieskończonej Miłości jest ta odrobina troski, którą włożyłeś na moje barki?”.
- Zainteresował Cię ten tekst? Zobacz też: Tajemnica cierpienia
- Wybieramy życie
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!