Każdy z nich usłyszał Jego wezwanie – to „kocham”, które przyzywa odpowiedzi. Nieprostej, bo każącej zostawić swoje wyobrażenia, plany, rodzinną ziemię, zaufać Głosowi i pozwolić Mu się prowadzić w nieznane, by odtąd być Jego dłońmi, Jego obrazem dla tych, których spotkają. By powtarzać nieustannie „TAK”, w obliczu każdych okoliczności…
Wybór Boga zaprowadził ich do Algierii. To tu, w klasztorze Tibhirine położonym w masywie gór Atlas, zgodnie z regułą trapistów, prowadzeni przez Chrystusa idą razem do życia wiecznego. Żyją prosto, w rytmie modlitwy i pracy. Mocno wrośnięci w algierską codzienność, kształtowaną przez długoletnie konflikty polityczne.
Pierwsi zakonnicy przybywają tu pod koniec lat 30. XX wieku. Z czasem klasztor staje się częścią tej społeczności, znakiem dialogu, ewangelicznej miłości na ziemi islamu.
„Życie chrześcijańskie to objawienie każdemu, w sobie właściwy sposób, oblicza Jezusa w życiu dnia codziennego” – mówił brat Luc, lekarz w klasztorze w Tibhirine.
Dla brata Christophe’a, który zajmował się ogrodem, „powołanie to przede wszystkim słuchanie Syna, przyjęcie w siebie Ewangelii”… Te dwie przestrzenie przenikają się i warunkują nawzajem. By stać się Obliczem, trzeba być Słowem, a życie Bożym Słowem czyni nas Jego Miłością.
„Daj temu, kto cię prosi” (Mt 5,42)
„Byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie. (…) Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”… (Mt 25,35-38).
W tych zdaniach Jezus bardzo wyraźnie utożsamia się z każdym potrzebującym. Chce, by rozpoznawać Go w opuszczonych, chorych, bezdomnych, niepełnosprawnych, starcach i dzieciach – w każdym… Zamknąć swe serce na tego, kto przychodzi, to ryzykować utratę spotkania z Nim.
„Jezus, i Bóg w Nim, pod osłoną cały czas spotyka się z nami w naszym codziennym życiu i cały czas stawia nas przed tym tak ważnym przejawem Jego obecności: Jego obecności w człowieku” – pisał w swych notatkach brat Luc.
Tego przedziwnego spotkania uczył się przez lata w prowadzonej przez siebie malutkiej przychodni pod wezwaniem Matki Bożej Ubogich. Bywały dni, że przyjmował w niej dziennie nawet 150 osób – mężczyzn i kobiet z dziećmi przychodzących z okolicznych muzułmańskich wiosek, całkowicie pozbawionych jakiejkolwiek pomocy medycznej.
Przychodzili wszyscy i wszyscy byli przyjmowani. Nawet wtedy, gdy brat Luc ledwo wiązał koniec z końcem, gdyż brakowało przesłanych z Francji od rodziny i znajomych lekarstw, które zawsze rozdzielał tak precyzyjnie i oszczędnie, by wystarczyło dla każdego pacjenta.
Do przychodni przychodzili nie tylko chorzy, ale także ci, którzy się zmagali z trudnymi sytuacjami życiowymi, z bezrobociem i ubóstwem. Bracia nikogo nie odsyłają. Dzielą się odzieżą i produktami spożywczymi z wszystkimi potrzebującymi.
Klasztor nie pozostawał zamknięty przed tymi, którzy poszukiwali rady, modlitwy, wysłuchania i różnorodnego wsparcia. Każdy mógł przyjechać i odpocząć w Tibhirine. Niejednokrotnie zdarzały się takie sytuacje jak te:
Pewnego dnia Mohammed, zaprzyjaźniony mieszkaniec wioski odpowiedzialny za pomoc mnichom w ogrodzie, wracając z targu, przyniósł utarg bratu Amédée, który był furtianem i zajmował się księgowością.
Akurat w tym czasie przyszła pewna kobieta, która miała poważny kłopot, i poprosiła o pomoc. Pieniądze przeszły z rąk Mohammeda w ręce Amédée i z rąk brata do rąk strapionej kobiety. Bracia oddawali wszystko, co mogli dać…
Brat Christian któregoś dnia po odśpiewaniu komplety, choć było już bardzo późno, chciał jeszcze chwilę trwać w cichej adoracji. Po pewnym czasie usłyszał czyjąś cichą modlitwę.
Wspomina: „Język arabski i francuski mieszają się ze sobą, tajemniczo łączą, odpowiadają sobie, splatają się i stapiają, uzupełniają. Muzułmanin przyzywa Chrystusa. Chrześcijanin poddaje się planowi Boga względem wszystkich wierzących”…
„Jesteśmy wezwani do tego, by użyczyć Bogu naszej dobroci, naszej przyjaźni, wszystkich rzeczy, które docierają do ludzkiego serca” – zapisał któregoś dnia brat Luc.
„Kto straci swe życie, znajdzie je” (Mt 16,25)
„Celem, dla którego istnieje ta przychodnia, jest nie tyle dobroczynność względem ciała i uzyskanie najlepszych wyników z punktu widzenia medycyny, ile wyrażenie miłości do biednych i nieszczęśliwych w duchu prawdziwej przyjaźni” – deklarował brat Luc.
Całkowita bezinteresowność, z jaką ta miłość była wyrażana, łamała bariery i rodziła szczerą wzajemność miejscowej ludności.
Oddawanie siebie innym – zwłaszcza swojego czasu, umiejętności, zainteresowania, życzliwości, troski – w konkretnych, prostych życiowych sytuacjach było według brata Luca oddaniem się Chrystusowi – realizacją ewangelicznych słów o traceniu życia z Jego powodu.
To „tracenie siebie” jest przez Jezusa nierozerwalnie związane z obietnicą odnalezienia życia: „kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 16,25).
„Jeśli chcesz być szczęśliwy – pisał w swym duchowym testamencie brat Luc – uczyń kogoś szczęśliwym. Przyjmując życie innych, odnajdujemy swoją pierwotną prawdę: nie daliśmy sobie życia sami. Chęć zachowania go dla siebie stawia nas w sprzeczności z celem naszego stworzenia. Nie chodzi o to, by wierzyć, że ten ktoś nam odpowie tym samym, że uzyskamy rekompensatę – to by oznaczało chęć zachowania swojego życia. Jeśli inny nie odpowiada, to nie ma znaczenia – w samym bowiem akcie dawania znajdujemy życie”.
Oczywiście, taka miłość, prawdziwa, wiąże się z koniecznością przyjęcia cierpienia, ale – jak pisał brat Luc – „Tylko człowiek, który się zanurzy na dno morza, wróci z rękami pełnymi pereł. Ten, który zadowala się patrzeniem z brzegu, otrzyma jako nagrodę co najwyżej puste muszle ostryg”.
„Przygarniajcie siebie nawzajem, bo i Chrystus was przygarnął” (Rz 15,7)
Reguła św. Benedykta, którą żyją bracia, mówi: „okazywać szacunek wszystkim ludziom… przyodziać nagiego… ulżyć w cierpieniu”. Przychodnia stała się znakiem miłosierdzia. Brat Luc – w opinii innych – „niesie na ramionach cierpienie świata, które przez niego docierało do Bożego serca”.
„Jego obecność dawała Jezusowi okazję, by przyjąć tych prostych i ufnych ludzi i opiekować się nimi, jak niegdyś w Palestynie, a ludziom szczerej wiary pozwalała spotkać Jezusa i powierzyć się Mu, nie znając Go osobiście” – opowiadał brat Jean-Pierre.
Luc, pomimo tego, że sam cierpi na astmę i skończył już osiemdziesiątkę, choć czasem narzeka, nie ustaje: „Trzeba będzie zdecydowanie i prawdopodobnie jeszcze przez długi czas nie cofać się przez heroicznym wysiłkiem czynienia miłosierdzia za dwóch, bo nam – chrześcijanom – zostało ono powierzone”…
„Podniosą na was ręce i będą was prześladować” (Łk 21,12)
Początek roku 1992 przynosi stan wyjątkowy – wojnę domową w Algierii. Rok później Zbrojna Grupa Islamska w swym ultimatum daje cudzoziemcom miesiąc na opuszczenie kraju. Przed braćmi rysuje się perspektywa wyjazdu. Zagrożenie jest bardzo realne. Przychodzą kolejne doniesienia o popełnionych mordach. Samochody pułapki, strzelaniny, bomby w autobusach… 200 tysięcy ofiar w czasie tych czarnych lat…
W Boże Narodzenie 1993 roku członkowie GIA wkraczają do klasztoru. Rozmowa z nimi nie jest łatwa… Stawiają ultimatum: żądają pieniędzy, lekarstw i opieki brata Luca. Czy bracia są w stanie zachować neutralność? Lekarstw – nie mają. Ulec żądaniu pieniędzy to zaprzeczyć sobie…
„Nie wyobrażam sobie siebie robiącego taki ruch jak ten, to przeciwko mojemu jestestwu, tracę mój system wartości, staję się kimś innym. Jaka więc byłaby wartość mojego świadectwa?” – argumentuje brat Paul.
Odrzucić żądania – to narażać życie lub przyjąć ryzyko konieczności wyjazdu, być może już na zawsze. Lecz dokąd pójść, by kontynuować dzieło Tibhirine? Opuścić okoliczną ludność, dla której są jedynym wsparciem? W jaki sposób pozostać znakiem wierności?…
Bardzo często zbierają się razem; każdy z braci wyraża swoje stanowisko. Wsłuchują się w głos Ducha Świętego mówiącego we wspólnocie. Głosem Jezusa stają się dla nich także słowa tych, którzy żyją blisko klasztoru.
„Wy macie jeszcze malutką furtkę, przez którą możecie uciec. Dla nas nie ma żadnej drogi, żadnej furtki” – zwierza się bratu Christophe’owi Mohammed pracujący w ogrodzie.
Ktoś inny mówi do Christiana: „Jeśli wyjedziecie, odbierzecie nam swoją nadzieję i pozbawicie nas naszej własnej nadziei”.
A młoda dziewczyna stawia pytanie: „Wy jesteście gałęzią, a my ptakami. Jeśli odejdziecie, gdzie odpoczniemy?”…
„To pytanie pochodzi od Ciebie i czyni mnie wolnym w darze Ojca, wiążąc mnie z Tobą tutaj. (…) Odejść stąd byłoby dla mnie zaprzestaniem podążania za Tobą, kroczenia Twoimi śladami na tej algierskiej ziemi” – odkrywa brat Christophe.
A Luc deklaruje: „Moja obecność tutaj nie jest konieczna, ale może być przydatna. Także w tych warunkach jestem winien siebie innym – nie mogę porzucić Tibhirine. Przyjdź Królestwo Twoje”…
„Miłujcie waszych nieprzyjaciół” (Łk 6,27)
Docierają doniesienia o kolejnych morderstwach… Chorwaccy sąsiedzi pracujący na budowie, Ben Youcef Zoubir – ich młodziutki sąsiad – rozjechany przez wojskową ciężarówkę… Sprzeciw miesza się z bezsilnością, z pragnieniem interwencji, by powstrzymać tę codzienną masakrę. Odkrywają, że mogą to czynić przez prawdziwsze zaangażowanie i pełniejszą modlitwę.
„Jezu, ulecz mnie z tej przemocy, która kuli się we mnie: jak zwierzę. Uczłowiecz mnie zgodnie z Twymi błogosławieństwami” – zapisuje swą osobistą modlitwę Christophe.
Brat Luc podczas modlitwy wiernych modli się o łaskę umierania bez nienawiści.
Z serc braci wyrywa się prośba: „Jezu, rozbrój ich… rozbrój nas”…
Pozwalają się prowadzić Bożemu słowu. „Dziś przemawiasz do mnie z Ewangelii: »Miłujcie nieprzyjaciół waszych. Módlcie się za tych, którzy was prześladują. Aby być synami waszego Ojca niebieskiego«” – pisze Christian.
„Słyszę Sylwana [towarzysza św. Pawła]: »Pan nauczył mnie miłości do nieprzyjaciół. Pozbawieni Bożej łaski nie umiemy miłować nieprzyjaciół, ale Duch Święty uczy kochać… Kiedy będziesz modlić się za swoich nieprzyjaciół, pokój zstąpi na ciebie«”.
Powraca pytanie Jezusa: „Jeśli miłujecie tych tylko, którzy was miłują, jakaż za to dla was wdzięczność? Przecież i grzesznicy miłość okazują tym, którzy ich miłują. I jeśli dobrze czynicie tym tylko, którzy wam dobrze czynią, jaka za to dla was wdzięczność? I grzesznicy to samo czynią. Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone” (Łk 6,27.32.37).
„Kochać Boga w prawdzie oznacza zgodzić się na miłość bez zastrzeżeń” – odkrywa brat Luc.
Christophe precyzuje: „Chodzi o miłość: bez wyjątków, bez ograniczeń. Miłość bezmierną. Modlitwa za tamtych, którzy zabijają człowieka – choć jeszcze nie zagrozili nam bezpośrednio, pomimo broni, której niewątpliwie gotowi byli przeciwko nam użyć – podtrzymuje naszą więź z nimi. Przygotowuje nas także wewnętrznie i ustanawia nas synami Ojca wobec braci, którzy również są Jego umiłowanymi synami. (…)
Wciąż od nowa musimy przechodzić przez początek obecny w tym, czym jesteśmy jedni dla drugich. Droga, o której mówię, nie jest wymysłem. Ten, kto nią podąży, poruszy wokół siebie wszystkie zabójcze moce, cały smutek świata. To nie utopijna mrzonka. Trzeba przejść tę drogę. To znaczy: mimo ran, mimo rozdarcia nie zboczyć z niej i aż do końca nie dać się zarazić i pojmać duchowi destrukcji: w mowie, opiece, dawaniu miłości – niczego nie zaniedbując, nikogo nie pomijając”…
„Dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą” (Łk 6,27)
Nie ulec duchowi nienawiści, destrukcji… To dążenie konkretyzuje się w ascetycznej mowie Christiana i braci: gdy inni nazywają napastników „terrorystami”, oni nazywają ich „braćmi z gór”. Stacjonujących żołnierzy nazywają „braćmi z nizin”. Pomimo wszystko i do końca starają się w każdym widzieć godność osoby, dziecka Boga stworzonego na Jego obraz. Nawet tamtej bożonarodzeniowej nocy, gdy Christian stanął twarzą twarz z przemocą.
„Byłem stróżem nie tylko swoich braci, ale również stróżem tego brata, który stał naprzeciw mnie i który musiał mieć możliwość odkrycia w sobie czegoś innego niż to, czym się stał. I po trosze właśnie to się ujawniło, na tyle – na ile odstępował od swoich roszczeń, na ile czynił wysiłek, by zrozumieć” – wspomina.
Nie ulec „duchowi destrukcji” to także nie wycofać miłości, nie odmówić „braciom z gór” nocnych odwiedzin, w czasie których ich ranni mogą doświadczać pomocy medycznej brata Luca.
Christophe notuje: „Brat Luc przyjmuje ich jak Ciebie. Wszyscy są tego świadkami”…
Jedyną postawą, która broni przed złem i jego postanowieniem zabijania, jest DAR.
Wejście w logikę Chrystusa: „Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi. Nie wymierzajcie sami sobie sprawiedliwości, lecz pozostawcie to pomście [Bożej]. Jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód – nakarm go. Jeżeli pragnie – napój go. (…) Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12,18-21).
Christophe wyraża to w swej poezji: „I zdjął Dawid z siebie zbroję, miecz i pancerz. Powinniśmy być wyposażeni lekko. Wziął w rękę swój kij. Powinniśmy trzymać tylko krzyż. Kij Twego zwycięstwa, bo Ty nie poprzez miecz ani włócznię dajesz zwycięstwo. Ty jesteś mistrzem walki. Gdy potężni, gdy gwałtownicy, gdy kłamcy wykrzykują coś przeciwnego i chcą nas do tego przymusić, narzucając kolejno swoje warunki.
Nie, to Ty jesteś mistrzem walki, to Ty narzucasz reguły ukrzyżowanej Miłości. Naszych nieprzyjaciół oddajesz w nasze wzniesione do modlitwy ręce. Mocą Twego Tchnienia powierzasz nam Wybaczenie, aby wprowadzić je w historię Algierii jako nasz Chrystusowy wkład w jej odnowę”…
„I w życiu więc, i w śmierci należymy do Pana” (Rz 14,8)
Bracia żyją nadal jak dotychczas, niczego nie zmieniają, pomimo cienia panującej wokół przemocy… Luc prowadzi przychodnię, Christophe pracuje w ogrodzie, Jean-Pierre na targowisku, Amédée przyjmuje gości na furcie.
Inni bracia krzątają się przy swoich obowiązkach. Ale jednocześnie odkrywają nowy, głębszy wymiar swojego powołania – być zakonnikami, obecnością Ewangelii pomiędzy dwiema wrogimi siłami…
Powoli, krok po kroku dojrzewają wszyscy razem do wyboru: pozostać – dla Kościoła w Algierii, dla okolicznych mieszkańców, dla Chrystusa, który właśnie tu ich powołał.
Brat Christian w swych listach do zwierzchników pisze: „Wyjechać, nie będąc do tego zmuszonymi, oznaczałoby wystawić ich [okoliczną ludność] na udręki i działania odwetowe. (…) Jesteśmy zaangażowani w pomoc osobom zagrożonym, to znaczy że jeśli wyjedziemy, w naszych murach zagości armia, a nasi sąsiedzi wiedzą, co to dla nich znaczy. Nie możemy z czystym sercem pozostawić ich w takim położeniu. Ten bardzo konkretny czynnik daje nam poczucie spokoju. (…) Poza tym miłość nie mówi SATIS! (dość!) innemu, który ma prawo do bycia nieskończenie umiłowanym… jeśli się na to godzi. I to jest właśnie ten przypadek”…
„My także winniśmy oddać życie za braci” (1 J 3,16)
Wielki Post 1996 roku agonia Algierii trwa. Agonia Chrystusa.
Najwyższy stopień miłości: „Ja życie moje oddaję… Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję” (J 10.17-18).
Noc z 26 na 27 marca. Napastnicy otaczają klasztor. Porywają siedmiu braci jako zakładników. Miesiąc później wysyłają ultimatum do algierskiego rządu. Chcą wymiany zakładników. Nieskutecznie… Dokonują tego, co zapowiadają. 30 maja na poboczu drogi z Algieru do Medei zostają odnalezione ciała zabitych braci.
W klasztorze pozostają ich ostatnie zapiski. „Zanim Pan wezwie mnie do siebie, chcę, by Pokój na nowo zapanował w tym kraju, który kochałem. (…) Nie sądzę, że przemoc może wykorzenić przemoc. Możemy istnieć jako ludzie tylko wówczas, jeśli zgodzimy się uczynić z siebie obraz Miłości – takiej, jaką przedstawia się ona w Chrystusie, który sprawiedliwy zechciał ponieść los niesprawiedliwego…” – pisze w ostatnich godzinach Luc.
Christophe pozostawia dzienniczek, a w nim zapis: „Historia oczekuje od nas Twojego Pocałunku pokoju. (…) Uczyń mnie aż do granic Sługą Twojego kocham. W istocie nic poza tym mnie nie pociąga. Jestem tu, by dla Ciebie stać się Tobą. Nie będę się uchylał. Proszę Cię dziś o łaskę zostania sługą i oddania mego życia, tutaj, w okup za POKÓJ, w okup za ŻYCIE”…
Pozostaje także testament Christiana: „Gdyby zdarzyło mi się pewnego dnia (…) paść ofiarą terroru (…), chciałbym, żeby moja wspólnota, mój Kościół, moja rodzina pamiętali, że oddałem moje życie wszystkim i temu krajowi. (…)
Chciałbym, kiedy nadejdzie ten moment, mieć ten przebłysk świadomości, by móc prosić o przebaczenie Boga i moich braci w człowieczeństwie, jak i jednocześnie przebaczyć z całego serca temu, który we mnie ugodzi. Nie potrafiłbym pragnąć takiej śmierci; wydaje mi się ważne, by to publicznie wyznać. Bo rzeczywiście: nie wyobrażam sobie, jak mógłbym cieszyć się, że cały ten lud, który kocham, miałby zostać oskarżony o zamordowanie mnie. To zbyt wysoka cena, aby za to, co być może nazwane zostanie «łaską męczeństwa», kazać płacić Algierczykowi, kimkolwiek by był. (…)
Moja śmierć oczywiście będzie pozornie przyznaniem racji tym, którzy szybko uznali mnie za naiwnego czy idealistę: »Niech teraz powie, co o tym myśli!«. Powinni oni jednak wiedzieć, że nareszcie zaspokojona zostanie dręcząca mnie ciekawość. Będę bowiem mógł, jeśli Bóg zechce, zatopić wzrok w spojrzeniu Ojca, by razem z Nim kontemplować dzieci islamu takimi, jakimi On je widzi, rozświetlone chwałą Chrystusa, owoce Jego Męki, obdarzone darem Ducha Świętego, którego skrytą radością będzie zawsze ustanawianie komunii, przywracanie podobieństwa, igrając z różnicami. (…)
Ciebie też, przyjacielu ostatniej minuty, który nie będziesz wiedział, co czynisz. Tak, ciebie również włączam w to moje »dziękuję«, w to »a-Dieu« – »z Bogiem!«, którego widzę w twojej twarzy. I niech będzie dane nam, szczęśliwym łotrom, spotkać się w raju, jeśli tak spodoba się Bogu, Ojcu nas obu. Amen!”.
„Pokój wam!” (Łk 24,36)
Ewangelia nie kończy się śmiercią Jezusa. On zmartwychwstaje – jak zapowiedział. Jak pisze św. Paweł, możemy być pewni, że „jeżeli przez śmierć, podobną do Jego śmierci, zostaliśmy z Nim złączeni w jedno, to tak samo będziemy z Nim złączeni w jedno przez podobne zmartwychwstanie” (Rz 6,2-5).
Zmartwychwstały Chrystus przychodzi do nas jak niegdyś do apostołów i mówi: „Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam” (J 20,21).
„Posyła was w świat jako tych, którzy mają czynić pokój. Waszym zadaniem jest głoszenie Jego pokoju i potęgi wszędzie tam, dokąd pójdziecie” – mówił św. Jan Paweł II i podpowiada nam:
„Kościół mówi wam dzisiaj: jeśli pragniecie pokoju, otwórzcie wasze serca Chrystusowi, jeśli pragniecie pokoju, przyjmijcie Chrystusa, przyjmijcie Go jako Syna Bożego, przyjmijcie Go także w tajemnicy Jego człowieczeństwa, przyjmijcie Go także w innych ludziach.
Dostrzegajcie Chrystusa w każdym, kto dzieli z wami godność ludzkiej natury. Wychodźcie Mu naprzeciw i odkrywajcie Go w każdym ubogim i samotnym, w chorym, w udręczonym, niedołężnym, starszym i niechcianym – we wszystkich, którzy czekają na wasz uśmiech, którzy potrzebują waszej pomocy, którzy są złaknieni waszego zrozumienia, waszego współczucia i waszej miłości.
A kiedy uznacie i przyjmiecie Jezusa we wszystkich ludziach, wtedy – i tylko wtedy – rzeczywiście dostąpicie udziału w pokoju Jego przenajświętszego Serca. Jeśli pragniecie pokoju, działajcie na rzecz sprawiedliwości, jeśli pragniecie pokoju, występujcie w obronie życia, jeśli pragniecie pokoju, głoście prawdę, jeśli pragniecie pokoju, »wszystko, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie« (Mt 7,12)”…
- Zainteresował Cię ten tekst? Zobacz też: Bohaterscy kapłani
Podobają Ci się treści publikowane na naszej stronie?
Wesprzyj nas!